Nieraz słyszałam, że dla mojego dobra powinnam się ukorzyć. Że i tak mam szczęście, iż jestem, gdzie jestem, bo mam złe pochodzenie. Sama wiedza i wykształcenie to za mało.
Anna ma 33 lata, pochodzenie robotnicze – co jej zdaniem jest niezwykle istotne. Mimo że dziś nikt nie każe wypełniać rubryki o pochodzeniu przy przyjęciu do pracy, to i tak wszyscy wiedzą, kto z jakiego jest domu. Zwłaszcza w takim środowisku jak prawnicze. Od ponad ośmiu lat jest asystentem sędziego, co uznaje za porażkę, bo koledzy z grupy aplikacyjnej od dawna orzekają. W dodatku asystentem na wylocie, z dwoma negatywnymi ocenami pracy. Czarną owcą skonfliktowaną ze swoimi przełożonymi. Za to dobrze wykształconą: studia prawnicze, aplikacja sędziowska i radcowska, studia podyplomowe, kilkadziesiąt zaliczonych szkoleń i kursów zawodowych. – Aż za dobrze, żeby to można było przełknąć – ocenia dziś cynicznie.
Dlaczego wybrała prawo? Zawsze ją interesowało. No i była dobra z historii, a te dziedziny się ze sobą łączą. Gdyby wziąć pod uwagę pierwiastek irracjonalny, to podczas spotkania klasowego na zakończenie szkoły podstawowej wróżyli sobie przyszłość, losując przedmioty, które miały określić ich karierę zawodową. Ona wyciągnęła młotek sędziowski. I tak już zostało: młotek sędziowski jako cel życia.
Studia prawnicze skończyła z wyróżnieniem, przez cały czas miała stypendium naukowe. Wybór aplikacji był dla niej oczywisty: ta sędziowska. Wprawdzie nie wiązała się wtedy z dużymi zarobkami, ci, którzy marzyli o pieniądzach, wybierali adwokaturę, za to była najciekawsza, stanowiła największe wyzwanie. Zawsze tak miała: chciała atakować wysokie szczyty. – Trafiłam do grupy, gdzie były same dzieci z prawniczych, w tym też sędziowskich rodzin. Oni byli bardzo pewni siebie, ja musiałam dużo pracować – wspomina.
Po trzech latach zdawali egzamin, bardzo trudny, z całości materiału. W dwóch częściach: pisemny oraz ustny. Mówi, że grupa miała „prywatny” dostęp do akt spraw, na podstawie których mieli pisać na egzaminie orzeczenia. Nie skorzystała z tej możliwości, nie dlatego, że była taka święta, ale po prostu za późno je dostała, w nocy tuż przed egzaminem. Zdała, na trzy. Słabo. Piątkowi mają pierwszeństwo w obsadzie stanowisk sędziowskich, co do zasady słusznie. Ale w praktyce różnie bywa. Z roku kilka osób oblało, wszyscy, jak zapewnia, bez właściwego pochodzenia. Egzamin sędziowski można tylko raz poprawiać, w przeciwieństwie do innych aplikacji. Nie uda się, przepadło, lata nauki idą na marne. Takie są zasady.
Na temat Anny rozmawiałam z wieloma osobami: sędziami, ich asystentami, działaczami związkowymi. Nie byłam pewna, na ile jej kłopoty wynikają z trudnego charakteru, braku dyplomacji, a na ile są realnym problemem sądownictwa toczonego przez nepotyzm. Na początku każdej rozmowy słyszałam: możemy rozmawiać pod nazwiskiem albo szczerze.
Anna była na aplikacji tzw. pozaetatowej, nawet nie marzyła, żeby za naukę dostawać pieniądze. W jej trakcie musiała się z czegoś utrzymywać, złożyła podanie na asystenta sędziego w jednym z sądów rejonowych na południu kraju. Dostała się, pracowała przez prawie półtora roku w wydziale rodzinnym. Ale marzyły jej się poważniejsze sprawy – cywilne. Tak trafiła do sądu okręgowego, wydział cywilny odwoławczy. Radziła sobie. Przed egzaminem na aplikację poprosiła o urlop bezpłatny, nie dostała. Zwolniła się więc z pracy, zdała. Potem zmieniły się przepisy: trzeba było przystąpić do konkursu, żeby dostać asystencką robotę. – Wygrałam pięć konkursów, mogłam wybierać – opowiada. Chciała się rozwijać, zdobywać doświadczenie, szykowała się do konkursu na stanowisko sędziego. Dlatego wybrała znów sąd okręgowy, tym razem wydział ubezpieczeń społecznych. I zapisała na studia podyplomowe – prawo pracy – na Jagiellonce.
Ja także jestem osobą z zewnątrz, z tym że swoją karierę w sądownictwie zaczynałam w połowie lat 80. – opowiada sędzia. To były czasy, kiedy mój zawód nie był jeszcze szczególnie atrakcyjny: marne zarobki, uzależnienie kariery od zaangażowania politycznego. Ale zawód był otwarty na osoby z zewnątrz, może dlatego że nie było wielu chętnych. Po przełomie lat 90. sytuacja zaczęła się zmieniać. Coraz większy prestiż związany tyleż z godnością zawodu, co ze stałością pracy i płacy. Wraz z upływem lat zaczęło się coraz większe zainteresowanie tym zawodem, a co za tym idzie coraz większa konkurencja. Liczba etatów sędziowskich jest od lat stała, więc nabór staje się coraz bardziej jednokierunkowy: bierze się swoich, ludzi mających umocowanie w branży. Rodziców na sędziowskich albo przynajmniej prokuratorskich lub adwokackich stołkach. To nie znaczy, że inni nie mają żadnych szans, ale jest im dużo trudniej. Jeśli dziecko sędziego lub innego prawnika poprosi o urlop, dostaje. Jeśli chce się dokształcać, jest to przyjmowane ze zrozumieniem, bo przecież musi inwestować w siebie. Reszta jest wycinana, piętrzy się im trudności, zniechęca, sekuje.
Anna jest drobiazgowa, gromadzi dokumentację, którą przesyła mi w kilkunastu e-mailach. Taka skrupulatność to zaleta w tej pracy. Ale dzięki temu mam sposobność zapoznać się z opiniami, jakie na temat jej osoby wystawiono na przestrzeni kilku lat.
Te pierwsze są wręcz entuzjastyczne: „Wykazała się bardzo dobrą znajomością przepisów prawa”, „W stosowaniu prawa w praktyce, redagowaniu projektów orzeczeń, zarządzeń i uzasadnień orzeczeń wykazała dużą umiejętność i bardzo dobrą znajomość technicznej strony pracy sędziego”, „Projekty sporządzanych uzasadnień wyroków nie wymagały żadnej korekty”. I jeszcze: „Pani Asystent jest osobą ambitną i pracowitą, dała się poznać jako pracownik rzetelny, sumienny i zaangażowany w pracy”.
– Mam kwalifikacje – cieszyła się. I podeszła do konkursu na stanowisko sędziego. Nie przeszła. Przeważyły opinie wstrzymujące się od głosu. Dlatego pomyślała, że powinna podnieść kwalifikacje. Podjęła starania o dostanie się na listę radców prawnych – z powodzeniem. Choć pamięta jedno z pytań konkursowych: Czy zna jakiegoś radcę?
W każdym razie radcą prawnym jest, choć zawieszonym, bo aby zostać czynnym, musiałaby zakończyć pracę w sądownictwie, a tego nie chciała. Stąd decyzja, aby pójść na studia podyplomowe – żeby być jeszcze lepszą, podnieść swoją wartość, sprostać wyzwaniom. Jej przełożeni zgodzili się. Tak samo jak na zaproponowane przez nią rozwiązanie, aby wolne na zjazdy miała w ramach zaległego urlopu wypoczynkowego. Było go sporo, bo na urlopowanie nie miała czasu, pracowała. No i jeszcze, jak tłumaczy, asystentów sędziego jest za mało, każdy jest zawalony robotą, normą było, że pisali po dwa uzasadnienia wyroków dziennie, więc gdyby wzięła urlop naukowy czy bezpłatny (plus jeszcze ten wypoczynkowy), mogłaby zdezorganizować pracę wydziału. A tego nie chciała. Zależało jej. – To były tylko dwa piątki w miesiącu, nie kolidowało to z moimi obowiązkami – zapewnia.
Kiedy zaczął się konflikt? Po zmianach w sądzie. Nastali nowy prezes i nowa przewodnicząca wydziału. To był końcowy etap studiów Anny, zostało jej parę tygodni. – Dziś trudno mi powiedzieć, czy zaczęło się od nieporozumienia czy złej woli – wspomina. Przewodnicząca poprosiła ją, żeby złożyła z dużym wyprzedzeniem wnioski urlopowe. W sądzie obowiązywało zarządzenie prezesa, że wnioski o krótki urlop należy składać na trzy dni przed zamierzonym urlopem. – Nie znam jeszcze terminarza sesji. Ale jak tylko się dowiem, złożę, mogę nawet pominąć kilka zjazdów, jeśli będę potrzebna – tłumaczyła.
Zostało to odebrane, opowiada, jako niesubordynacja. Zaczęło się udowadnianie, kto ma rację, pisma, odpowiedzi na pisma. Jak mówi, cytując kolejną korespondencję, została zobowiązana do składania wniosków urlopowych „na dwa dni przed upływem miesiąca poprzedzającego miesiąc, w którym urlop ma być udzielony”, czyli na 32 dni wcześniej. Jako jedyny pracownik sądu.
Rozmawiam z działaczem jednego ze stowarzyszeń, które zrzesza pracowników sądownictwa średniego szczebla. Kiedy rozmawiamy oficjalnie, zasypuje mnie stekiem komunałów: o równych szansach, o konkursach, które powinny rozwiać wszelkie wątpliwości, transparentności. Jednak zapytany, czy w rozmowie prywatnej także by mnie zapewniał o braku nepotyzmu w sądownictwie, kapituluje. I podsyła mi kilka linków, m.in. do uchwał Krajowej Rady Sądownictwa odnoszących się do tego właśnie zjawiska. Szczegółowych, kiedy to Rada zajmowała się konkretnymi przypadkami sekowania kandydatów na sędziów ze „złym pochodzeniem”, jak i bardziej ogólnych. „Krajowa Rada Sądownictwa z niepokojem stwierdza, że w niektórych postępowaniach dotyczących powołania na urząd sędziego lub obsadzenia wolnego stanowiska sędziowskiego (procedurach nominacyjnych) dochodzi do sytuacji, które mogą być potraktowane jako naruszenie zasad etyki zawodowej sędziów, a nawet uchybienie godności urzędu sędziego. Odnosi się to do procedur nominacyjnych, w których na wolne stanowisko sędziowskie kandyduje członek najbliższej rodziny sędziego będącego członkiem Kolegium Sądu Okręgowego. Zasady etyki zawodowej sędziów wymagają, aby w takiej sytuacji członek Kolegium nie brał udziału w głosowaniu dotyczącym obsadzenia wolnego stanowiska sędziowskiego, na które kandyduje członek jego najbliższej rodziny, a co najmniej powstrzymał się od głosowania. To samo dotyczy głosowania podczas Zgromadzenia Ogólnego Sędziów Sądu Okręgowego”.
Anna dostała pierwszy sygnał ostrzegawczy: zamiast oceny bardzo dobrej dotyczącej jej pracy zaledwie dobrą, choć sędziowie i komisja kwalifikacyjna rekomendowali piątkę (to był 2013 r.). Zamiast położyć uszy po sobie, złożyła sprzeciw wobec tej oceny.
Napisała skargę do Ministerstwa Sprawiedliwości. – Zależało mi na ocenie bardzo dobrej, bo to się bezpośrednio przekłada na konkurs na sędziego – wyjaśnia. Resort odesłał jej pismo z powrotem do sądu apelacyjnego w jej mieście, klasyfikując ją jako skargę na działalność prezesa. To musiało wkurzyć sędziów. Wkrótce się dowiedziała jak bardzo. Zaczęło się przerzucanie pomiędzy wydziałami.
Jak tłumaczy mi jeden z sędziów z ponadtrzydziestoletnim stażem, to jedna z metod dyscyplinowania osób, które zadzierają z systemem. Osoba, która się sprzeciwi, przegrywa. Siła niszcząca środowiska jest wielka. – Obserwowałem wiele takich przypadków. Przykro mi, że nie byłem w stanie się przeciwstawić w takim stopniu, jak bym chciał. To zjawisko przybrało już tak monstrualną postać, że nikt nie śmie się mu sprzeciwić. Sądy stały się udzielnymi księstwami, miejscami, w których zatrudnia się swoich. Nie chodzi tylko o stanowiska sędziowskie. To ma przełożenie na wszystkie wydziały i oddziały. Asystentów, referendarzy, także na stanowiska stricte urzędnicze – choćby protokolantów. Nawet w oddziałach IT są zatrudniani ludzie po znajomości. W papierach tego nie ma, to widać dopiero od środka, kiedy się tam jest. Uwikłanym.
W nowym miejscu pracy (wydział cywilny odwoławczy, gdzie trafiła jesienią 2013 r.) Anna usłyszała: skoro nie podobała się jej dobra ocena, to teraz my będziemy panią oceniać. – Na moje miejsce w poprzednim wydziale zatrudniono dwie osoby, więc chyba nie byłam taka najgorsza i leniwa – zauważa Anna.
W tym miejscu praca polegała na tym, że ktoś składał apelację lub zażalenie na orzeczenie sądu rejonowego, oni musieli orzec, czy sąd rejonowy miał rację czy się mylił. To zwykle skomplikowane sprawy rozstrzygane w składzie trzyosobowym. Ludziom z zewnątrz może się wydawać, że prawo jest prostą ścieżką, ale często bywa tak, że panuje duża uznaniowość.Sędziowie z długoletnim stażem toczą zacięte dyskusje, którą przyjąć wykładnię.
Tymczasem do obowiązków asystenta sędziego należy napisanie projektu orzeczenia wraz z uzasadnieniem. Co powinien czynić pod kierownictwem sędziego. – Ale ze mną sędziowie nie rozmawiali. Dostawałam karteczkę z poleceniem: zająć się taką a taką sprawą. W zasadzie nie mówili mi, w jaką stronę chcą pójść, oczekując, iż to ja zaproponuję orzeczenie, które będzie zgodne z ich nieznaną mi koncepcją – opowiada Anna. Robiła więc swoją robotę według swojego uznania. Kiedy zorientowała się, że nie zawsze jej tok myślenia odpowiada wnioskom wyciągniętym przez sędziów, zaczęła przygotowywać im możliwe alternatywne rozwiązania – uwzględnić i oddalić – każde wraz z odpowiednim uzasadnieniem. Niech sobie wybiorą. Jednak sędziowie także są zarobieni, nie mają czasu czytać akt. Denerwowali się. Zdarzało się, że sędzia mówił, w jakim kierunku chciałby podążyć, ale potem zmieniał zdanie. Więc znów byli na nią źli.
Latem 2014 r. została oceniona negatywnie. Zmieniły się przepisy: wcześniej asystenci byli oceniani czterostopniowo: bardzo dobrze, dobrze, zadowalająco i niezadowalająco. Teraz są tylko dwie oceny: pozytywna i negatywna. – Mimo moich starań pan prezes zrównał mnie z osobą, która nic nie robi lub robi wszystko źle – żali się Anna.
Jej podnoszenie kwalifikacji zostało ocenione jako rzekome. W rubryce wnioski i zalecenia (by pracownik wiedział, co ma poprawić) – pustka. Zaczęła gromadzić dokumentację. Te wszystkie karteczki, za pomocą których dostawała polecenia. I odpisy z systemu, żeby udokumentować, iż przygotowane przez nią orzeczenia i uzasadnienia jednak były wykorzystywane przez sędziów.
Jedna z działaczek związku zawodowego działającego wśród pracowników sądownictwa opowiada mi, że starała się historią Anny zainteresować mecenasa, który często współpracował z nimi w różnych delikatnych sprawach. Kiedy zapoznał się ze sprawą, wzruszył ramionami, uśmiechnął przepraszająco i powiedział, że się nie podejmuje. – Bo to nie tylko trudna sprawa, która potrwa wiele lat – miał odpowiedzieć. – Chodzi o to, że ja mam tutaj swoją praktykę. I chciałbym móc wygrać jeszcze jakieś procesy dla swoich klientów.
Dlaczego wtedy Anna nie odeszła? Nie jest łatwo o pracę, kiedy się jest osobą z zewnątrz. Poza tym chyba guziczek, który włącza w człowieku tryb walki, został tak mocno wciśnięty, że się zablokował.
Zamiast podkulić ogon, zażądała zwołania komisji antymobbingowej. Komisja się zebrała (podobno) i orzekła, że mobbingu nie było. Annie odmówiono dostępu do akt, gdyż – jak twierdzi rzecznik tego sądu – to są sprawy poufne. Także dla zainteresowanego. Który powinien po prostu przyjąć ustalenia. A jak mu się nie podoba, może poskarżyć się do sądu pracy lub złożyć wniosek do prokuratury, przecież mamy państwo prawa.
Rozmawiam z rzecznikiem sądu (prezes jest na urlopie) i pytam o postępowanie przed komisją antymobbingową. A konkretnie o to, dlaczego Annie odmówiono wglądu w akta sprawy, której była stroną. Odpowiada, że takie są procedury. Pytam zdenerwowana: Czyli co, jeśli ja bym się poskarżyła, że mnie w pracy sekują, w odpowiedzi usłyszałabym tylko, że gadam bzdury, akt nie zobaczę i mogę spadać na drzewo. Rzecznik odpowiada, że procedury mają na celu dobro osób, które wzięły udział w postępowaniu. Opadają mi ręce. Działacz stowarzyszenia, którego opinię wcześniej przytaczałam, śmieje się, zapytany o procedury. – Procedurą podstawową jest to, że żadnego postępowania antymobbingowego nie ma. Pracownik jest skłaniany do podpisania rozwiązania umowy o pracę za porozumieniem stron. Jeśli tam ktoś w ogóle zwołał jakąś komisję, to i tak bardzo się postarał.
Anna jest osobą nieco szaloną, choć ona sama postrzega siebie jako wojowniczkę o zasady. Sąd, powiada, i ludzie, którzy w nim pracują, powinni trzymać się prawa. – Ale ludzie noszący sędziowskie togi wychodzą z założenia, że to oni tworzą prawo, a nie stosują jego postanowienia – wybucha śmiechem.
Zaczęła więc wbijać kolejne gwoździe do swojej trumny zawodowej. Kiedy jedna z sędzi zmyła jej głowę, że ponoć nie ukłoniła się jej przy windzie, czym naraziła na szwank powagę sądu i zawodu sędziego, gdyż „ciskała gromy oczyma”, wystosowała na piśmie przeprosiny z powodu „dziwnych zjawisk meteorologicznych”. Upokarzana przez przewodniczącą wydziału, która, kiedy już musiała z nią rozmawiać, dmuchała jej podczas spotkań w gabinecie papierosianym dymem prosto w twarz, napisała skargę do inspektora bhp – że jest alergiczką i dym jej szkodzi (stosowne świadectwo lekarskie w załączniku). W odpowiedzi prezes sądu wysłał e-mailem okólnik, że palenie tytoniu jest na terenie sądu zakazane, a przewodnicząca zakazała jej wstępu do swojego gabinetu.
Anna została przeniesiona do kolejnego wydziału. Opinia negatywna została podtrzymana, a potem powtórzona (mamy już 2015 r.). Wniosła wobec niej sprzeciw, ale prezes poszedł na urlop i nie uzyskała odpowiedzi w terminie przewidywanym przepisami.
Sędzia z ponadtrzydziestoletnim stażem wzdycha: szalona kobieta. Napchała sobie głowę ideałami. Niby słusznie, ale nikt z takim podejściem nie przetrwa. Zwłaszcza tzw. sygnaliści, ludzie, którzy ostrzegają, że w ich miejscu pracy źle się dzieje. Ich przełożeni nie chcą tego słuchać. Zwłaszcza że mają wokół siebie gromadę pieczeniarzy, którzy będą im klaskali. – To nie tworzy niczego dobrego. To fatalny, do szpiku kości zdegenerowany system, który wymaga głębokiego oczyszczenia – konkluduje sędzia. Ale przyznaje: nie ma pojęcia, jakby to zrobić. Jedno wie: Anna ma już za sobą swoją sędziowską i, prawdopodobnie, prawniczą karierę. I nawet jeśli się zdecyduje skarżyć swojego pracodawcę, czyli sąd, jest na pozycji przegranej. Bo na jej dowody znajdzie się sto innych, bardziej przekonujących. Lepiej odpuścić i zająć się swoim życiem, zanim nie jest za późno.
Kiedy czytam ostatnią – negatywną – ocenę pracy Anny jako asystenta sędziego, nie mogę wyjść ze zdumienia, że w niewielu zdaniach można zawrzeć tyle jadu. Była sumienna, ale skupiała się na nieistotnych zagadnieniach. Terminowa, jednak jej uzasadnienia nie dotyczyły istoty sprawy. Ma wystarczającą wiedzę, ale nie umie jej stosować w praktyce. Jest samodzielna, ale wymaga prowadzenia. I tak dalej.
Pytam rzecznika sądu (któremu współczuję, że wystawiono go do wypowiadania się w tak grząskiej sprawie, ale taka robota, trudno), jak to się stało, że pracownik, który jeszcze pięć lat temu był świetny, wspaniale orientujący się w prawie, kreatywny, nagle tak zgłupiał, że zasługuje na ocenę negatywną. Może poprzednie opinie były nieprawdziwe? A może coś się stało? Odpowiada mi, że ocena została wystawiona na podstawie opinii siedmiu sędziów, z którymi pani asystent pracowała. A przecież siedmiu sędziów nie może się mylić. No przecież, że nie. Siedmiu sprawiedliwych.
Sędzia powinien być nieskazitelnego charakteru – tłumaczy mi reprezentant wymiaru sprawiedliwości z dużym stażem. To oznacza, że jest się sędzią nie tylko na sali, podczas rozprawy, kiedy wkłada się togę, ale w każdym momencie – mówi. I dodaje, że Anna, nawet gdyby nie przeistoczyła się w amazonkę, gdyby nie pomalowała twarzy w barwy wojenne, i tak byłaby na straconej pozycji. – Gdyby ukorzyła się, też zostałaby zadziobana – kwituje. Jest zdania, że wszystko zmierza ku gorszemu: U mnie w sądzie na stanowisku urzędniczym pracuje młody, zdolny prawnik, który dostał tę posadę tylko dlatego, że jego ojciec jest sędzią w stanie spoczynku. Jeszcze go wszyscy pamiętają. Ale mury świątyni sprawiedliwości szturmują już następne wilczki. A co drugi ma jakiegoś basiora po swojej stronie – gorzko się śmieje, dodając, że taki wsobny chów rycerzy Temidy fatalnie się odbija na jakości kadry. Zarówno merytorycznej, jak i moralnej.
PS. Dzwonię do kilkorga sędziów, którzy wcześniej wydali Annie bardzo dobre opinie. W większości nie chcą rozmawiać. Rozumiem ich, gdyż przed połączeniem automatyczna sekretarka oznajmia, że rozmowa jest nagrywana.
*******************
Moi rozmówcy są anonimowi. Po pierwsze dlatego, że podawanie danych personalnych niczego by nie wniosło, oprócz naznaczenia – zwłaszcza głównej bohaterki – co w przyszłości mogłoby im utrudnić życie. Po drugie, konflikt już tak nabrzmiał, że dolewanie oliwy do ognia jest zbędne. Zwłaszcza że żaden artykuł nie zmieni wyroku, który zapadł dawno temu. I po trzecie, przyznaję, powoduje mną ostrożność procesowa. Zbyt wiele szczegółów, które można w różny sposób interpretować. Jest słowo na słowo, dokument na dokument, złość na złość.
Komentarze(66)
Pokaż:
NajnowszePopularneNajstarszeBohaterka to w mojej ocenie uosobienie "silnej i niezależnej kobiety", o której powstają dziesiątki, jeżeli nie setki ironicznych memów. Dziesiątki kursów i studia jako panaceum na problemy w konkursach. Czasami lepiej pójść na kilka imprez i poznać ludzi, zbudować z nimi relacje, aniżeli jeździć na dziesiątki bezsensownych szkoleń.
Znam kilkoro sędziów i prokuratorów, wszyscy z awansu społecznego. Dzieci rolników, mechaników, kierowców, robotników fizycznych, którzy do stanowiska doszli ciężką pracą. Pewnie ponieśli koszty w postaci konformizmu (niektóre ich oficjalne poglądy są zbieżne ze stanowiskiem prokuratury czy sądownictwa i rozbieżne ze zdrowym rozsądkiem), awans jest okupiony dyspozycyjnością, ale sam egzamin na aplikację, egzamin końcowy i wreszcie nominacja to wynik własnych wysiłków.
PS.Mnie w sądzie zatrudniała sędzia, która pochodziła ze wsi.
Znam naprawdę pokaźne grono sędziów, a przynajmniej ich histroie zawodowe. Wśród tych wszystkich kilkudziesięciu przykładów, może jedna osoba będzie miała jakiegoś przodka sędziego. Reszta to, jak to określono w artykule - osoby złego pochodzenia.
Zastanawia mnie tylko, czy autor artykułu sprawdził pochodzenie osób z grupy aplikacyjnej. Bo nagle może się okazać, że artykuł niewiele jest wart i jest tylko oceną twierdzeń jednej strony.
Ja, po słabej szkole, jednej z aplikacji a przed egzaminem zawodowym, dostałem parę lat temu posadę p.o. asystenta sędziego. Ba, przyjęto mnie z otwartymi rękoma, i od razu rzucono do Wydz. Odwoławczego - Wydział sobie wybrałem. OD pierwszej chwili wszyscy głaskali mnie po głowie, chwalili wykonywaną pracę i obiecywali podwyżki - a ja tylko pisałem uzasadnienia, tak, jak wcześniej, podczas praktyk w trakcie aplikacji. Były szkolenia, na które szukano chętnych, a kiedy potrzebowałem dnia wolnego czy po prostu wyjść w trakcie dnia pracy - bez problemu uzyskiwałem zgodę. Uciekłem po zakończeniu umowy okresowej. Powód ? Brak sprzętu - sprawnego komputera, brak programu prawniczego, ciasnota, duchota (mimo obszernych i eleganckich pomieszczeń sądowych w centrum miasta), oraz totalna biurokracja do potęgi n-tej: obowiązek prowadzenia zapisów i zapisów zapisów , i dublowania zapisów z każdej codziennej czynności, obowiązek wprowadzania w przeróżne (nie jedną czy dwie) tabelki tych zapisów, bo któryś prezes główny tak sobie życzył, sprzeczność poleceń wydawanych przez sędziego, do którego byłem przypisany oraz przez prezesa (upiorne, dla kogoś, kto jest "zielony" oraz ochocze przytakiwanie przez asystentów obu paniom, pusty wzrok pani kierowniczki sekretariatu wydziału, ilektoć przychodziło się z jakimkolwiek problemem (od przepalonych przewodów i braku zasilania: coś się pali ? - ale to nie moja działka ). I tak samo pusty wzrok pana od komputerów, kiedy kolejny raz dzwoniło się: "nie mam od miesiąca komputera/programu/nic nie działa). Ale, co istotne - nigdy nie odczułem, że to ja wydaję wyroki. Nawet, kiedy przygotowywałem projekt orzeczenia i orzecznictwo. Nawet, kiedy przypadkiem było ono zgodne z tym, które zapadło w sprawie...
Podobnie prokurator.
Dopiero sędziowie okręgowi powinni być wybierani w drodze konkursu prowadzonego w sposób całkowicie transparentny spośród sędziów rejonowych.
Do tego całkowita likwidacja korporacji prawniczych. Kształcenie w tej formie nie ma sensu, bo nikt nie ma interesu w kształceniu obcej konkurencji.
O kształcie wymiaru sprawiedliwości powinien decydować jedynie rynek i ludzie. Rynek w zakresie pełnomocnictwa i porad, ludzie - w zakresie wyboru sędziów i prokuratorów. Inne rozwiązania są po prostu powielaniem starych błędów.
Może w tym tkwi jej problem? Bo kto by chciał szalonego asystenta? Przecież sędzia podpisując projekt odpowiada za każde słowo napisane przez asystenta?
Jeszcze jedno - co to znaczy że przygotowywała 2 propozycje rozpoznania apelacji? Uwzględnić lub oddalić? To jakie było jej stanowisko? To, że można uwzględnić lub oddalić wie każdy laik.
Słusznie ktoś zauważył, że jeśli zdała egzamin radcowski, to zawsze może spróbować na wolnym rynku.:-) Jeśli jest tak dobra, jak twierdzi - to się przebije.
Proszę autorkę o wyjaśnienie tej sprzeczności.
W sądach , instytucjach i administracji .
Mafijna i agenturalna III RP .
Żadna nowina .
Czy to nie jest dowód -aż do bólu.
1. zdal na ocene 5 egzamin sedziowski,
2. kto dostał etat,
3. kto szybko awansowal do Sadu Okregowego.
Wg mojej oceny - 90% to są ludzie ze srodowiska sedziow /prok./adw/r.pr., pozostale osoby to ludzie zwiazani ze srodowiskiem lekarskim (obencie najbardziej wplywowa grupa zawodowa w Polsce) i wojskowym.
Zostaje te 1-2% osob z zewnatrz
I pomyśleć, że takie ludzkie śmieci mają pełny immunitet...
Czy cos sie zmienilo w Polsce?
1. Zaraz na początku zostałem upomniany przez sędzinę że odpowiadając na pytanie pełnomocnika strony mam odpowiadać zwracając się do niej a nie do zadającego pytanie. Jest to dość nienaturalne dla osoby nieobeznanej wcześniej z sądami, więc kilka razy się zapomniałem. Sędzina miała taką minę jakbym ją co najmniej zbluzgał, a w każdym razie obraził jej majestat.
2. Sędzina to co mówiłem dyktowała protokolantce, przy czym skracała moje wypowiedzi często wypaczając ich sens. Na moje protesty że przecież tego nie powiedziałem usłyszałem że mogę się odzywać tylko w odpowiedzi na zadane mi pytania.
3. W innym sądzie, sędzia w ogóle nie ogarniał zagadnienia w którym orzekał, i nie nawet nie próbował. Zadał kilka powierzchownych pytań, które nic nie wnosiły do sprawy, i tyle. Niepotrzebnie straciłem czas.
4. Sprawa dotyczyła zapłaty faktur, przy czym każdą miesięczną fakturę potraktowano jako osobną sprawę (było ich bodajże 3). W 1 przypadku sąd umorzył postępowanie jako bezzasadne, w 2 uznał rację skarżącego a w 3 rację oskarżonego. A więc wymiar sprawiedliwości wydał 3 sprzeczne wyroki w identycznych sprawach.
5. Jako świadek czułem się jak intruz w obcym mi świecie, pozbawiony praw, nie mogący się nawet odezwać bez przyzwolenia, zmuszony stawiać się pod groźbą kary (czasem na darmo, posiedzieć sobie przed salą rozpraw bo zabrakło czasu by mnie przesłuchać). Przez sędziów czułem się traktowany z góry, jako ktoś gorszy, ktoś kto musi ukorzyć się przed majestatem sprawiedliwości, który reprezentują.
Podsumowując moje na szczęście krótkie doświadczenia z wymiarem sprawiedliwości, moje odczucia są takie że to już trochę inny świat, alternatywna rzeczywistość której mieszkańcy żyją w oderwaniu od reszty ludu, służąc już głównie własnym interesom, a nie prawu, prawdzie i społeczeństwu. I są w stanie zdeptać każdego kto stanie na drodze. Dlatego jestem skłonny uwierzyć raczej bohaterce artykułu.
Rozumiem że spotkał mnie zaszczyt że mogłem wziąć urlop z pracy, stawić się przed majestatem sędziowskim, odpowiedzieć na kilka pytań, nawet głupich i nic nie wnoszących do sprawy. Rozumiem też, że mój czas jako świadka nie jest cenny. Jak mniemam, powinienem był się dokształcić z procedur jakie obowiązują w sądzie, bo przecież nie może być tak że byle cham z ulicy nie będzie wiedział jak się zachować przed majestatem.
Teraz to zaczynam doceniać że mogłem stać, a nie np. klęczeć przed sędzią.
Czy w swoim słowniku masz słowo uczciwość? Tak przepojonych złem wypowiedzi już bardzo dawno nie widac było na tym forum!
Wszyscy twoi adwersarze mają 100% racji, ty nie masz żadnej!
Nie mam pretensji o to że zostałem wezwany na świadka. To co chcę przekazać, to fakt że sędziowie działali "po łebkach", nie zadając sobie w ogóle trudu by porządnie wykonać swoją pracę. Ważniejsze było to w jaki sposób zwracam się do sędziego niż to co mówię. Więc w takim przypadku każdy by stwierdził że stawienie się w sądzie to była strata czasu.
Piszesz "Nie należy patrzeć na czubek własnego nosa wyłącznie". I to właśnie chciałbym żeby sobie też wzięto do serca w sądach. Bo chyba sądy są dla społeczeństwa, a nie odwrotnie?
Poza tym... Odniosłeś się tylko do jednego aspektu mojej wypowiedzi. Rozumiem że do pozostałych kwestii nie masz zastrzeżeń...
Czemu pominąłeś z wypowiedzi Luke fragment o manipulacji zeznaniami? Tez uważasz to za normalne?
Tak jak napisałem wcześniej, to co pani sędzina dyktowała protokolantce całkowicie wypaczało sens mojej wypowiedzi. Nie twierdzę że to była manipulacja zeznaniami, według mnie to było zwykłe niechlujstwo i praca "na odwal się".
Droga Pani Miro,
Chce odpowiedziec na Pani zdumienie przedstawione w artykule - cytuje:
"Kiedy czytam ostatnią – negatywną – ocenę pracy Anny jako asystenta sędziego, nie mogę wyjść ze zdumienia, że w niewielu zdaniach można zawrzeć tyle jadu. Była sumienna, ale skupiała się na nieistotnych zagadnieniach. Terminowa, jednak jej uzasadnienia nie dotyczyły istoty sprawy. Ma wystarczającą wiedzę, ale nie umie jej stosować w praktyce. Jest samodzielna, ale wymaga prowadzenia. I tak dalej."
Odpowiedz jest tutaj:
http://niezaleznemediapodlasia.pl/25-zasad-dezinformacji-2/#more-8402
Dobra lektura dla Pani i dla Pani Anny
To jest po prostu kpina a nie sprawiedliwość..
Druga rzecz to nepotyzm środowisk prawniczych. Przecież on jest propagowany przez państwo. Wystarczy spojrzeć na system kształcenia prawników - propagujący relacje aplikant-patron. Przecież nikt racjonalny nie będzie kształcić swojego konkurenta. Natomiast kogoś z rodziny jak najbardziej.
Cały ten system wzorowany jest na średniowiecznych cechach, w których na pierwszym miejscu stała rodzina mistrza cechowego, a nie wyrobnicy, którzy co najwyżej mogli zostać tzw. partaczami poza murami miasta.
Od tego czy procesy myślowe w głowie sędziego zachodziły zgodnie z akceptowanymi społecznie i prawnie kanonami zależy czy strony będą widziały sens odwoływania się od wyroku, przekonane lub nieprzekonane do jego zasadności oraz to jak odwołanie zostanie potraktowane przez instancje odwoławcze.
Tymczasem z tego co czytam wynika, że to co znajduje się w wyroku to dzieło asystenta i nijak nie musi to mieć nic wspólnego z rzeczywistością, bo np. asystent nawet nie był na rozprawie.
System wymiaru sprawiedliwości przekształcił się w jedną z najlepiej zorganizowanych struktur przestępczych przy których inne struktury przestępcze zajmujące się np eksterminacjami są niewinnymi barankami,
kolejnym elementem którego nie ruszyła pani Anna jak i autorka artykułu a który wynika z tej sytuacji
to jest nie tylko pochodzenie robotnicze czy też brak powiązań z tzw sytsemem
jest niestety jej pochodzenie etniczne - czyli narodowość polska
niestety w licencjonowanych środowiskach prawniczych zresztą nie tylko stosowany jest rasizm,
brak zwiazków rodzinnych z narodem wybranym jest kluczowym elementem doboru jak i pozbywania się pozbywania niewygodnych osób nie tylko w drodze eliminacji z miejsca pracy czy zawodu
nie wykluczam teo że kiedy wyciszy się sprawa tego artykułu bohaterka zostanie poddana eksterminacji nie tylko zawodowej czy cywilnej ale również fizycznej