Sąd to nie tylko sędziowie
Bo choć takie jest pierwsze skojarzenie, to nie osoby orzekające są najliczniejszą grupą zawodową w sądzie, lecz urzędnicy, asystenci i inni pracownicy. To właśnie dzięki ich pracy możliwe jest funkcjonowanie sądów. Bez nich nierealne byłoby w zasadzie przeprowadzenie rozprawy, co pokazało masowe odwoływanie wokand podczas grudniowych protestów.
Podobnie sytuacja wygląda w prokuraturach, których pracownicy spotykają się z analogicznymi problemami. W niniejszym tekście skupimy się jednak na tej pierwszej grupie zawodowej.
Warto zaznaczyć, że aż 80 proc. osób pracujących w sądach powszechnych nie jest sędziami. 66 proc. pracowników to rzesza ponad 35 tys. urzędników, asystentów sędziów i innych pracowników. I to właśnie oni w grudniu 2018 r. powiedzieli „dość” i rozpoczęli akcje protestacyjne, o których głośno było w całym kraju. Po raz pierwszy od wielu lat ich głos przebił się do mediów. Teraz po kilku tygodniach przerwy temat ich trudnych warunków pracy i niskich płac powrócił wraz z miasteczkiem, które rozstawiono z inicjatywy związków zawodowych przed gmachem Ministerstwa Sprawiedliwości.
Więcej o miasteczku namiotowym pisaliśmy tutaj >>>
Czego oczekują od rządu pracownicy sądownictwa? Przede wszystkim „wzrostu płacy o 1150 zł, z czego w tym roku oczekiwany przez związki zawodowe wzrost płac powinien osiągnąć 650 zł” – czytamy w komunikacie organizatorów na jednym z portali społecznościowych.
O tym jak kształtują się uposażenia urzędników sądowych i asystentów sędziów pisano już niejednokrotnie, także na gazeta prawna.pl. Dla przypomnienia warto przytoczyć raport płacowy opracowany przez NSZZ Pracowników Sądownictwa. Wynika z niego, że 75 proc. wszystkich pracowników sądów zarabia do 4000 zł brutto (2854 zł netto), 20 proc. zarabia do 2500 zł brutto (1808 zł netto), a 5 proc. powyżej 4000 zł brutto (2854 zł netto).
Przyglądając się poszczególnym grupom, sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana. I tak:
- 95 proc. asystentów sędziów zarabia pomiędzy 2501 zł a 4000 zł brutto, tj. pomiędzy 1808,88 zł a 2853,96 zł netto;
- 14 proc. urzędników sądowych pobiera wynagrodzenie zasadnicze nie przekraczające kwoty 2500 zł brutto (1808,10 zł netto);
- 80 proc. grupa urzędników nie przekracza kwoty 4000 zł brutto (2853,96 zł netto);
- 90 proc. pozostałych pracowników zarabia nie więcej niż 2500 zł brutto (1808,10 zł netto).
Równie źle sytuacja wygląda w prokuraturach. W 2018 roku pracowało w nich 7300 pracowników w tzw. pionie obsługi. 307 z nich otrzymywało wynagrodzenie na poziomie płacy minimalnej (2100 zł brutto). Wśród nich znajdowały się nie tylko osoby z rocznym stażem pracy, ale także i takie, które miały już pięcio- a nawet sześcioletnie doświadczenie zawodowe. 100 zł brutto więcej zarabiało kolejne 597 osób, a 200 zł brutto więcej – 675. 300 i 400 zł brutto więcej (czyli maksymalnie 2500 zł brutto) zarabiało kolejno 534 i 455 osób więcej. Oznacza to, że co trzeci pracownik prokuratury zarabia nie więcej niż 2500 zł brutto – wynika z informacji udostępnionych przez prokuratora krajowego Bogdana Święczkowskiego w odpowiedzi na interpelację Barbary Chrobak.
Więcej na ten temat pisaliśmy tutaj >>>
Dlaczego chcą więcej zarabiać?
Po lekturze powyższego raportu nasuwa się jednak pytanie – czy zarobki pracowników sądownictwa są rzeczywiście zaniżone czy jednak są one adekwatne do wykonywanej przez nich pracy? Aby móc na to odpowiedzieć należy przyjrzeć się zakresowi obowiązków urzędników sądowych i asystentów sędziów.
Urzędnik sądowy - czyli kto?
Zgodnie z ustawą z dnia 18 grudnia 1998 r. o pracownikach sądów i prokuratury (Dz.U. 1998 nr 162 poz. 1125) urzędnikiem może zostać osoba:
- która ma pełną zdolność do czynności prawnych;
- o nieposzlakowanej opinii;
- która nie była karana za przestępstwo lub przestępstwo skarbowe;
- przeciwko której nie jest prowadzone postępowanie o przestępstwo ścigane z oskarżenia publicznego lub przestępstwo skarbowe;
- posiadająca stan zdrowia pozwalający na zatrudnienie na określonym stanowisku;
- która odbyła staż urzędniczy w sądzie lub w prokuraturze.
Do 23 sierpnia 2013 r. istniał również obowiązek posiadania przez urzędników co najmniej studiów pierwszego stopnia i uzyskania tytułu zawodowego.
Zasadniczo zakres ich obowiązków jest bardzo szeroki i zapewnia funkcjonowanie sądu.
Odpowiadają oni m.in. za:
- Prowadzenie akt sprawy - Od założenia obwoluty, odnotowania sprawy, zszycie akt, odnotowanie sprawy w systemie aż po podkładanie korespondencji i terminowe przedstawianie ich do decyzji sędziemu.
- Komunikowanie się ze stronami – poprzez udostępnianie dokumentów lub akt, udzielanie informacji o sprawie i inne czynności zwane potocznie prowadzeniem biura i archiwum.
- Zapewnienie organizacji przy sprawnym przeprowadzeniu rozprawy. Chodzi tutaj m.in. o przygotowaniu akt na sesję, rozpisanie wokandy czy protokołowanie.
- Kontakt z innymi instytucjami.
- Protokołowanie na rozprawach.
- Wykonywanie zarządzeń sędziego.
To tylko część z licznych czynności wykonywanych przez urzędników. Jednak to tylko teoria. Jak to wygląda w praktyce? Opowiadają o tym sami urzędnicy sądowi, prosząc o zachowanie anonimowości z obawy o możliwe reperkusje. - Wielokrotnie słyszałem, że jeśli pracuję w sądzie to pewnie mam wygodną posadę w budżetówce z dobrymi zarobkami, gdzie przez większość dnia piję kawę. Niestety taki właśnie mylny obraz urzędnika pokutuje w odbiorze społecznym przez co pewnie się pomija naszą grupę zawodową przy podwyżkach. Ludzie składają pismo do sądu i nie wiedzą co się z nim dalej dzieje, jak dużo czynności trzeba wykonać, zanim sędzia wyda orzeczenie. Są sfrustrowani tym, że musieli tak długo czekać na rozstrzygnięcie i często te pretensje są kierowane w naszą stronę. Najlepiej to widać w Biurze Obsługi Interesanta – opowiada Adam (imię zmienione -red.), urzędnik sądowy w wydziale cywilnym z 10- letnim stażem w jednym ze stołecznych sądów rejonowych.
- Zajmuje się rozdzielaniem i sortowaniem korespondencji. Potem sam fizycznie ją podkładam do akt, które trafiają do sędziego i odnotowuję to w systemie. To tylko brzmi tak niepozornie. Nie wiem jak to wygląda w innych wydziałach, ale u nas dziennie może wpłynąć nawet kilkaset pism. A do tego dochodzą również tzw. „wszystkie inne czynności zlecone przez kierownika”, więc zakres moich obowiązków w ciągu dnia jest bardzo szeroki – mówi Adam.
Wtóruje mu Wojciech (imię zmienione - red.), inny urzędnik z wydziału z 7-letnim stażem. – Jest tak dużo spraw do załatwienia, że nie jesteśmy się w stanie z nimi wyrobić. Zdarza się niejednokrotnie, że zostajemy po godzinach. Nie widzę szans na zmianę tej sytuacji, bo borykamy się z coraz większymi problemami kadrowymi. Tylko w ostatnim czasie odeszły od nas z wydziału trzy osoby i nikt nie chce przyjść na ich miejsce. Trudno się dziwić, bo przy takich zarobkach nie jesteśmy konkurencyjni na rynku pracy – kwituje.
- Czujemy od roku, że jesteśmy na równi pochyłej. Jest coraz więcej spraw na tzw. „minusie”, a my nie jesteśmy w stanie się ze wszystkim zdążyć. Ministerstwo, jeśli nie da większych pieniędzy żeby załatać braki kadrowe, będzie musiało je i tak później przeznaczyć na odszkodowania za przewlekłość postępowań, bo taki to może przynieść skutek. Jaki to ma sens? – pyta Wojciech.
A jak to jest z asystentami?
Zgodnie z ustawą z dnia 27 lipca 2001 r. Prawo o ustroju sądów powszechnych (Dz.U. 2001 nr 98 poz. 1070) na stanowisku asystenta sędziego może byś zatrudniony ten, kto:
- jest obywatelem Rzeczypospolitej Polskiej i korzysta z pełni praw cywilnych i obywatelskich;
- jest nieskazitelnego charakteru;
- ukończył wyższe studia prawnicze w Polsce i uzyskał tytuł magistra lub zagraniczne uznane w Polsce;
- ukończył 24 lata.
Do 23 sierpnia 2013 r. istniał również obowiązek ukończenia przez taką osobę aplikacji ogólnej prowadzonej przez Krajową Szkołę Sądownictwa i Prokuratury lub zdania egzaminu sędziowskiego, prokuratorskiego, notarialnego, adwokackiego lub radcowskiego.
To tyle jeżeli chodzi o teorię. O tym jak wygląda dzień pracy takiego pracownika opowiadają asystenci sędziego z wydziału cywilnego w jednym z warszawskich sądów rejonowych. Również oni poprosili o zachowanie anonimowości.
- Nasza praca polega na analizowaniu akt spraw i podejmowaniu merytorycznych decyzji co do przebiegu sprawy. Często sporządzamy projekty postanowień niejawnych, które podpisują sędziowie, czasem nawet projektów wyroków. Zdecydowaną większość naszej pracy zajmuje jednak napisanie projektów uzasadnień do wyroków, które zostały wydane w danej sprawie. Nie jest tak, że jeden dzień pracy to jedno uzasadnienie – przeważnie pisze się kilka uzasadnień jednego dnia. Na jedno mamy zatem kilka godzin, a trzeba się dokładnie zapoznać z aktami sprawy, jak również treścią i motywami rozstrzygnięcia. Sprawę, którą sędzia prowadził czasem kilka lat, my musimy opanować w ciągu kilku godzin i umieć ją dokładnie uzasadnić – wskazuje Monika (imię zmienione – red.), asystentka sędziego z 4-letnim stażem.
- Nie patrzy się na to, że nasz czas pracy to teoretycznie 8 godzin dziennie. Często zostajemy po godzinach, bo praca, którą nam się zostawia na dany dzień jest niemożliwa do zrobienia w 8 godzin. Na asystentów zrzucane są czasami najgorsze sprawy, które albo wymagają dużego nakładu czasu pracy, przemyśleń, badania merytorycznego sprawy, przepisów i orzecznictwa, a sędziowie nie chcą lub nie mają czasu się nimi zająć – kwituje Monika.
Wtóruje jej Michał (imię zmienione – red.), inny asystent z wydziału z 7- letnim stażem – Jesteśmy takimi „ghostwriterami”, co nie jest proste. Pracujemy z kilkoma różnymi sędziami w tygodniu, a na ogół każdy ma swój własny styl pisania i tok rozumowania, który prowadzi do danego rozstrzygnięcia. Ciężko jest się tak codziennie przestawiać – wskazuje.
- Praca jest tym bardziej ciężka, że nowelizowane przepisy procedury i prawa materialnego są coraz gorzej pisane, mało zrozumiałe, zarówno dla profesjonalnych pełnomocników, sędziów i asystentów, nie mówiąc o zwykłym szarym obywatelu, niezwiązanym z prawem. Również rozwiązania techniczne powodują coraz większe przewlekłości w rozpoznawaniu spraw, a każda wprowadzona nowa zmiana powoduje odwrotny skutek - najlepiej widać to u sekretarzy. To co ma decydować o szybkości powoduje przewlekłość. Obecnie terminy rozpraw wyznaczane są za rok od chwili wniesienia pozwu/wniosku. I to nie kwestia niechęci ludzi pracujących w sądzie, ale po prostu niewydajności systemu – kwituje Monika.
Złe warunki pracy
Wielu rozmówców zwraca również uwagę na ciężkie warunki pracy. Na gazeta prawna.pl opisywaliśmy wnioski jakie płyną z badania „Temida 2015”, które zostało zrealizowane w ramach projektu "Monitoring stresu zawodowego w sądach i jego skutków zdrowotnych". Dla przypomnienia - z badań wynika, że wymagania stawiane pracownikom można określić jako wysokie (58,1 proc. przypadków), ale jednocześnie w przypadku ogólnego poziomu kontroli jaką pracownik ma nad wykonywaną przez siebie pracą oraz wsparcia społecznego większość badanych osiąga wyniki niskie (odpowiednio 70,5 proc. oraz 55,2 proc.). Ponadto z raportu wynika, że najbardziej stresujące w pracy w sądach jest, według wskazań pracowników, brak czasu na wykonanie pracy w terminie (32,6 proc. badanych uważa, że „zdecydowanie nie starcza”). 80 proc. badanych twierdzi, że nie wie jak zaplanować swój dzień pracy.
Jednym z największych problemów, jakie ujawniło badanie, jest ryzyko mobbingu. Blisko 80 proc. pracowników jest narażona na czynniki mobbingogenne.
Więcej na temat raportu pisaliśmy tutaj >>>
Jak na to patrzą sami pracownicy sądownictwa?
- Nikt nie zdaje sobie sprawy na jak małej przestrzeni często pracujemy. Dużą część pomieszczenia zajmują akta, szafy, wózki. To wszystko ogranicza nam przestrzeń do poruszania się. Mamy też za mało miejsca na akta zakończone. Schowki są coraz bardziej przepełnione, więc często nie ma gdzie przenieść akt. Najłatwiej jest przecież dostawić szafę do pokoju – mówi Adam.
Problemem są też ciężkie akta, które trzeba przenosić między pomieszczeniami (pokoje, schowki, sale rozpraw). – U nas nie w każdym budynku są windy, więc jesteśmy zmuszeni dźwigać wielotomowe sprawy po schodach. Nie każdy daje sobie z tym radę – wskazuje Wojciech.
Inny rozmówca zwraca uwagę na sprzęt na jakim musi pracować. – Pracuję na starym komputerze, który potrafi się często zawiesić. Ja rozumiem, że nie jest on wieczny, ale należałoby zadbać o jego konserwację lub systematycznie go co kilka lat wymieniać. Oczekują ode mnie wydajnej pracy nie dając mi jednocześnie ku temu stosownych narzędzi – kwituje Jakub (imię zmienione – red.) urzędnik sądowy z 2-letnim stażem.
- Pracy jest tak dużo, że po 8 godzinach czasami zapominam jak się nazywam. Do tego nie widać końca tej pracy ani jej celu. Pan, panie redaktorze, widzi efekty swojej pracy w postaci skończonego artykułu. Ja czegoś takiego u siebie nie dostrzegam – wskazuje Wojciech.
- Jako urzędnik pracuje od listopada 2008 r., ale przez większość lat to była albo umowa zastępstwo, albo umowa zlecenia zawierana z sądem albo agencją pracy tymczasowej. Dopiero od początku 2016 r. mam normalną umowę o pracę. Na swojej pierwszej umowie zlecenie zarabiałem 1500 zł brutto. Obecnie jest trochę lepiej, ale nadal nie są to kwoty rynkowe. Ciężko się za to wynagrodzenie samodzielnie utrzymać w Warszawie, a co dopiero mówić o odłożeniu czegoś – mówi Adam.
O trudnych warunkach wspomina również Edyta Odyjas, przewodnicząca NSZZ „Solidarności” Pracowników Sądownictwa. – Obecnie mamy około trzydzieści systemów informatycznych, które nie są ze sobą kompatybilne. Nikt nie myśli przyszłościowo i ja nie mówię tylko o obecnej władzy. Przez 15 lat bycia działaczką i 21 lat pracy w sądzie jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby było przygotowane jakieś systemowe rozwiązanie z myślą o pracownikach i obywatelach. – wskazuje. - Bywa tak, że jeden urzędnik ma trzech sędziów, o których sprawy musi zadbać. Z doskoku wysyłają go jeszcze również do innego wydziału, bo tam coś się „wali”, a przy okazji jeszcze najlepiej jakby zszedł do biura podawczego bo tam nikogo nie ma. Wychodzi na to, że pracuje na trzech stanowiskach i nie widzi celu i końca tej pracy – mówi Edyta Odyjas.
Dlaczego nie odejdą?
- Mamy świadomość, że w dyskusji publicznej zostanie podniesiony argument, że jak nam się nie podoba to możemy zmienić pracę. Jak jednak ludzie to sobie wyobrażają? Jeżeli odejdą doświadczeni pracownicy to ucierpią na tym sami obywatele. Niedługo już nikt nie będzie chciał przyjść na nasze miejsce. – wskazuje Adam.
Wtóruje mu kolega z wydziału – Nie da się tak łatwo, z dnia na dzień zastąpić doświadczonej kadry. Gdy odejdą pracownicy z długim stażem, to może to wręcz doprowadzić do dysfunkcji sądu – kwituje Wojciech.
- Samo odejście z pracy jest obecnie utrudniane, jeśli ktoś chce rozwiązać umowę za porozumieniem stron (skrócić okres wypowiedzenia) blokuje się to doświadczonym asystentom żeby ich zatrzymać jak najdłużej i nie zawiera się takiego porozumienia. Wielu uniemożliwia to zmianę pracy. Rzadko kiedy bowiem nowy pracodawca jest w stanie poczekać na taką osobę trzy miesiące. Mamy więc do wyboru: podjąć ryzyko i złożyć wypowiedzenie bez zapewnionego nowego miejsca zatrudnienia albo zostać dalej w sądzie z nadzieją, że coś się zmieni – wskazuje Monika.
Duża fluktuacja? Emeryci na ratunek
Wiele osób zwraca również uwagę na dużą migrację pracowników sądownictwa. Z pracy odchodzi coraz więcej osób.
W 2017 roku z sądów odeszło 1309 pracowników, w tym 465 asystentów, 712 urzędników i 132 innych pracowników. W ciągu ostatnich czterech lat z pracy w jednostkach sądownictwa powszechnego zrezygnowało łącznie 5075 asystentów, urzędników oraz pozostałych pracowników.
Więcej na ten temat pisaliśmy tutaj >>>
- Ciężkie warunki pracy powodują, że w sądzie jest duża migracja pracowników, doświadczeni pracownicy odchodzą. Niekiedy ludzie, którzy przychodzą do pracy, rezygnują po 3 tygodniach, bo okazuje się, że ta robota to nie picie kawy i pogaduszki, jak się myśli – wskazuje asystentka sędziego. - Brak jest osób chętnych na miejsce asystenta, ale też urzędników, co powoduje dodatkowe obciążenie. Na konkursy nie przychodzą ludzie, którzy chcieliby tu pracować – kwituje Monika.
O skali problemów związanych z brakami kadrowymi w sądach może świadczyć również treść pisma z dnia 26 kwietnia 2019 r. opublikowanego na portalu społecznościowym Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”, które wiceminister sprawiedliwości Michał Wójcik wysłał do dyrektorów sądów apelacyjnych w całej Polsce. Proponuje on bowiem, aby zatrudniać… emerytów. Możemy w nim przeczytać, że „z uwagi na niewystarczający odzew kandydatów z rynku pracy, w szczególności w dużych ośrodkach miejskich, oraz mając na względzie konieczność zabezpieczenia prawidłowego i niezakłóconego działania jednostek wymiaru sprawiedliwości, uprzejmie przypominam Państwu Dyrektorom o możliwości zatrudniania, z uwzględnieniem dopuszczalnych prawem form, również osób, które pracowały w jednostkach sądownictwa lub powszechnych jednostkach prokuratury i uzyskały świadczenia emerytalne lub rentowe”.
Nasi rozmówcy wskazują jednak – to nie rozwiąże problemów, a może je co najwyżej tymczasowo zamaskować.
– Nie chcę oczywiście negatywnie oceniać takich osób, ale trzeba wziąć pod uwagę, że ze względu na wiek emeryci nie będą w stanie wykonywać wszystkich obowiązków na stanowisku urzędniczym. Ciężko mi sobie wyobrazić, aby taka osoba była w stanie wysiedzieć 8 godzin na sali rozpraw protokołując, czy pchać wózki pełne akt. Poza tym należy również zwrócić uwagę, że może się to przecież negatywnie odbić na ich zdrowiu - wskazuje Adam.
Grudniowe (nie)porozumienie?
W grudniu zeszłego roku na podstawie oddolnej inicjatywy rozpoczęły się akcje protestacyjne w sądach w całej Polsce. Przybrały one różne formy. Jedni wzorem funkcjonariuszy policji zaczęli masowo iść na zwolnienia lekarskie, co skutkowało licznym odwoływaniem rozpraw. Inni zaś w ramach wyrazu swojego niezadowolenia wychodzili w czasie swoich przerw w pracy przed budynek sądu z transparentami, na których widniały ich postulaty. Domagali się oni podwyżki wynagrodzenia o 1000 zł.
Akcje zakończyły się podpisaniem porozumienia w dniu 18 grudnia ze związkami zawodowymi. Jak mogliśmy przeczytać w komunikacie Ministerstwa Sprawiedliwości: „Jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia wszyscy pracownicy sądów otrzymają 1000 zł brutto gwarantowanej nagrody, niezależnie od stanowiska i pełnionej funkcji". Stosowną umowę z przedstawicielami sześciu organizacji związkowych podpisał wiceminister sprawiedliwości Michał Wójcik. Porozumienie zawierało również zagwarantowanie od 1 stycznia 2019 r. każdemu pracownikowi podwyżki w wysokości 200 zł brutto.
Dokument ten spolaryzował środowisko pracowników sądownictwa. Niektórzy nazwali je wręcz „nieporozumieniem”, wskazując, że podwyżka w kwocie 200 zł brutto była już zapowiedziana w listopadzie, czyli przed rozpoczęciem protestów. Również nasi rozmówcy mają podzielone zdania na ten temat.
- Nie wiem po co protestowaliśmy skoro i tak dostaliśmy to samo co byśmy otrzymali nic nie robiąc. Nie tak to powinno wyglądać. Czuje się rozczarowany. Naprawdę wierzyłem, że te akcje przyniosą jakiś realny skutek. Ta kwota nie rozwiązuje w żaden sposób problemów. Wynagrodzenie wciąż nie odzwierciedla tego co robimy – wskazuje Michał.
Inni są bardziej ostrożni w ocenach. – Mam świadomość, że na tamtą chwilę 1000 zł podwyżki było mało realne. Jednak nie spodziewałem się, że związki zaakceptują w porozumieniu praktycznie taką samą kwotę jaka już została nam obiecana. Jedyne co udało się wywalczyć to 1000 zł brutto jednorazowej premii, a chcieliśmy tyle podwyżki – mówi Adam. Dodaje jednak, że – Przez wiele lat nasze wynagrodzenia były zamrożone. Od 2016 r. jest dopiero jakiś postęp, ale jest on zdecydowanie za mały. Dobrze, że coś wreszcie ruszyło, ale 200 zł brutto dużo nie zmieni. To tylko kropla w morzu potrzeb, która nie naprawi wielu lat zaniedbań.
- Obecnie może nie tyle że nie mam zaufania do związków zawodowych, ale nie wierzę w ich moc – kwituje Monika.
Jak natomiast przedstawiciele związków odnoszą się do tych zarzutów?
- Wspomniał pan, że ludzie są rozczarowani tym co się stało w grudniu i tracą do nas zaufanie. Ja jako osoba reprezentująca największy w Polsce związek zawodowy „Solidarność” protestuje od 2011 r. Pytam się zatem - gdzie byli ci ludzie kiedy ja protestowałam? Gdzie było wsparcie naszych działań? Ludzie rzeczywiście są rozgoryczeni, ale nie dostrzegają tego, że nam związkom zawsze brakowało osób - mówi Edyta Odyjas.
- Kiedy policja wyszła w listopadzie z akcjami protestacyjnymi to nagle pracownicy sądów w oddolnym ruchu stwierdzili w grudniu, że też tak zrobią. To nie był jednak dobry moment, bo budżet już był zamknięty. My jako „Solidarność” w sierpniu wynegocjowaliśmy 200 zł podwyżek. Dodatkowo we wrześniu wywalczyliśmy bardzo duże nagrody na koniec roku. – mówi Edyta Odyjas. – W grudniowych negocjacjach nie zostałam zaproszona do komitetu protestacyjnego, mogłam tylko siedzieć z boku i patrzeć jak oni walczą o ludzi. A co do porozumienia – to miałam nie podpisać tego dokumentu? Miałam nie zaakceptować podwyżek, które wywalczyliśmy? To byłoby przecież bezsensowne. Poza tym porozumienie nie zamyka drogi do negocjacji bo ono dotyczyło zasad podziału a nie kwot, jako związek będziemy dalej walczyć. – kwituje.
Kolejnym etapem protestu była marcowa manifestacja zorganizowana pod hasłem „Ostatki u premiera”. Pracownicy sądów i prokuratur z całej Polski zjechali do Warszawy i przeszli ulicami miasta pod Kancelarię Premiera. Tam złożyli petycję ze swoimi postulatami.
Więcej o marcowej manifestacji pisaliśmy tutaj >>>
W związku z brakiem odpowiedzi ze strony prezesa rady ministrów związki zawodowe postanowiły 7 maja wznowić akcję protestacyjną w formie miasteczka namiotowego rozłożonego przed budynkiem Ministerstwa Sprawiedliwości. Jak obecne działania oceniają pracownicy?
- Akcje protestacyjne nie są ogłaszane w taki sposób, by pracownicy mogli się o nich dowiedzieć. O obecnych protestach dowiedziałam się przypadkiem w dniu jego rozpoczęcia z mediów, a dopiero następnego dnia, po telefonie od związków do oddziału administracyjnego sądu, została ta informacja podana w sądzie. – mówi Monika.
Z powyższym zarzutem nie zgadza się Edyta Odyjas - To nieprawda, że pracownicy sądu nie zostali poinformowani o naszej akcji. Specjalnie koleżanka popołudniu 6 maja robiła zebrania w Sądzie. Być może się tym nie interesują. Informacja o miasteczku została zamieszczona na naszym profilu na Facebooku , a sam post ma kilka tysięcy udostępnień i polubień. Informacja o rozbiciu miasteczka była przekazywana wcześniej członkom. A do publicznej wiadomości nie mogliśmy jej podać , aby nie pozwolić władzom na zablokowanie tej akcji.– mówi. – Żałuje, że teraz nie ma takiego oddolnego wsparcia jakie było w grudniu. To jest właśnie dobry moment na walkę, bo premier ma szansę na zmianę budżetu. – dodaje Edyta Odyjas.
- Dobrze, że coś się dzieje, ale nie jestem przekonany czy obrana forma protestu przyniesie oczekiwany skutek. Nie czuć już takiej mobilizacji jaka miała miejsce w grudniu. – mówi Adam.
W rozmowach słychać również już zdecydowanie mniej optymistyczne głosy - Sądzę, że obecny strajk nie wywoła oczekiwanego skutku, dlatego zaczęłam szukać nowej pracy. – mówi Monika.