Nawet jeżeli odziedziczyliśmy stuletni dom, który nie jest domem naszych marzeń, ale nie mamy innej możliwości zamieszkania, to sukcesywnie i planowo go remontujemy i unowocześniamy zamiast podkładać ładunki wybuchowe pod fundamenty.
Paweł Dobrowolski, główny ekonomista PFR, były prezes FOR, w obszernym wywiadzie („Dobrze, że naruszono niedobry status quo”, „Prawnik” z 26 marca 2019 r.) wytycza drogę do niezwykle ważnej dyskusji o polskim wymiarze sprawiedliwości. Ogromną wartością jest to, że człowiek spoza środowiska prawników spogląda na polskie sądownictwo inaczej niż ci, którzy od lat usiłują doprowadzić do pozytywnych zmian. Stawia jednak także tezy, które prowokują do polemiki.
Zasadniczo nie mogę zgodzić się z tezą, że „dobrze, że naruszono niedobry status quo”. O ile sam bywam zwolennikiem szybkich, czasem rewolucyjnych zmian, o tyle to, co się stało w Polsce w ostatnich latach, to nie tylko naruszenie status quo, lecz zniszczenia systemowe, po których możemy się podnosić latami, za które odpowiedzialni powinni stanąć przed sądem czy wydolnym Trybunałem Stanu. Ale najgorszą dla obywatela zmianą jest zmierzanie do stworzenia partyjnego wymiaru sprawiedliwości, zarządzanego przez ludzi ściśle związanych z ich politycznymi nominatami. Niestety, chęć obsadzenia sądów za wszelką cenę „swoimi” i wstrzymywanie nominacji idące w lata spowodowały zapaść i dalsze wydłużanie czasu rozpoznania sprawy. Ataki na sędziów, nie tylko medialne, lecz także realne – poprzez działania organów podległych władzy wykonawczej, w tym tzw. rzeczników dyscyplinarnych uzależnionych od ministra sprawiedliwości – prokuratora generalnego – mogą wywołać dramatyczne skutki w postaci efektu mrożącego. Nie mówiąc już o niszczeniu życia poszczególnym sędziom. Dla obywatela może to spowodować sytuacje znane nam z czasów komunizmu: w procesowym starciu z państwem, partyjnymi kacykami lub ich pociotkami człowiek był bez szans.
Jeżeli widzimy jednocześnie niedziałający Trybunał Konstytucyjny, który stał się wydmuszką, skrajnie zależną od polityków neoKRS i jej pseudomerytoryczne, nepotyczne decyzje, sędziów składających hołdy lenne politykom oraz całkowitą bezkarność sprawujących władzę – jawi nam się dramatyczny obraz upadku państwa prawa, którego efektem jest zdjęcie ochrony sądowej dla każdego obywatela naszego kraju. Rozmawiam z ludźmi, którzy bez względu na wykonywany zawód boją się o swoje rodziny, pracę, firmy. Przestrzeganie przez nich zasad prawa i etyki nie gwarantuje zachowania spokoju, który daje życie w demokracji. Przedsiębiorcy, lekarze, prawnicy, dzisiaj nauczyciele, gdy znajdą się na celowniku władz wykonawczej i ustawodawczej, są bez szans. W jedną noc można zmienić im status prawny, odebrać firmę za złotówkę, zrobić z nich w pseudomediach wrogów państwa. Mogą jeszcze liczyć, że ich sprawa trafi na sędziego nieugiętego. Ale jak długo? I czy decydować o tym ma szczęście? Uzależniony od władzy prokurator zrobi, co mu każą, wcześnie pomoże mu w tym zastraszony policjant czy urzędnik skarbowy. Może nawet nie muszą mu kazać – w lot będzie łapał oczekiwania, by nie ryzykować lub zasłużyć na błyskawiczny awans. Potem podległy ministrowi system losowania zrobi swoje. I przypadkiem sprawa trafi w ręce sędziego, który właśnie dostał wymarzony stołek prezesa od pana ministra, bo oprócz starych wyroków dyscyplinarnych, dawnych zaległości, dramatycznie dużej liczby uchylonych wyroków w referacie na koncie ma jedną ważną zaletę – wierność urzędnikom ministra czy koleżeńskie z nimi powiązania.
Nawet jeżeli odziedziczyliśmy stuletni dom, który nie jest domem naszych marzeń, ale nie mamy innej możliwości zamieszkania, to sukcesywnie i planowo go remontujemy i unowocześniamy, a nie podkładamy ładunki wybuchowe pod fundamenty.

Sąd nad sędziami

„Sędziowie byli władzą, która sama się rekrutowała, sama się awansowała i sama się rozliczała. Gdyby sprawnie i stanowczo rozliczali sędziów z niegodnych zachowań, nie byłoby społecznego zapotrzebowania na zmiany w sądach” – mówi pan Dobrowolski. Według mnie, oceniając to zagadnienie, dał się uwieść propagandzie sączonej od lat. Niezależna KRS zawsze miała w swoich szeregach przedstawiciela prezydenta, czyli jednak osoby wybranej w powszechnych wyborach przez większość obywateli. Także urzędującego ministra, który jest przecież emanacją rządu tworzonego po demokratycznych wyborach. Wreszcie byli tam posłowie i senatorowie, i to z każdej strony sceny politycznej – też przedstawiciele społeczeństwa z wyborów. Przedstawienie do nominacji każdego sędziego czy jego awans do sądu wyższej instancji musiał być przedmiotem nie tylko obrad rady, lecz także jawnych uchwał kontrolowanych przez Sąd Najwyższy. Gdy do sądu startował ktoś z korporacji prawniczych, w zespole opiniującym zasiadał jej przedstawiciel. Nic nie było tajne, nic nie było ukryte. Opinie o kandydatach na sędziów były publicznie ujawniane.
Sędziowie byli też jednym z pierwszych zawodów, który upublicznił rozprawy w postępowaniu dyscyplinarnym, tak by każdy obywatel mógł wejść na salę i zobaczyć, jak i o co nas się sądzi. To oczywiście dało paliwo do obrzydliwej i przeprowadzonej z naruszeniem prawa kampanii nienawiści przeciwko sędziom, wytworzonej na zlecenie rządu przez tzw. Polską Fundację Narodową. Świat nie widział jeszcze, by za publiczne pieniądze, w politycznym celu zniszczenia autorytetu władzy sądowniczej, inna władza dopuszczała się czegoś takiego. Naruszając prawo, bo fundacja miała w statucie promowanie polskiej marki za granicą. W rzeczywistości niszczyła markę Polski jako kraju. I na dodatek kłamiąc w tej kampanii. Przykład sędziego, który kradnie kiełbasę w markecie, jest znamienny. Reprezentantem sędziów, których trzeba zniszczyć, stał się usunięty z zawodu alkoholik, do tego nieżyjący od trzech lat.
Co do przykładu sędziego skazanego za kradzież części wiertarki i przywróconego do orzekania przez Sąd Najwyższy, to rzeczywiście było to kontrowersyjne orzeczenie. Nie znam akt sprawy. Z formalnego punktu widzenia wyrok jest poprawny, ale… sędzia nie może sobie pozwolić na kradzież nawet butelki wody mineralnej. Co innego, gdy postępowanie wykazałoby, że zrobił to nieświadomie, co jest możliwe, gdy mózg mamy zajęty czym innym.
Takie orzeczenia czasem się zdarzają, zwłaszcza od kiedy sądy stały się swego rodzaju oblężoną twierdzą. Uważam jednak, że trzeba o nich mówić i można je mocno krytykować, by więcej takich nie było.
Pan Dobrowolski wskazuje, że wyzwaniem jest stworzenie takich mechanizmów rozliczania, które nie naruszają niezależności sędziów. Ale przecież one istniały i działały! Sędziowie wizytatorzy reagujący na różne niedociągnięcia czy przewinienia sędziów, rzecznicy dyscyplinarni, jawne sądy dyscyplinarne, które w pięć lat usunęły kilkanaście czarnych owiec z zawodu. Ogromna rola wolnych mediów, które patrzą sędziom na ręce i wyciągają wszystko na światło dzienne. Co jeszcze można zrobić? Proszę mi pokazać inne zawody, które stworzyły publicznie jawne postępowanie dyscyplinarne o naruszenie etyki! I proszę poczytać publikowane zbiory orzeczeń dyscyplinarnych, które uświadamiają, jak surowo środowisko karało winnych naruszeń.
Paweł Dobrowolski stwierdza, że „u nas nie ma znoszenia trójpodziału. Jest przesuwanie granic wpływów poszczególnych władz”. Pozwolę sobie głęboko się z tym nie zgodzić. Jest dramatyczna sytuacja niszczenia trójpodziału władzy i realna już dyktatura władzy ustawodawczo-wykonawczej jednej partii, która łamie wszelkie zasady prawidłowej legislacji, wprowadza ustawy sprzeczne z konstytucją i prawem unijnym, z TK uczyniła fikcyjny organ, zniszczyła niezależną KRS, niszczy SN, a system dyscyplinarny sędziów podporządkowała politykowi: ministrowi sprawiedliwości – prokuratorowi generalnemu.
Pan Dobrowolski wskazuje, że „wobec niskiej oceny sądów przez obywateli jakaś reakcja pozostałych władz była nieuchronna”. Prawdą jest, że sędziowie nie mieli dostępu do mediów na równi z pozostałymi władzami, a zmasowany atak, także za bezprawnie wydane miliony z tzw. Polskiej Fundacji Narodowej, spowodował, że z poziomu 44 proc. akceptacji społecznej (porównywalnej np. z sędziami w USA, która wg Instytutu Galuppa wynosi 48–52 proc.) zjechał do 29 proc. (wg CBOS). Medialny atak tzw. mediów narodowych po Kongresie Sędziów Polskich, który stanął jednoznacznie w obronie niezależnego TK, był wzorcową kampanią nienawiści połączonej silnej władzy ustawodawczo-wykonawczej na władzę sadowniczą. Ale w tym samym czasie, gdy sądy miały 44-proc. zaufanie, Sejm miał 23-proc. Czy to oznacza, że sędziowie powinni byli podejmować jakieś działania, by rozpędzić Sejm? Znam Pana Dobrowolskiego i mam go za niezwykle inteligentnego człowieka, więc zastanawiam się, czy przy wielu systemowych wadach wymiaru sprawiedliwości nie dostrzega tego, co może zrobić obrzydliwa propaganda i niszczenie państwa prawa? Po tych atakach sędziowie czuli się jak grupa wyjęta spod prawa, którą można publicznie oczerniać, opluwać i niszczyć. Analizowałem przykłady naszych rzekomych win, które wypisano na billboardach w polskich miastach. Kłamstwo, półprawda i manipulacja. Czasem zdarzała się faktycznie rzecz niedopuszczalna w naszym środowisku, ale reakcja była jednoznaczna – proces, udowodnienie winy i surowa kara. Nie ma szans, by w grupie 10 tys. sędziów nie zdarzały się incydentalne złe czyny. Rozmawiałem kiedyś z sędziami z USA. Oni też opowiadali mi o ich przypadkach, które by można nazwać karygodnymi. Niestety słabości ludzkie na świecie są wszędzie podobne.

Kto miał demokratyzować i usprawniać?

Autor mówi: „Mogli demokratyzować prawo i sądy, by władzy wykonawczej nie kusił wpływ na najwyższych sędziów”. Ale kto i jak miał to robić? Skoro ławnicy – ewidentny przykład demokratyzowania sądów i udziału w nich obywateli – byli przez ustawodawcę usuwani z procedur. Najwięcej za pierwszych rządów ministra Ziobry. Bo według decydentów mieli opóźniać procesy, a politycy chcieli jak najszybciej. Nie zastanawiali się, dlaczego co roku dramatycznie wzrasta liczba wnoszonych spraw i jak temu zapobiec, interesowało ich tylko, by opanowywać wpływ. Mediacja leżała, a prawo pchało czasem ludzi do sądów.
To nie środowisko sędziów „przyzwalało od dekad m.in. na zwiększanie uprawnień ministra sprawiedliwości w zakresie nadzoru administracyjnego nad sądami – za pośrednictwem prezesów sądów”. To robili politycy, którym podobał się model prokuratury jako politycznego łupu. Dlaczego mieliby nie zrobić z sądów tego samego? Takim instrumentem można wykończyć każdego przeciwnika politycznego, a potem już niepodzielnie przez lata sprawować władzę, podlewając co jakiś czas partyjne media, nazwane nieopatrznie publicznymi, które zrobią społeczeństwu z mózgu wodę. Politycy chwilowo poszli w dobrą stronę, powołując niezależny urząd Prokuratora Generalnego, ale już nie dali mu odpowiednich narzędzi, by mógł być tak wydolny, jak od niego oczekiwano.
Autor wskazuje że „od ponad dekady rośnie zapotrzebowanie na rozliczalność sędziów. To nie jest jakiś PiS-owski wybryk ostatnich trzech lat”. To prawda, że rośnie. Bo według mnie sądy bardzo często nieposiadające dobrych instrumentów w postaci procedur i organizacji, a także chaotycznie i permanentnie reformowane, stawały się wygodnym chłopcem do bicia różnych ugrupowań politycznych. A już najbardziej drażniła niektórych niezawisłość. I o ile widzieliśmy często, jak polityczna wola ma wpływ na konkretne decyzje, np. urzędników rozmaitych administracji, o tyle politycy na sądy wpływu nie mieli. I według mnie to ich najbardziej złościło. A medialnie byliśmy całkowicie bezbronni. I to niestety była tylko nasza wina. Nie rozumieliśmy, że nie będąc aktywni w mediach w przypadku kryzysu, w starciu z pozostałymi władzami jesteśmy całkowicie bezbronni. Można z nas zrobić kastę potworów, a my będziemy po cichutku, na stojąco umierać.
A obywateli złościły – i słusznie – dramatycznie niestabilne przepisy, pogmatwane, często nielogiczne. I przewlekłość, która stała się w sądach zmorą. Często strukturalna, budowana latami przez to, że im ambitniejszy minister, tym jego większa chęć do reformy, której już nigdy nie kończono, bo obsada stanowiska szefa MS zmieniała się średnio co dziewięć miesięcy. A następca zaczynał urzędowanie od nowej wspaniałej – bo swojej – reformy. Środowiska nie pytano o zdanie. Ale to już zasada (patrz reformy służby zdrowia bez głosu lekarzy, reformy szkoły bez słuchania nauczycieli).
Pan Dobrowolski wskazuje, że „ograny unijne usiłują rozszerzać swoją jurysdykcję ponad to, co wynika z traktatów. Wyczuły możliwość, by rozszerzyć swe imperium w starciu z półperyferyjnym państwem”. Tu chyba również się nie rozumiemy. Nie uważam nas za półperyferyjne państwo. Sądy unijne orzekają trochę jak sądy w systemie anglosaskim. I według mnie absolutnie prawidłowo próbują budować jednolity model niezawisłego unijnego sędziego. To nie unijni urzędnicy, a unijni sędziowie dostrzegają zagrożenia populistycznych polityków, którym z niezależnymi sądami nie jest po drodze. Ale tak właśnie rodziły się totalitaryzmy, gdy jedna władza uznawała się za jedynie słuszną i mądrą. Nawet gdy była powołana legalnie. Gdyby sędziowie niemieccy, zapewne w większości przyzwoici ludzie, mieli działający Trybunał Konstytucyjny lub taką moc systemową, by nie stosować ustaw norymberskich, to być może nie doszłoby do dramatycznego ludobójstwa II wojny światowej, bo budujący się faszyzm zostałby skutecznie zastopowany czy nawet wyeliminowany. Współczesne reżimy, bardziej miękkie lub twarde, mają odmienną twarz, ale także potrafią skutecznie tłamsić swoje własne społeczeństwa, łamać prawo międzynarodowe, wywoływać wojny, przesuwać granice. Dlaczego? Bo nie ma tam trójpodziału władzy z równą z pozostałymi siłą władzy sądowniczej. A autorytaryzmy, jeśli nie rodzą się na skutek wojskowych przewrotów, to zwykle powstają pełzająco i powoli, wyłączając sukcesywnie niezależne od polityki instytucje kontroli. Politycy robią to na różne sposoby. Sędziowie unijni znają dobrze sprawę prezesa węgierskiego SN Baki. Co zrobiła władza ustawodawczo-wykonawcza, aby pozbyć się niezależnego sądu (a miała większość konstytucyjną, nie jak u nas)? Zmieniła… nazwę sądu, tak by prezes utracił stanowisko i poszedł na zafundowaną mu wcześniejszą emeryturę. U nas próbowano podobnie. Baka wygrał w Strasburgu, ale sąd już nie. Unijni sędziowie są zatem o te doświadczenia mądrzejsi. Ale to właśnie istota nowożytnej demokracji: albo jest faktyczny trójpodział, albo jego karykatura. A karykatura to pełzająca dyktatura. Już dzisiaj widzimy osoby, których nie przesłucha prokurator. Dlaczego? Wyjęte spod prawa? Nietykalne? System się domknął.
Pani redaktor Barbara Kasprzycka pyta, na czym ma polegać ta fundamentalna reforma sądów, która ma zwiększyć wydajność sądów. Odpowiedź jest całkowicie zgodna z poglądem nie tylko moim, lecz chyba wszystkich sędziów w Polsce. Przypomnę ją. „Po pierwsze, potrzebujemy wyraźniej rozdzielić władzę sądowniczą od wykonawczej i ustawodawczej. Odejść od bezpośredniego nadzoru ministra sprawiedliwości oraz Sejmu nad sędziami. Jeśli sędziowie są odrębną władzą, to niech sami organizują swoje prace”. Pełna zgoda. Postulujemy to od lat… i nic. A co mamy w zamian? Zamordyzm rodem z komuny i chęć ręcznego sterowania sędziami, tak jak niektórzy politycy już robią to z prokuratorami.

Pola zgody

Obiema rękami podpisuję się pod stanowiskiem Pana Dobrowolskiego, że „sędziowie są władzą odrębną od parlamentu i rządu i to oni powinni wypracowywać organizację sądów”. Co do pisania kodeksów, to mam już odrobinę wątpliwości, czy zbytnio nie weszlibyśmy w buty władzy ustawodawczej. Już dzisiaj niektórzy antydemokraci zarzucają nam sędziokrację. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, by np. przyznać inicjatywę ustawodawczą niezależnej KRS czy Sądowi Najwyższemu. To wtedy sędziowie pokazaliby, jak można stworzyć kompleksowy, przemyślany i dobry kodeks. Dzisiaj mamy dramatycznie doraźne wrzutki i psucie ustaw pod polityczne dyktando.
W pełni zgadzam się z Pawłem Dobrowolskim, że instytucja sędziego delegowanego do Ministerstwa Sprawiedliwości to „ustrojowy dziwotwór – przedstawiciel niezależnej władzy sądowniczej, który jest urzędnikiem władzy wykonawczej hierarchicznie podlegającym ministrowi”. Byłem kilka miesięcy, więc wiem. A gdy już pojawiają się takie postacie jak pan Łukasz Piebiak, który będąc jeszcze formalnie sędzią, mówi: „nasza formacja polityczna”, myśląc o rządzie, to mamy świetny przykład kuriozalnych rozwiązań prowadzących do upolitycznienia sędziów. Jeśli jeszcze taka osoba, przyklejona do polityków, staje się „głównym kadrowcem” przy politycznych czystkach wśród prezesów, to droga do upolitycznionego sądownictwa zastraszanego przez aparat zarządzający podległy i oddany ministrowi jest oczywista.
W pełni podzielam stanowisko, że np. zarządzenia w sprawie utworzenia wydziałów w sądach czy decyzje o tworzeniu sądów powinny zapadać w sądach, a nie w MS. Bardzo podoba mi się pomysł, że to powinno być przedmiotem negocjacji pomiędzy władzami, a władza wykonawcza (według mnie zwłaszcza samorządy lokalne) powinna się zwracać do sędziów z propozycją ustanowienia sądu czy wydziału w już istniejącym sądzie oraz proponować odpowiednie środki, a władza sędziowska powinna sugerować powołanie nowego sądu czy wydziału i negocjować fundusze na jego działalność. Byłaby to wzajemna ocena potrzeb w odniesieniu do lokalnego środowiska.
Mam pewien dysonans, gdy czytam stwierdzenia Pana Dobrowolskiego, że „obywatele po to podzielili władzę, by nie stać się poddanymi”. Tu pełna zgoda. Ale pytanie narzuca się samo: dlaczego autor nie dostrzega tego, co właśnie się dzieje na naszych oczach, czyli całkowitej dominacji władzy ustawodawczo-wykonawczej, która już nie tylko zastrasza i oczernia za publiczne środki władzę sądowniczą, ale też skutecznie ją rozmontowuje. I nie po to, by utworzyć jeszcze bardziej niezawisłe sądy, ale by zmienić sędziów w podległych politycznie i zastraszonych urzędników.
I znów muszę się zgodzić z Panem Dobrowolskim, że „należy wyraźniej przeformułować władzę organizowania sądów z władzy osobistej prezesa i sędziów funkcyjnych, opartej na prawach narzucanych sądom przez pozostałe władze, w kierunku reguł tworzonych przez Sąd Najwyższy, a wdrażanych przez sędziów poszczególnych sądów”. Dzisiaj rządzący stworzyli wręcz karykaturę niezawisłości. Podporządkowane ministrowi postępowanie dyscyplinarne, autorytarne rządy uzurpatorów – prezesów powołanych przez ministra – prokuratora generalnego, likwidacja samorządu sędziowskiego poprzez kolejne nowelizacje ustawy o ustroju sądów powszechnych, które czynią ze zgromadzenia czy kolegium sądu organy bez kompetencji, którym namaszczony przez polityka prezes narzuca wszystko, bo takie stworzono mu warunki legislacyjne.
Absolutna zgoda: odpowiedzialność musi być jasna. Jeśli damy sędziom realną władzę, także organizacyjną, to możemy ich rozliczać z efektów. I sytuacja będzie jasna: macie narzędzia, tworzycie dobre projekty legislacyjne, własne regulaminy, prawidłową siatkę sądów, równy rozdział etatów, przeganiacie część przyklejonych politycznie do MS sędziów, uzyskując kolejne etaty szybko (a nie jak obecnie blokowanie przez ponad dwa lata) i sami pilnujecie wydajności pracy sędziów. A politycy – wybrańcy narodu rozliczają sędziów z wyników. Rozliczają prezesów sądów. Jak rozliczają, by było to skuteczne i transparentne? To pole do szerokiej dyskusji i korzystania z najlepszych wzorców ze świata. Jeżeli dotychczasowy porządek nie zahamował lawiny spraw, nie zlikwidował przewlekłości, nie stworzył odpowiedniego systemu wynagradzania pracowników pomagających sędziom, to właściwie nic nie tracimy, przeprowadzając taką rzeczywistą reformę.
Oczywiście przejście z procedury pisemnej na ustną, co proponuje Pan Dobrowolski, jest możliwe. To kwestia przesunięcia akcentów. Trzeba tylko dokończyć rozpoczęte przez poprzednie rządy programy nagrywania rozpraw i programy informatyczne przetwarzania głosu na tekst. Trzeba digitalizować akta sądowe, gdzie tylko to możliwe, bo to nowoczesne, wygodniejsze i w pewnej perspektywie tańsze. Zgoda, że musimy powrócić do kontradyktoryjnych procedur. Realnie promować mediację, tworząc motywujące do niej przepisy. Upowszechniać profesjonalną pomoc prawną. Tak jak wszyscy mamy swojego stomatologa, powinniśmy mieć i prawnika. Można się od takiej potrzeby ubezpieczać. Damy pracę tysiącom młodych, świetnie wyedukowanych prawników i spowodujemy, że usługi prawne będą w zasięgu każdego.
By jednak procedura ustna nie okazała się porażką, musimy mieć także duże zaufanie do osoby sędziego. W sprawach trudniejszych nie będzie z tym problemu, jeśli będzie funkcjonować automatyczne utrwalanie i przetwarzanie głosu na tekst, a każda strona czy pełnomocnik po wpisaniu loginu i hasła od razu będą miały dostęp do całości akt elektronicznych. To się dzieje, ale powoli i niestety bez wizji i konsekwencji w realizacji.

Przywrócić kolegia

Raz jeszcze zgodzę się Pawłem Dobrowolskim, który krytycznie odnosi się do likwidacji kolegiów do spraw wykroczeń. Wiem, że kojarzyły się politycznie, ale może wystarczyło zmienić nazwę? Obecnie marnuje się czas sędziów i pieniądze obywateli. I znów możemy mówić jednym głosem: trzeba przywrócić instytucję do spraw drobniejszych, np. pod nazwą np. sądów pokoju. Pisałem o tym wielokrotnie wiele lat temu. Widzę tylko małe rozbieżności. Tak, orzekać w nich powinni zwykli obywatele, jak ujmuje Pan Dobrowolski: „w sprawach mniejszej wagi prawnej”. I rzeczywiście „jest wiele spraw, które mogą i powinny być regulowane uznaniem lokalnych społeczności, a nie abstrakcyjnymi normami, rzekomo dobrymi dla całej Polski”. Ale do tego muszą być dobrze napisane przepisy! Przed normami nie uciekniemy.
fot. W. Scott McGill/Shutterstock
Sądy te powinny orzekać trzyosobowo, ale skłaniałbym się do tego, by przewodniczył składowi ktoś, kto jednak ukończył uniwersyteckie studia prawnicze. Bo jednak nie przeskoczymy dwuinstancyjności, ona jest w konstytucji – i słusznie. Powinniśmy mieć prawo do apelacji, np. do sądu rejonowego, który orzekałby jednoosobowo na posiedzeniu niejawnym. Ale sędziów pokoju powinni wybierać przedstawiciele gmin, tak jak ławników. A gdyby nas było stać, to może nawet bezpośrednio obywatele – w wyborach samorządowych. Do tego trzeba by jeszcze zmienić konstytucję, ale myślę, że w tej sprawie dałoby się dojść do porozumienia. Obywatele dowiedzieliby się, jak trudno się sądzi. Poczuliby także, że mają bezpośredni wpływ na to, co dzieje się w ich gminie. Sądy stałyby się mniej obce.
Trudno mi zgodzić się z tezą, że „polscy sędziowie boją się orzekać na faktach i najchętniej wyrokują na podstawie trzeciorzędnych formalizmów”. To zdecydowane uproszczenie, a te bywają krzywdzące. Mogę się zgodzić z tym, że formalizmu jest zdecydowanie zbyt dużo, ale to nie wina sędziów, tylko przepisów. Młotem kowalskim i przecinakiem nie naprawimy zegarka. No, chyba że to zegar z kościelnej wieży. Jeżeli sędzia musi być formalistą, a potem można go z tego rozliczać, to może uciec w formalizm dla własnego bezpieczeństwa. Ale znam wielu, którzy – także w obecnych przepisać – szukają takich rozwiązań, które jak najszybciej zmierzają do sprawiedliwego rozstrzygnięcia, a nie tylko do szybkiego, formalistycznego załatwienia sprawy, by poprawić statystykę. Niestety procedury i systemy kontroli i skarg nie sprzyjają rozkwitowi niezależności sędziowskiej.
Myślę, że także ataki na sędziów i podważanie społecznego zaufania skutkuje tym, że chcemy chować się za przepisy. Pamiętam ekstradycję Mazura z USA do Polski, gdy amerykański sędzia na posiedzeniu, które sam wyznaczył, wiedząc, jak głośno o niej w mediach, oświadczył, że odracza rozprawę, bo sprawa jest skomplikowana i musi ją dobrze przemyśleć. Gdyby nasz sędzia wyznaczył rozprawę i wydał takie oświadczenie, posypałyby się na niego gromy i dyscyplinarki, że się odpowiednio nie przygotował. Pośpiech jest potrzebny przy łapaniu pcheł… Niestety polski sędzia ma zazwyczaj tyle spraw w referacie, że nie da rady tego ogarnąć normalną pracą. Jeśli sędzia rejonowy w wydziale cywilnym ma 800 spraw na biegu, to jak można mówić o normalnej pracy? A do tego na sali zasiada sfrustrowany protokolant, który jeszcze nie uciekł do supermarketu na kasę, gdzie ma od razu wyższe wynagrodzenie i mniejszą odpowiedzialność, że o stresie nie wspomnę.
Oczywiście im bardziej skomplikowana sprawa, im bardziej skomplikowane stosunki społeczne, tym więcej formalizmu jest wręcz niezbędne, by móc sprawę rozpoznać. Ale ona powinna trafiać do sądu, gdy nie pomogły wcześniej arbitraże czy mediacje. One zazwyczaj regulują stosunki stron na trwałe, a szybko i formalistycznie załatwiane sprawy sądowe często generują kolejne.
Podoba mi się stanowisko, że „trzeba wzmocnić pojedynczych sędziów, by mniej byli podlegli prezesom i sędziom funkcyjnym oraz bezpośrednio stosowali konstytucję”.
Paweł Dobrowolski podnosi, że „jeszcze niedawno prawny establishment twierdził, wbrew zapisom konstytucji, że sędzia sądu powszechnego nie ma prawa bezpośrednio jej stosować”. Prawdą jest, że rozmontowanie TK spowodowało, iż poglądy o bezpośrednim stosowaniu konstytucji teraz dominują, ale to akurat dobrze. Ale jeszcze przed kryzysem konstytucyjnym poglądy takie były wcielane w życie. Kto chciał, ten to robił. Oczywiście gdy w TK były niezależne autorytety, to lepiej dla systemu było zadać pytanie trybunałowi, bo jednak wykładnia rozproszona niesie pewne ryzyko dla obywatela – w takiej samej sprawie sędzia z Krakowa może orzec inaczej niż sędzia z Warszawy. „To są takie niezauważalne z zewnątrz, ale mające znaczenie dla komfortu sędziego i jego kariery decyzje, jak przenoszenie pomiędzy wydziałami, przydzielanie spraw, wyciąganie konsekwencji ze skarg stron, wszczynanie postępowań dyscyplinarnych. Ponadto dochodzą nieformalne mechanizmy, takie jak nadreprezentacja prezesów i wiceprezesów sądów okręgowych w KRS, co dawało im ogromne przełożenie na awanse szeregowych sędziów. Gdy dodamy do tego sędziego wizytatora, który de facto zajmuje się merytoryczną kontrolą orzecznictwa, a którego nasłać może prezes, to mamy domknięty system bodźcujący sędziego do formalistycznego i oportunistycznego orzekania” – mówi Dobrowolski. Pełna zgoda. Tu powinny działać transparentne procedury. A teraz jeszcze wszystko to jest motywowane czasem naciskami politycznymi, a czasem obrzydliwą miłością do władzy. Lub zwykłą przyziemną chęcią łagodzenia własnych kompleksów narosłych latami czy załatwiania kolegom posad. Ministerstwo wyciąga teraz z ludzi najgorsze instynkty, lizusostwo, ślepe oddanie ministrowi, od którego się zależy, stawia na zarządzanie poprzez konflikt. To niestety spustoszenia, które będziemy odrabiać latami. Szkoda, że Pan Dobrowolski, prezentując wiele naprawdę świetnych ocen i pomysłów, nie dostrzega obecnego ogromnego zagrożenia. I nie stanie w obronie niezawisłości. A przecież do sądu trafia obywatel, przedsiębiorca, człowiek, który nagle zobaczy za stołem wykonawcę jedynie słusznej woli politycznej czy woli lokalnego partyjnego kacyka lub jego koleżków.
To że obrady KRS mają być transmitowane, to akurat jedyna dobra zmiana tzw. dobrej zmiany. Od dawna to postulowałem. Ale teraz nie mamy już KRS, lecz organ wydmuszkę. Natomiast ta bezpośredniość pozwala dokładnie ocenić, kim są i jak działają tzw. niezależni sędziowie w neoKRS. To farsa. Widzimy gołym okiem, jak sędzia pobiera kartę do głosowania w wyborach tajnych, idzie z nią do ministra – prokuratora generalnego, zamieniają kilka zdań, sędzia wypełnia kartę praktycznie na stoliku ministra i wrzuca do urny. Albo jak dwóch panów przybija sobie żółwika, gdy właśnie przegłosowali negatywną i według mnie bezprawną decyzję wobec sędziego, który walczy o niezależność sądów. Decyzje całkowicie pozamerytoryczne. Sędziowie nazywają neoKRS Komitetem Represjonowania Sędziów. Ale transparentność przy wyborze, gdy już przywrócimy praworządność, jest absolutnie konieczna. Granicą są jedynie dobra osobiste osób prywatnych.
Nie do końca mogę się zgodzić, że „wykłady prawa na uczelniach to są dosłownie wykłady”. Nie jest prawdą, że „nie ma możliwości ustalenia innych wykładni niż ta, którą ex cathedra poda profesor”. Być może miałem tę niewątpliwą przyjemność (choć czasem bolało), że studiowałem na UJ ponad 20 lat temu. Już wtedy mieliśmy słynne kazusy, które w Polsce dopiero kiełkowały. Ale oczywiście to nowe wypierało stare, właśnie w stylu prawdy oświeconej wykładowcy. Ale nauczono mnie krytycznej analizy tekstu ustawy, szukania sensu prawa, różnych wykładni i czasem wielu rozwiązań. Pamiętam z czasu pracy w komisji egzaminacyjnej w Krajowej Szkole Sądownictwa i Prokuratury, że sprawdzając prace właśnie w formie kazusów, doszliśmy do przekonania, że klucz odpowiedzi przygotowany przez inną komisję nie obejmuje wszystkich prawidłowych rozwiązań, na które słusznie wskazali młodzi prawnicy. I stała się rzecz precedensowa, natychmiast podjęliśmy uchwałę, że jest jeszcze inne dobre rozwiązanie, którego nie obejmuje klucz prawidłowych odpowiedzi. Jak się chce, to można, ale trzeba mieć trochę odwagi.

O jakiej rzeczywistości mówimy?

Mam wrażenie, że ten wywiad w pewnych momentach jakby nie odnosił się do istniejącej rzeczywistości. Nominowanie prezesów już stało się łakomym kąskiem dla polityków. Prezes sądu stał się już zbrojnym ramieniem ministra polityka. Dramatycznie szykanuje się sędziów, także za niezależne orzeczenia, które nie podobają się politykom. Tzw. rzecznicy dyscyplinarni pokazują, jak wiernie będą wdrażać wolę polityczną swojego pryncypała. Stali się pośmiewiskiem prawników, a urzędy, które objęli, całkowicie skompromitowali.
Postulowane publikowanie decyzji i całych orzeczeń wraz z uzasadnieniami dla każdej decyzji właściwie staje się normą. Ale nie wszystko jest na sprzedaż, tak by każdy w każdej chwili mógł je ocenić. Problemem są dobra osobiste stron. A stany faktyczne często są tak charakterystyczne, że nawet dobra anonimizacja nie uchroni od tego, by potem cała wieś podsyłała sobie w internecie historie rodzinne sąsiada lub by sprytne wywiadownie gospodarcze poznawały tajemnice firmy. Tu musimy chronić dobra osobiste i firmowe stron, bo ludzie nie przychodzą do sądu, by stać się medialnymi gwiazdami. A to czasem może naprawdę zniszczyć życie czy firmę. To trzeba robić naprawdę z rozwagą.
Zagadnienie tak ważne dla pana Dobrowolskiego, jak rozliczalność sędziów, jest bardzo istotne. Ciekawa jest wskazywana amerykańska procedura im peachmentu, gdzie głosowanie 2/3 senatorów może usunąć sędziego federalnego z urzędu. To niewątpliwie temat do dyskusji. Ale możemy mieć własne dobre rozwiązania. Proszę mi wierzyć, chyba jednak o wiele bardziej dyscyplinują sędziego nagrywanie na sali rozpraw czy publiczne, dostępne dla mediów postępowania dyscyplinarne czy też transmitowane w internecie obrady KRS, gdzie omawiane są nieetyczne zachowania sędziów. KRS w postępowaniach dyscyplinarnych ma zawsze prawo odwołania się od rozstrzygnięcia zapadłego w pierwszej instancji.
Proszę mi wierzyć, to naprawdę działa.
„W demokracji żadne sądy nie mogą zbyt długo funkcjonować bez popularnej legitymizacji”. Zgoda, ale to, by prawidłowo pokazywać pracę sędziów i być bliżej obywateli, nie jest rolą kolejnych środków dyscyplinujących. Należy budować społeczne zaufanie poprzez edukację i równy dostęp do mediów. Żyjemy w społeczeństwie medialnym. Nawet najlepszy produkt, by był doceniony, musi zostać pokazany. Dlatego ważne są edukacja, spotkania z sędziami, tłumaczenie trudnych wyroków, gdy kompetentny sędzia, umiejący mówić nie tylko prawniczym żargonem, w studiu czy na sali rozmawia z ludźmi. Nie boi się trudnych pytań. To profesjonalne i aktywne biura prasowe, w sądach, w KRS czy SN, które wychodzą do obywateli z informacją, a nie tylko odpierają ataki. Taką edukacją powinny zająć się media publiczne zamiast brać udział w bezprecedensowym atakowaniu i podważaniu autorytetu sędziów i sądów. Obrzydliwa propaganda, którą znamy z historii.
Konkluzja jest jedna. Widzę ogromne zrozumienie i wiele wspólnych punktów z poglądami Pawła Dobrowolskiego. Żeby jednak spróbować razem dokonać skoku w nowoczesne sądownictwo, musimy najpierw obronić zasadę trójpodziału, czyli de facto demokrację. Jeżeli dzisiaj widzimy organy wydmuszki, szykanowanie sędziów za orzeczenia czy obronę konstytucji, jeżeli za publiczne pieniądze urządza się seanse nienawiści i propagandy – to może najpierw stańmy razem w obronie wartości podstawowych. Jak razem wygramy demokrację, to potem łatwiej będzie nam razem budować nowy wymiar sprawiedliwości.
System na szczęście pokazał, że poza kilkuset pseudosędziami, gotowymi na romans z politykami, ponad 90 proc. to ludzie godni sprawowania zaszczytnego urzędu sędziego. To naprawdę budujące. A takie kadry to już dobry początek.