Stanisław Jerzy Lec był poetą tak wybitnym, że z jego twórczości można czerpać cytaty na dowolną okazję. Od reklamy garniturów szytych na miarę, po szytą na miarę nowego ministra sprawiedliwości próbę odwrócenia reformy kodeksu postępowania karnego. A jest to próba niebezpieczna. Po pierwsze, stawia interes państwa nad prawa i wolności jednostki; po drugie – co znacznie bardziej niebezpieczne – jest to próba w swych założeniach po prostu naiwna.
/>
Naiwne jest bowiem założenie, że w postępowaniu karnym w ogóle możliwa jest do osiągnięcia prawda materialna. Stawiający ją na piedestale art. 2 par. 2 k.p.k. jest przepisem o charakterze postulatu, ideału, do którego trzeba dążyć. Lecz wiara, że w realiach postępowania karnego można go osiągnąć, jest naiwna: prawda, jak każdy ideał, może być tylko wzorem, którego jednak osiągnąć się nie da. Prawda – czy to w ujęciu Arystotelesa, św. Tomasza czy Tarskiego – to temat do rozważań filozofów, ewentualnie uniwersyteckiego kursu logiki lub teorii prawa. I to pewnie będzie ostatnie miejsce, w którym prokurator, sędzia czy adwokat posługiwali się tą kategorią w klasycznym znaczeniu. Tam, gdzie rozpoczyna się proces karny, kończy się bowiem prawda, a zaczynają ustalenia śledztwa.
Wbrew pozorom nie ma w tym stwierdzeniu ani trochę cynizmu czy wyrachowania: przemawia przez nie pokora wobec realiów. W rzeczywistości nie tylko osoby, które popełniły przestępstwo, unikają odpowiedzialności, lecz także często osoby rzeczywiście niewinne zostają skazane. Tak było, jest i będzie. Gdy przychodzi zmierzyć się z tym problemem, zawsze będę się opowiadał za tym, by wypuścić pięciu sprawców, niż skazać jednego niewinnego. Resort sprawiedliwości, wycofując się z reformy k.p.k., zdaje się wybierać drogę wręcz odwrotną.
Wiceminister sprawiedliwości dr Marcin Warchoł, tłumacząc potrzebę odwrócenia reformy k.p.k., cytuje Leca: „I bezstronni nie są bezstronni. Są za sprawiedliwością” („Kontradyktoryjność odwołana” – DGP 232/2015). Tyle że autor nie przeciwstawił sobie bezstronności i sprawiedliwości. Wręcz przeciwnie: to w bezstronności, nie zaś w trudnej lub niemożliwej do osiągnięcia prawdzie materialnej, upatrywał sprawiedliwości. Najprościej mówiąc, sprawiedliwe będzie taki stan, w którym osoba winna poniesie karę, a osoba niewinna uniknie niesłusznego skazania. Wobec niemożliwości idealnego ustalenia prawdy materialnej, sprawiedliwym będzie takie ukształtowanie procesu karnego, które stworzy najlepsze warunki do osiągnięcia takiego stanu. Proces kontradyktoryjny, choć także nie idealny, daje lepszą ku temu możliwość.
Wiceminister Warchoł mówi dalej – choć nie dopuszczam myśli, że taka była rzeczywiście jego intencja – że „gdy na sprawę przychodzi nieprzygotowany prokurator, sąd nie może umywać rąk i wypuszczać osoby, co do której wie, że jest winna, ale niedostatecznie uzasadniono zarzut”. Wypowiedź ta w ustach wiceministra sprawiedliwości, a przede wszystkim adwokata, jest szokująca. Podstawowe pytanie brzmi: skąd – skoro niedostatecznie uzasadniono zarzuty – sąd wie, że dana osoba jest winna? Czyż minister nie przyjmuje tym samym domniemania winy? Jest to tym bardziej szokujące w świetle wcześniejszej działalności ministra i jego walki o poszanowanie podstawowych gwarancji procesowych, chociażby w sprawach Macieja Dobrowolskiego i Piotra Staruchowicza, kibiców Legii Warszawa. Sprawiedliwość to przede wszystkim poszanowanie zasady domniemania niewinności i gwarancja, że sprawa rozstrzygana będzie przez bezstronny organ. Wartości, na które powołuje się dziś resort i argumenty je uzasadniające, są jej zaprzeczeniem.
Z dokonaną 1 lipca reformą k.p.k. można się zgadzać lub nie. Stwierdzić też wypada, że nie udało się uniknąć błędów w jej wprowadzaniu. Tyle że zamiast poprawek do rozwiązania, które jest ze wszech miar słuszne i przybliża nas do standardów rzetelnego procesu, proponuje się wycięcie z reformy jej najważniejszych założeń, pozostawiając wyłącznie zapisy, które samodzielnie będą dla oskarżonego – także takiego, który w znaczeniu materialnym jest niewinny – niekorzystne. Jak bowiem inaczej interpretować rezygnację z obligatoryjnej obecności oskarżonego na rozprawie, w sytuacji gdy sąd znów będzie występował w podwójnej roli: arbitra i zastępcy stron procesowych w poszukiwaniu dowodów. Sąd będzie mógł jak dawniej występować z inicjatywą dowodową, poszukiwać dowodów winy oskarżonego, wydać wyrok na podstawie znalezionych przez siebie dowodów, a wszystko szybko i sprawnie. Oskarżony nie będzie przeszkadzał, bo nie będzie musiał być na rozprawie obecny. Jeszcze tylko należałoby zrobić coś z adwokatami, którzy w swojej nadgorliwości mogą spowalniać szybkie wydanie wyroku skazującego – a przecież z góry wiadomo, że oskarżony jest winny.
Nie można za pomocą zmiany jednego czy kilku przepisów wpływać na całokształt reformy, która mimo wad prezentowała spójną i jasną wizję tego, w którym kierunku powinien zmierzać proces karny w demokratycznym państwie prawa. Wbrew obawom wiceministra Warchoła państwo ma wystarczająco dużo organów, których zadaniem jest zapewnienie bezpieczeństwa obywatelom i ściganie przestępstw – pomoc sądów w tym zakresie nie jest potrzebna. Tych organów, w szczególności o charakterze śledczym i posiadających kompetencje do kontroli operacyjnej, jest wręcz zbyt wiele. Konieczny jest raczej podział kompetencji i jasne określenie roli sądu w procesie. Reforma k.p.k. i wprowadzenie procesu kontradyktoryjnego było bezsprzecznie krokiem we właściwym kierunku.
Co więcej, wycinanie z reformy pojedynczych rozwiązań, przy pozostawieniu przy tym innych, nie może się obronić. W sytuacji, gdy sąd I instancji wraca do aktywnej roli w poszukiwaniu dowodów, proponowane utrzymanie nowego, reformatoryjnego modelu postępowania odwoławczego traci rację bytu. Jak bowiem błąd w ustaleniach faktycznych może być przedmiotem kontroli instancyjnej?
W świecie idealnym, w którym dowody byłyby zawsze prawidłowo zabezpieczone, policja nie popełniałaby nigdy błędów, opinie biegłych byłyby zawsze nienagannej jakości, a świadkowie idealnie pamiętali zdarzenia sprzed lat – sąd pewnie byłby bliżej prawdy materialnej. Czy jednak na pewno by ją ustalił? Nie wiadomo: nadal byłyby to ustalenia faktyczne sądu, nie prawda materialna; instytucja przedawnienia byłaby zaś niepotrzebna – ale wtedy zbliżylibyśmy się raczej do „Raportu mniejszości” Philipa K. Dicka niż twórczości Stanisława Jerzego Leca.
Sprawiedliwość to przede wszystkim poszanowanie zasady domniemania niewinności i gwarancja, że sprawa rozstrzygana będzie przez bezstronny organ.