Musi być jasne, że pewnych rzeczy robić nie uchodzi. Na przykład robić kariery, korzystając z zamachu na niezależność sądów.
Od początku „reformy” sądów jednym z tematów, które mnie autentycznie fascynują, jest zagadnienie ludzkich nań reakcji. Muszę przyznać, że jestem pozytywnie zaskoczony – cztery lata temu obawiałem się znacznie większej ilości postaw oportunistycznych wśród prawników. Tymczasem opór przed atakami na niezależność sądownictwa i prawników – nie tylko sędziów, lecz także prokuratorów, którym jest znacznie trudniej, środowiskowa solidarność, wsparcie, jakiego udzielają sędziom adwokaci i radcy są ogromne i są zdecydowanie powodem do chluby. Żyjąc chwilą, nie zdajemy sobie sprawy ze skali tych zjawisk, które są wyjątkowe w wymiarze Europy i zapewne świata. Kto z państwa jest w stanie wskazać podobne wydarzenie historyczne? Trwający lata atak rządu na niezależność sądownictwa i prawników, który udaje się w dużej mierze odpierać? Przeważnie kończyło się to inaczej.
Zostawmy na boku daleką przeszłość, która pełna jest przykładów skutecznego podporządkowania wymiaru sprawiedliwości przez reżimy polityczne. Spójrzmy na dzisiejsze Węgry, gdzie podobne działania nie spotkały się z porównywalnym oporem. Co więcej, nasi rodzimi „reformatorzy” zapatrzeni byli w kazus węgierski i w części powielali jego rozwiązania. A jednak spotkali się z reakcją, która zaskoczyła ich samych. Jak to się skończy u nas, ciągle nie wiemy, rząd zapowiada potrzebę „dokończenia reformy”, już nawet nie wspominając o konieczności doprowadzenia do sprawności postępowań – wiadomo, że chodzi wprost o rozliczenie i usunięcie niewygodnych sędziów. Ale to, co się wydarzyło do tej pory, pozwala mieć nadzieję, że obronimy niezależność sądów. I jeśli tak się stanie, to będziemy przykładem dla świata. Że można, że to naprawdę jest możliwe. Tak jak znana jest historia Solidarności, która obaliła komunizm, tak będzie znana historia sędziów i prawników, którzy obronili niezależność wymiaru sprawiedliwości.
Ale postawy obrońców sądownictwa nie są jedynymi. I choć mogą zaskakiwać skalą, poziomem odwagi, intensywnością, to przynajmniej mnie osobiście zdają się naturalne. Bardziej tajemnicze, intrygujące wydają mi się postawy osób, które w zamachu na sądy biorą udział lub korzystają naprędce z okazji, jaką ten atak stwarza dla indywidualnych karier. I nie o politykach tu mowa.
Kazus kultura
Ciekawy bardzo jest kazus Antoniego Bojańczyka. W znanym piśmie do I prezes Sądu Najwyższego (do wiadomości m.in. prezydenta i przewodniczącego KRS) i późniejszym wywiadzie (dla „Rzeczpospolitej”) skarży się on na złe traktowanie w sądzie przez „starszych” sędziów. Starszych wiekiem i stażem. Przedstawia sytuację w kategoriach naruszeń prawa pracy, zasady niedyskryminacji i – uwaga! – sporu pokoleń. Mianowicie on, Bojańczyk Antoni, reprezentuje nowe, młode pokolenie sędziów wybranych do sądu najwyższego niedawno. A „starzy” sędziowie nie dostrzegają faktu, że jest potrzeba nowego, młodego, innego... Nie mogą się najwyraźniej z tym pogodzić, nie szanują wyboru dokonanego przez Krajową Radę Sądownictwa i prezydenta. W piśmie autor szczegółowo informuje (podając detale geograficzne, gdzie kto stał, wchodził bądź przechodził) o tym „kto, kogo, i w jaki sposób poniża”.
Zostawmy na boku drobiazgi, jak to, że autor doniesienia sam nie wie, jak się zachować, co zresztą dokumentuje, pisząc: „Jako znacznie młodszy stażem i wiekiem wyciągnąłem natychmiast dłoń na przywitanie pana Prezesa”. Mam nadzieję, że już mu na to zwrócono uwagę. Sprawa jest wszakże znacznie poważniejsza. Powiedzenie zdawkowego „dzień dobry”, bez podania ręki, jest wedle Bojańczyka „ostentacyjnym pogwałceniem fundamentalnych i uświęconych norm polskiej kultury”. Aż cztery mocne słowa w jednym zdaniu. Przypomniało mi to konstytucyjne gwarancje usytuowania pośród innych władz sądownictwa, które w świetle konstytucji (art. 10 i 173) ma być władzą oddzieloną, równoważną, odrębną i niezależną. Też cztery, ot, taki zbieg okoliczności. I aż chce się zapytać, jak nazwać bezpardonowy zamach na sądy, skoro niepodanie ręki jest „ostentacyjnym pogwałceniem”. I jeśli to podawanie ręki jest „fundamentalną, uświęconą normą”, to jakimi normami są niezależność sądów, nieusuwalność sędziów itp. Bo z ataku na te sądy nie omieszkał skorzystać Antoni Bojańczyk. Warto tu przytoczyć anegdotę zanotowaną przez Marię Ossowską. „Anegdotka głosi, że M. Scheller, pytany, dlaczego sam nie realizuje wzorów, którym hołduje, miał odpowiedzieć, że nikt nie oczekuje od drogowskazów, by same kroczyły drogą, którą wskazują” (M. Ossowska, „Ethos rycerski i jego odmiany”).
Kazus legalizm
Ciekawym wydarzeniem ostatnich dni jest też udostępnione wystąpienie innego przedstawiciela „młodego pokolenia”, tym razem w Trybunale Konstytucyjnym. Jarosław Wyrembak został wybrany przez Sejm do TK w styczniu 2018 r. na miejsce „dublerskie” (po zmarłym Henryku Ciochu, wybranym przez Sejm w grudniu 2015 r. na stanowisko zajęte wcześniej przez Romana Hausera – tak orzekł Trybunał Konstytucyjny w wyroku w sprawie K 34/15). W głosowaniu, w którym w proteście nie wzięło udziału ponad 200 posłanek i posłów. Było to zatem w czasie, kiedy o trybunale w nowej odsłonie wiedzieliśmy już wszystko, a już na pewno wiedział kandydat na sędziego, który zapewne nie podjął tej życiowej decyzji bez głębokiego namysłu. Co więcej, podczas posiedzenia komisji sejmowej podkreślał, „że wysiłkiem pani prezes Julii Przyłębskiej w TK przywrócono pewną normalność”. I tenże, po czterech latach niszczenia trybunału i prawie dwóch swojej w nim obecności pisze list, w którym dokonuje odkryć niemalże kopernikańskich. Otóż okazuje się, że prezes TK próbuje ograniczać swobodę wypowiedzi sędziów i unika dyskusji o sytuacji, w jakiej znajduje się Trybunał Konstytucyjny, mimo że Wyrembak skierował wniosek w tej sprawie. To nie wszystko, Wyrembak odkrył, że Julia Przyłębska podejmuje działania, dla których nie sposób znaleźć żadnej legitymacji prawnej i które rażąco naruszają elementarne reguły praworządności. Autor pisma (referowanego przez media) kwituje to wyrażeniem dezaprobaty i apelem o pilne zrzeczenie się funkcji przez prezes TK. I znowu mocne słowa i oburzenie. I znowu wrażliwość na naruszenia elementarnych zasad… Co takiego wydarzyło się pomiędzy lutym 2018 r. a chwilą obecną, czego Wyrembak nie dostrzegał wcześniej, gdy skwapliwie, wbrew wyrokowi samego TK, pretendował na miejsce dublera?
Grzeczność na co dzień
Sprawa jest trudna i delikatna. Niełatwa zwłaszcza dla ludzi kulturalnych. Czy i w jaki sposób dawać do zrozumienia (manifestować) swój stosunek do neosędziów? Bo kim oni są? Dla mnie (i wielu innych) osobami, które zgodziły się na udział w konstytucyjnym zamachu stanu. Swoją decyzją zaaprobowały niejako to, co partia (koalicja) rządząca robiła i robi, łamiąc konstytucję, nasze najwyższe prawo. Zgodziły się także na udział w uwłaczającej moim zdaniem fikcyjnej procedurze naboru zorganizowanej przez neo-KRS (z udziałem prezydenta) i parlament. W tym wyścigu z czasem, w którym w przypadku Sądu Najwyższego poza złożeniem dokumentów (jeśli nie złożył ich wiceminister sprawiedliwości, jak to się stało w przypadku jednego z kandydatów) trzeba było odbyć kilkuminutową rozmowę z zespołem neo-KRS. Do tej kompromitującej procedury odnosi się zresztą A. Bojańczyk, podkreślając w wywiadzie, że kandydaci przeszli „konkurs, w toku którego nasze kwalifikacje profesjonalne zostały ocenione przez zespół i samą KRS – jedni wypadli lepiej, inni gorzej”. Bez komentarza.
Jako obywatel, któremu sądy i sędziowie służą, oczekuję od elit, w tym od sędziów SN, jasnej postawy, z której wynika, że nie akceptują niekonstytucyjnego zamachu na Sąd Najwyższy. Elementami tej postawy są oczywiście i stanowiska, i oświadczenia, i formułowanie pytań prejudycjalnych do TSUE. Nie można jednak oderwać tego od konkretnych osób, które w wyniku bezprawnych działań władzy mienią się sędziami SN czy TK. A zatem oczekuję dawania wyrazu także temu.
Jak to robić? To sprawa indywidualna i decyzję podejmuje każdy sam. Nie sposób jednak moim zdaniem udawać, że nic się nie stało. Bojańczyk skarży się, że w Sądzie Najwyższym „nie zostały nigdy przedsięwzięte jakiekolwiek kroki instytucjonalne zmierzające do zadbania o stworzenie w najwyższej instancji sądowej atmosfery inkluzywności i koleżeńskiego traktowania nowych sędziów SN przez sporą grupę «starszych» (wiekiem, stażem) sędziów tego sądu”. A jak takie działania miałyby wyglądać? Minister Ziobro we wniesionej nocą do Sejmu i uchwalonej po tygodniu ustawie zamierzał usunąć wszystkich sędziów SN. Prezydent już tylko część, w tym prezes sądu. I z tego skorzystał A. Bojańczyk, który chciałby się teraz integrować z tymi, których wyrzucić się nie udało.
Czym skorupka za młodu
Funkcjonująca w naszej kulturze idea, by potępiać czyny, ale nie człowieka, jest moim zdaniem słuszna (nie tylko na gruncie religijnym, także ze względów prakseologicznych). Człowiek może się zmienić, poprawić, ba, odkupić swoje winy. W przypadku sędziów-niesędziów sprawa jest jeszcze dodatkowo skomplikowana, bo póki co (i jak długo będzie to trwało, nie wiemy) orzekają oni w sprawach obywateli. Może się więc wydawać, że warto podejmować działania, które pomogą im zachować niezależność, skłonią do zachowań uczciwych. To dobrze, że J. Wyrembak zwraca uwagę na nielegalność działań w TK; czy to jednak wystarczy? Moim zdaniem nie. Tak jak można pozytywnie odnieść się do tego zachowania, tak trzeba jednoznacznie negatywnie wskazywać na inne. Nie zapominać złych czynów.
Różne są formy wyrażania dezaprobaty dla postaw. Swego rodzaju ostracyzm towarzyski, społeczny jest moim zdaniem uzasadniony, powiem więcej, takiego oczekuję. To prawda, co mówi A. Bojańczyk, że może to być forma zakazanego mobbingu. Ale nie możemy oddzielać tych zachowań od przyczyny. Jeśli ktoś uważa (moim zdaniem zasadnie), że nowi sędziowie SN czy TK zachowali się niegodnie, w dodatku w sprawie państwowej dotykającej nas wszystkich, i w swoim wyborze tkwią, ma prawo dawać temu wyraz. Powrót do formy „pan/pani” z osobami, z którymi było się na „ty” czy unikanie sytuacji koleżeńskiej poufałości są na miejscu. Publiczne uniknięcie przywitania w sytuacji, gdy ktoś do nas wyciągnął rękę, budzi już moje wątliwości (bo witamy człowieka, który, zakładam, może się poprawić, i nie oznacza to akceptacji czynu). Może warto wyjaśnić to zainteresowanemu i poprosić o zaprzestanie niechcianych prób serdecznych powitań, sytuacja będzie klarowna.
„Winniśmy obrać sobie jakiegoś prawego człowieka i mieć go zawsze przed oczami, aby być tak, jak gdyby on się nam przyglądał i wszystko czynić tak, jakby on widział” (Seneka, Listy moralne).
Poczuć wagę
Dezaprobata dla zachowań niegodnych czy ostracyzm społeczny mają moim zdaniem dwa wymiary. Jeden to danie do zrozumienia konkretnej osobie, że nie akceptujemy jej wyborów. Chcemy, by poczuła wagę odpowiedzialności za swe czyny, chcemy wzbudzić w niej sumienie, poczucie winy, wolę naprawy. Tu pojawia się zresztą aspekt dodatkowy, dla niektórych wielce kontrowersyjny – dotykania przez takie zachowania także bliskich osoby poddawanej ostracyzmowi. Chodzi o cierpienia rodziny, osób bez winy, które stają się ofiarami sytuacji. Nie da się tego uniknać, co więcej, jest to znany mechanizm, nasze wybory dotykają osób nam bliskich i ich ocena może wpływać na nasze zachowania.
Ale drugi, równie ważny wymiar to pytanie o ocenę zachowań, czynów przez historię. Nie można przechodzić do porządku dziennego nad zamachem na niezależne sądy, nad wykorzystaniem tej sytuacji przez konkretne osoby. Jaka nauka płynęłaby z tego dla kolejnych pokoleń? Musi być jasne, że pewnych rzeczy nie wypada. I to niezależnie od tego, czy dotyczą starych, czy młodych, 10 lat temu czy obecnie. To, że z równą mocą nie napiętnowano czegoś w przeszłości, nie jest uzasadnieniem.
Dla tej podstawowej zasady nie ma moim zdaniem znaczenia, o kim konkretnie z nowych sędziów SN czy TK mowa (należy zresztą poszerzyć tę grupę o sędziów-członków KRS czy niektórych prezesów sądów, powołanych w miejsce bezpodstawnie wyrzuconych kolegów, o prokuratorów wreszcie). Bo są wśród nich osoby różne (dwa nazwiska, które padły w tym tekście, są w jakiejś mierze przypadkowe, tych osób jest wszak więcej). Są takie, które w normalnych warunkach, bez łamania konstytucji, mogłyby zrobić podobne kariery, stać się na przykład sędziami SN. Miały dorobek i kwalifikacje (etyczne zostawmy na boku, bo zgoda na udział w zamachu częściowo je podważyła). Są też osoby, które nie mają merytorycznych kwalifikacji i w żadnym normalnym kraju o takiej nominacji marzyć by nie mogły. Nie ma to jednak dla mnie znaczenia z punktu widzenia oceny ich czynu – kandydowania w takich a nie innych okolicznościach do SN, TK czy na funkcje w innych sądach.
Ciekaw jestem innych opinii, np. etyków (dla naszych bohaterów w sposób oczywisty postronnych). Może dadzą się namówić do nakreślenia szerszego tła? Literaturę mamy bogatą (nie tylko Kodeks Boziewicza, o którym jako prawnicy uczyliśmy się z uśmiechem). Od poradników w rodzaju „Grzeczność na co dzień” Jana Kamyczka (Janiny Ipohorskiej) poczynając, na poważnej literaturze, jak „Ethos rycerski i jego odmiany” Marii Ossowskiej kończąc. A zapewne znajdzie się i coś bardziej współczesnego. Czytajmy!
Nie można oderwać dezaprobaty wobec bezprawnych działań w sądach od konkretnych osób, które w ich wyniku mienią się sędziami SN czy TK. A zatem oczekuję dawania wyrazu także temu