Na łamach DGP ukazał się niedawno artykuł o nośnym tytule „SN: adwokaci piszą marne skargi kasacyjne” (DGP 101/2015). Tytuł chwytliwy, ale jest z nim trochę jak ze starym dowcipem o Radiu Erewań.
Słuchacze pytają: czy to prawda, że na placu Czerwonym rozdają samochody? Radio Erewań odpowiada: tak, to prawda, ale nie samochody, tylko rowery, nie na placu Czerwonym, tylko w okolicach dworca warszawskiego, i nie rozdają, tylko kradną. Po lekturze artykułu okazuje się bowiem, że jego teza dotyczy nie tylko adwokatów, lecz również radców prawnych. Oczywiście miło czytać, że nadal zawód adwokata pozostaje synonimem prawnika, jednak w mojej ocenie redakcja posunęła się za daleko, chcąc stworzyć nośny tytuł. Może jednak jestem przewrażliwiony.
Adwokat nie służy wygodzie sądu
Nie to jednak wydaje się najistotniejsze w tekście, lecz odwołanie do tego, że ponownie sędziowie Sądu Najwyższego stawiają tezę o konieczności utworzenia odrębnego korpusu adwokatów – kasacjonistów. Tezę odwiecznie bazującą na stwierdzeniu, że pełnomocnicy przygotowują nieprawidłowo sformułowane skargi kasacyjne. W mojej ocenie jednak prawdziwa podstawa tego postulatu tkwi zupełnie gdzie indziej, a mianowicie w cytacie ze sprawozdania Sądu Najwyższego, z którego wynika, że skargi są wnoszone nierozważnie.
W tym sformułowaniu tkwi zarówno istota pomysłu na adwokatów kasacjonistów jako podmiotu, który będzie ograniczał dostęp do Sądu Najwyższego, jak i – obecny w wielu wypowiedziach przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości oraz środowiska urzędniczego – błąd w postrzeganiu roli adwokata. Żaden adwokat nie jest dla wygody sądu lub urzędu, a pierwszy dzień, w którym tak zacznie postrzegać swoją rolę, powinien być jego ostatnim w zawodzie.
Adwokat współpracuje z sądem celem doprowadzenia do wydania sprawiedliwego wyroku, ale ta współpraca niejednokrotnie jest najeżona problemami i bywa, że stawia wszystkich uczestników sprawy w sytuacji konfliktu.
Adwokat – jeżeli tylko działa w granicach prawa i etyki zawodowej – nie może w takich sytuacjach zastanawiać się, jak jego działania będzie postrzegał sąd i czy ma pewność wygranej (tak naprawdę nie ma jej nigdy). Jeżeli tylko będę widział jedną na sto szansę na wygraną w sprawie kasacyjnej, to poinformuję o niej klienta, i jeżeli zechce on skargę wnieść, to ją sporządzę. Natomiast w razie przegranej zapewne dołączę do grona tych adwokatów, którzy wnoszą skargi kasacyjne nierozważnie. Pozostanę jednak w zgodzie z tym, czego uczyłem się od ojca, mojej patronki i innych mistrzów mojego zawodu.
Być kasacjonistą i nie dopuścić innych
Stanowisko Sądu Najwyższego jest zresztą czystym wyrazem subiektywnej oceny dokonanej przez sędziów, których rozstrzygnięcia nie podlegają wszak żadnej kontroli (ten brak kontroli jest zresztą oczywiście słuszny – gdzieś musi się bowiem ta kontrola kończyć). Ten subiektywizm można jednak zobrazować przykładem z mojej praktyki. Wiele lat temu uczestniczyłem w przygotowaniu skargi kasacyjnej, dotyczącej pewnego zagadnienia z zakresu postępowania egzekucyjnego. Sąd Najwyższy uznał, że w sprawie nie występuje istotne zagadnienie prawne. Jakież było moje zdziwienie, kiedy kilka lat później w zbiorze orzecznictwa znalazłem wyrok zapadły na tle identycznego stanu faktycznego, wydany na skutek wniesienia skargi kasacyjnej, opartej na identycznych zarzutach.
Kierując się logiką artykułu, o którym wspomniałem na początku, mógłbym się zastanawiać, który ze składów orzekających miał rację. A skoro jeden racji ewidentnie nie miał, to wydane przezeń orzeczenie było co najmniej nierozważne. Idąc dalej tą samą logiką, można byłoby postulować, aby przynajmniej jeden ze składów był wyłączony od rozpoznawania skarg kasacyjnych. Oczywiście to absurd, bowiem każdy z nas – zarówno sędzia Sądu Najwyższego, jak i szeregowy adwokat – ma prawo do własnej wykładni prawa i zachowania zgodnego z własnym sumieniem. Nie osądzajmy tak łatwo innych, a sami nie będziemy sądzeni – chciałoby się rzec.
Zacząłem dowcipem, więc anegdotą skończę. Kiedyś przy kolacji i winie z włoskim adwokatem kasacjonistą zadałem mu banalne pytanie: czym wy, kasacjoniści, różnicie się od reszty włoskich adwokatów? Ów odpowiedział bardzo prosto: tym, że już zostaliśmy kasacjonistami i teraz dbamy, aby inni nimi nie zostali.
Chociażby z tego powodu ja takiej kasty w polskiej adwokaturze nie chcę, nawet jeżeli szczęśliwie udałoby mi się do niej dostać.