Dziś odbędzie się druga tura konsultacji społecznych w sprawie projektu ustawy o jawności życia publicznego firmowanej przez ministra koordynatora służb specjalnych Mariusza Kamińskiego. Nawet propozycje reform sądownictwa nie sprowokowały takiej aktywności obywateli i organizacji społecznych w procesie legislacyjnym, jak pierwsza próba kompleksowego uregulowania kwestii związanych z przejrzystością władzy oraz przeciwdziałaniem praktykom korupcyjnym.
Swoje uwagi, stanowiska, opinie zaprezentowało w sumie kilkaset podmiotów: od stowarzyszeń i fundacji po organizacje pracodawców, zrzeszenia branżowe i pojedynczych aktywistów. Pod presją społeczną autorzy projektu ostatecznie wycofali się z paru kontrowersyjnych rozwiązań (jak np. odmowa udostępnienia informacji publicznej osobom, które składają wnioski w sposób „uporczywy”). Wiele z nich pozostało jednak w aktualnej wersji projektu. Przytoczenie wszystkich wątpliwości, które narosły w toku konsultacji, przekraczałoby możliwości każdej gazety. Dlatego przypominamy dziś tylko te wywołujące najbardziej burzliwe spory merytoryczne między przedstawicielami władzy a partnerami społecznymi
Dostęp do informacji publicznej
Ochrona danych osobowych oraz tajemnicy przedsiębiorstwa nie będzie dotyczyła wielu kategorii postępowań administracyjnych (np. refundacyjnych i koncesyjnych oraz toczących się na podstawie prawa budowlanego), co oznacza, że materiały ze wszystkich tego rodzaju spraw staną się dostępną dla każdego informacją publiczną.
Po pierwsze, jest to o tyle niebezpieczne, że indywidualne decyzje administracyjne bardzo często zawierają najbardziej wrażliwe prywatne informacje, np. o stanie zdrowia, sytuacji rodzinnej czy posiadanym majątku. W aktach postępowania administracyjnego nierzadko znajdują się również dane osobowe osób trzecich. Autorzy projektu nie wyjaśniają konkretnie, czemu służy tak inwazyjne wkroczenie w prywatność obywateli.
Po drugie, odtajnienie materiałów z wielu postępowań administracyjnych niesie ze sobą potencjalne negatywne skutki dla biznesu. W takich sprawach przedsiębiorcy bardzo często są zmuszeni do ujawnienia na potrzeby procesowe swoich tajemnic handlowych, know-how czy strategii biznesowej. Upublicznienie takich danych w ramach realizacji wniosku o dostęp do informacji publicznej może więc wyrządzić firmom dużą szkodę. Branża farmaceutyczna alarmuje, że jeśli kontrowersyjny przepis pozostanie w ustawie, to jawne staną się wszelkie materiały z postępowań refundacyjnych, które dziś są traktowane jako top secret: wnioski o refundację, dokumenty negocjacyjne, ustalenia dotyczące produkcji leków i upustów. Koncerny lekowe przekonują, że jeśli w jednym mniej zamożnym kraju zgadzają się na sprzedaż po niższej cenie, to nie chcą, aby inne państwa o tym się dowiedziały. Bo gdyby się tak stało, zażądałyby korzystniejszej oferty dla siebie. W efekcie polski rynek dla wielu firm farmaceutycznych może stracić na atrakcyjności.
W przypadku gdy udostępnienie informacji publicznej wiąże się z dodatkowymi kosztami, wnioskodawca uzyska ją dopiero po tym, jak wniesie narzuconą mu specjalną opłatę.
W świetle obecnych przepisów nie ma żadnych przeszkód, aby wnioskodawca uzyskał żądaną informację publiczną w ciągu 14 dni od ustalenia wysokości opłaty związanej z dodatkowymi kosztami jej udostępnienia. Gdyby zwlekał z uiszczeniem daniny, można ją wyegzekwować z pomocą sądu. Natomiast zgodnie z propozycją ministra, warunkiem przekazania materiałów (w ciągu 2 tygodni) będzie wniesienie wyznaczonej opłaty. W ocenie organizacji zajmujących się promowaniem jawności życia publicznego takie rozwiązanie ograniczy możliwość korzystania z konstytucyjnego prawa do informacji. Udostępnianie ich stałoby się właściwie płatną usługą.
Trzeba pamiętać, że decyzja o wyznaczeniu opłaty za nadprogramowe wydatki związane z przekazywaniem informacji publicznej może być zaskarżona do sądu administracyjnego. Gdyby sprawa skończyła się w NSA, to niewykluczone, że całe postępowanie ciągnęłoby się nawet trzy lata. W tym czasie wniosek o udostępnienie informacji publicznej czekałby w urzędniczej zamrażarce. Wnioskodawcy, którym zależy na szybkim uzyskaniu materiałów, mogą więc uznać, że nie ma sensu kwestionowanie wysokości opłaty, nawet jeśli się z nią nie zgadzają. A gdyby danina okazała się dla takich osób barierą finansową nie do przekroczenia, to niewykluczone, że w ogóle zrezygnowałyby ze składania wniosków.
Grono podmiotów zobligowanych do udostępniania informacji publicznej ma być poszerzone o spółdzielnie mieszkaniowe.
Obowiązek ten w ich imieniu realizować będą musieli prezesi zarządów. Pomysł wzbudza zastrzeżenia ekspertów. Nikt nie kwestionuje, że transparentność w wielu spółdzielniach pozostawia wiele do życzenia. Ale wybrana metoda jest wprost niezgodna z orzecznictwem Naczelnego Sądu Administracyjnego. Spółdzielnie – co stwierdzono w uchwale o sygn. akt I OPS 1/05 – ani nie wykonują zadań publicznych, ani nie zarządzają publicznym majątkiem. Stanowią one prywatną własność spółdzielców. A ci mają dostęp do dokumentów na podstawie przepisów ustaw: Prawo spółdzielcze i o spółdzielniach mieszkaniowych.
Uznanie spółdzielni za zobowiązane do udostępniania informacji publicznej będzie oznaczać również konieczność prowadzenia przez nie stron w ramach biuletynu informacji publicznej. Prezesi powinni też zadbać o publikowanie rejestru zawieranych umów w internecie. Krzysztof Izdebski, dyrektor programowy Fundacji ePaństwo, przypomina zaś, że wiele spółdzielni to dwubudynkowe kooperatywy; zrzeszenia, dla których nowe przepisy będą uciążliwym obowiązkiem, który nie przyniesie żadnych realnych korzyści.
W biuletynie informacji publicznej ma być udostępniona dokumentacja przebiegu i efektów kontroli.
Jak podkreśla m.in. GIODO, tego rodzaju materiały bardzo często zawierają dowody braku odpowiednich zabezpieczeń informacji chronionych ustawowo (zwłaszcza danych osobowych). Nie da się wykluczyć ryzyka, że zachęci to kogoś do popełnienia przestępstwa.
Dostęp do treści umów zawieranych przez instytucje publiczne
Do prowadzenia publicznego rejestru umów będą zobowiązane spółki, w których udział Skarbu Państwa przekracza 10 proc. kapitału zakładowego lub 10 proc. liczby akcji.
Pomysł ten surowo krytykują m.in. szefowie resortów energetyki, obrony narodowej i sprawiedliwości. Obawiają się bowiem, że jawność może w tym przypadku podkopać konkurencyjność podmiotów z udziałem SP względem sektora prywatnego, a nawet spowodować zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego.
Wykazu umów nie będą musiały prowadzić – w odróżnieniu od ministerstw, spółek z udziałem Skarbu Państwa czy instytutów badawczych – instytucje, które wykonują zadania władzy publicznej i dysponują pieniędzmi podatników, np. powoływane przez państwo fundacje.
Projekt nie przewiduje centralnej bazy umów – rejestry będą rozproszone po stronach BIP poszczególnych instytucji.
Transparentność procesu legislacyjnego
Brak określenia terminu, w którym dokumenty urzędowe i opinie partnerów społecznych na temat projektów aktów prawnych mają być opublikowane na stronach Rządowego Centrum Legislacji.
Nie wskazuje się terminu, w jakim mają być przeprowadzane konsultacje społeczne.
Obecnie zgodnie z uchwałą Rady Ministrów autor projektu ma na to 14 dni. Termin może ulec skróceniu tylko w wyjątkowych przypadkach. Jeśli ramy czasowe do przeprowadzenia konsultacji nie zostaną określone w ustawie, istnieje ryzyko, że staną się one iluzoryczne. Bo jeśli w praktyce projektodawca wyznaczy bardzo krótki termin na zgłaszanie uwag i stanowisk, to nawet mimo największych chęci nie wszystkie zainteresowane organizacje społeczne będą się w stanie zmobilizować.
Osoby faktycznie pracujące nad danym projektem pozostaną nadal anonimowe.
Wbrew deklaracjom do nowej wersji projektu nie wprowadzono tzw. śladu legislacyjnego, a przynajmniej nie w takiej formie, o jaką od lat zabiegają organizacje pozarządowe. Problem świetnie pokazała afera Rywina, kiedy to z projektu ustawy o radiofonii i telewizji zniknęły słowa „lub czasopisma”. Dopiero sejmowa komisja śledcza ustaliła, jak doszło do ich wykreślenia.
Ślad legislacyjny miałby zapobiegać takim sytuacjom. Chodzi o ustawowy obowiązek odnotowywania każdej osoby, która w jakikolwiek sposób pracowała przy projekcie aktu prawnego, wprowadzała propozycje przepisu czy go zmieniała. Tak aby było wiadomo, kto konkretnie odpowiada za to, że dana regulacja do niego trafiła. Ostatnia wersja projektu przewiduje tylko obowiązek prowadzenia wykazu prac legislacyjnych, które mają zawierać „imię i nazwisko oraz stanowisko lub funkcję osoby odpowiedzialnej za opracowanie projektu”. Przy tak ogólnym przepisie skończy się jedynie na wskazywaniu jednej osoby odpowiedzialnej za projekt, a nadal nie będzie wiadomo, kto poza tym coś w nim zmieniał.
Prowadzenie lobbingu
Zbyt szeroka definicja lobbingu.
Jest ona tak sformułowana, że pozwala za lobbystów uznać obywateli, którzy wezmą udział w demonstracjach przeciwko planowanym zmianom legislacyjnym, opublikują list otwarty dotyczący wdrażanej reformy czy choćby udzielą wywiadu mediom na temat projektu ustawy.
Udział w pracach nad rządowym czy poselskim projektem ustawy wymaga wcześniejszego zgłoszenia, w którym zainteresowane organizacje społeczne i zawodowe oraz obywatele będą musieli ujawnić szczegółowe źródła swoich przychodów. Bez tego ich wnioski nie zostaną uwzględnione.
Na stowarzyszenia, fundacje, organizacje pracodawców czy pożytku publicznego spadnie obowiązek przekazania listy podmiotów, które finansowały ich działalność (w tym nr NIP albo nazwisko darczyńcy), wraz z listą wszystkich wpłat z ostatnich 12 miesięcy poprzedzających zgłoszenie, których wartość przekraczała kwotę przeciętnego wynagrodzenia. Z kolei osoby fizyczne nieposiadające statusu zawodowego lobbysty staną przed koniecznością załączenia zestawienia swoich źródeł dochodu, listy pracodawców, zleceniodawców i darczyńców za okres minionych dwóch lat. Wszystkie informacje finansowe będą przedkładane pod rygorem odpowiedzialności karnej i mają być systematycznie aktualizowane.
Oprócz wątpliwej proporcjonalności wprowadzania tak rozbudowanych obowiązków sprawozdawczych (nie mówiąc o ingerencji w prywatność obywateli chętnych do udziału w procesie legislacyjnym) proponowane rozwiązania pociągną za sobą wiele kłopotów praktycznych. Na przykład listy darczyńców dużych organizacji często liczą setki stron, a wykazy wpłat – tysiące. Niektórzy sponsorzy chcą natomiast pozostać anonimowi. W wielu przypadkach działalność NGO finansują podmioty zagraniczne, które nie posługują się przecież numerem NIP. Pojawiają się też pytania, co w sytuacji, gdy przekazane dane okażą się niekompletne czy nieścisłe z powodu banalnej pomyłki księgowej. Czy przeoczenie kilkuset złotych byłoby podstawą do pociągnięcia do odpowiedzialności karnej? Organizacje społeczne zwracają też uwagę, że wymóg ujawnienia źródeł finansowania nie dotyczy np. darowizny nieruchomości czy umorzenia zobowiązania, a przecież tego rodzaju korzyści mogą opiewać na ogromne kwoty. Środowisko pozarządowe nie ma wątpliwości, że efekt tych wszystkich trudności będzie jeden: zniechęcenie obywateli do uczestniczenia w procesie legislacyjnym.
Zbyt wąska definicja lobbingu zawodowego.
Aktywność ta jest ograniczona do działań podejmowanych na rzecz osób trzecich przez przedsiębiorcę lub osobę prywatną na podstawie umowy cywilnoprawnej. Oznacza to, że w rejestrze lobbystów zawodowych nie znajdą się osoby np. zatrudnione na część etatu (czasem określanych mianem lobbystów wewnętrznych). Nie jest również jasne, czy definicja obejmuje kancelarie świadczące de facto usługi lobbingowe w ramach umów dotyczących pomocy prawnej.
Znaczące rozszerzenie kręgu pracowników zobowiązanych do publikacji oświadczeń majątkowych, a także listy wymaganych informacji finansowych
Największe kontrowersje wzbudza propozycja, aby swój stan majątkowy ujawniały osoby, które nie mają żadnego realnego wpływu na decyzje podejmowane przez organy władzy publicznej. Dotyczy to np. pracowników sądów, strażaków i pracowników Państwowej Straży Pożarnej, egzaminatorów na prawo jazdy, lekarzy orzekających o niepełnosprawności, lekarzy rzeczoznawców KRUS czy partnerów społecznych w radzie NFZ i jego oddziałów. Informacje, jakie będą musiały upubliczniać osoby pełniące te funkcje, nie ograniczają się do danych o zarobkach, lecz obejmują także posiadane nieruchomości, spadki, darowizny, zaciągnięte kredyty czy dochody małżonków. Niektórzy, jak np. radcowie prawni zatrudnieni w urzędach i równolegle prowadzący własną kancelarię, obawiają się, że ujawniając wysokość otrzymywanego wynagrodzenia, stracą na konkurencyjności. Inni – choćby orzecznicy ZUS – już grożą, że w razie wejścia spornego przepisu w życie zrezygnują z pracy (o problemie czytaj też na str. A2–3).
Oświadczenia majątkowe będzie musiała złożyć w zasadzie każda osoba mająca cokolwiek wspólnego z przygotowaniem lub przeprowadzeniem przetargu. Także biegli powoływani po to, by swoją wiedzą wesprzeć urzędników. Już dzisiaj nie jest łatwo ich znaleźć, a nowe przepisy odstraszą ich jeszcze bardziej. Problem pojawi się we wszystkich przetargach o wartości przekraczającej 500 tys. zł (taki próg wyznacza projekt ustawy). Szczególnie poważny będzie przy zamówieniach specjalistycznych, np. na skomplikowane systemy IT, gdzie pomoc ekspertów jest niezbędna.
Paradoksalnie ustawa zamiast zwiększyć może zmniejszyć przejrzystość w przetargach. Jeśli bowiem specjalista, np. informatyk zatrudniony w urzędzie, będzie chciał pomóc w przygotowaniu specyfikacji istotnych warunków zamówienia na sprzęt komputerowy, zrobi to nieoficjalnie, tak aby nie składać oświadczenia majątkowego. Tyle że wówczas jego nazwisko nie zostanie nigdzie odnotowane, więc jeśli nawet dobierze parametry tak, aby preferować konkretnego sprzedawcę, nikt nie dowie się, że to jego wina.
Zarówno według wielu organizacji pozarządowych, jak i resortów nałożenie obowiązku publikowania oświadczeń majątkowych na nowe grupy zawodowe stanowi zbyt daleko idącą ingerencję w prawo do prywatności. O ile promowanie jawności życia publicznego i przeciwdziałania korupcji jest godne pochwały, o tyle rozwiązania służące realizacji tych celów muszą być jednak konieczne i proporcjonalne. Tymczasem autorzy projektu nie podali namacalnych, przekonujących powodów, dlaczego abstrakcyjna walka z korupcją uzasadnia szeroką lustrację majątkową obywateli. Abstrahując od wątpliwej konstytucyjności tych przepisów, mogą mieć one negatywny wpływ na relacje w miejscach pracy, a nawet dyskryminację (np. przy przyznawaniu premii). Zastrzeżenia co do proporcjonalności z punktu widzenia ochrony danych osobowych wzbudza też konieczność przechowywania oświadczeń majątkowych na stronach internetowych przez sześć lat.
Co więcej, biorąc pod uwagę, że rocznie CBA kontroluje średnio trochę ponad 600 oświadczeń majątkowych, potrzebna byłaby dodatkowa armia urzędników, aby prześwietlić informacje finansowe przynajmniej 1 proc. osób, które musiały je udostępnić.
Ochrona sygnalistów
Status sygnalisty będą mogły uzyskać tylko osoby, które dostarczą informacji o popełnieniu przestępstw korupcyjnych czy poważnych nadużyciach gospodarczych.
Na liście nieprawidłowości, których ujawnienie może być podstawą nadania statusu sygnalisty, nie ma wielu innych dotkliwych naruszeń, jak mobbing, łamanie przepisów bhp czy zanieczyszczenie środowiska. W efekcie projektowana regulacja nie spełnia standardów międzynarodowych i jej znaczenie może okazać się marginalne.
Status sygnalisty będzie nadawał prokurator.
W praktyce będzie to oznaczać, że taka osoba będzie zdana na łaskę organów ścigania. W konsekwencji to od prokuratora będzie zależało, czy sygnalista uzyska gwarancję przed wyrzuceniem z pracy lub zmianą warunków zatrudnienia na gorsze. Śledczy więc nie tylko arbitralnie będzie decydował o tym, czy zgłaszająca się do niego osoba zasługuje na specjalny status, lecz także w każdym momencie będzie mógł pozbawić ją ochrony, np. jeśli przekazane przez nią informacje okazały się niewystarczające do wszczęcia śledztwa (w takiej sytuacji sygnaliście nie będzie przysługiwało prawo odwołania do sądu). Nie da się wykluczyć ryzyka, że śledczy wykorzysta swoją pozycję, aby wywierać nacisk na chronionego pracownika, aby inwigilował swoich przełożonych.
Iluzoryczna ochrona sygnalisty przed represjami w pracy.
Zgodnie z proponowanym przepisem prokurator informuje pracodawcę o tym, że zatrudniona przez niego osoba uzyskała status chroniony, czyli przekazała informacje o możliwości popełnienia przestępstwa. Nawet jeśli nie będzie można wręczyć sygnaliście wypowiedzenia, to nie da się wykluczyć innych negatywnych konsekwencji: zawieszenia w wykonywaniu obowiązków, pominięcia przy awansie czy ostracyzmu środowiskowego. Tymczasem gwarancja poufności zgłaszania naruszenia jest jedną z głównych zasad figurujących w standardach międzynarodowych.
Brak nałożenia na firmy obowiązku wprowadzenia wewnętrznych mechanizmów raportowania o nieprawidłowościach oraz procedur ochrony osób, które o nich powiadamiają.
Unikanie konfliktu interesów
Osoby sprawujące funkcje publiczne dopiero po trzech latach od odejścia z pracy będą miały zielone światło, aby zatrudnić się w firmach, z którymi współpracowały w trakcie swojej kariery urzędniczej.
Zdaniem wielu resortów wydłużenie tego swoistego zakazu konkurencji może zniechęcać najlepszych specjalistów z rynku do podjęcia pracy w administracji publicznej. Poza tym nie do końca wiadomo, jakich stanowisk będzie dotyczyło to ograniczenie. Jasne jest np., że urzędnik od zamówień publicznych nie będzie mógł od razu zatrudnić się u przedsiębiorcy, który wygrał nadzorowany przez niego przetarg. Ale już trudno ocenić, czy referent, który odpowiadał na skargi firmy, będzie miał podobny zakaz.
Szefowie urzędów będą mogli określać zajęcia, których podejmowanie przez ich podwładnych będzie stanowiło konflikt interesu.
Jak podkreślają komentatorzy, takie uprawnienie daje kierownikom jednostek zbyt dużą uznaniowość i może prowadzić do nierównego traktowania.
Zwalczanie korupcji
Nieproporcjonalne sankcje dla przedsiębiorstwa (co najmniej średniej wielkości) za niestosowanie wewnętrznych procedur antykorupcyjnych bądź wprowadzenie nieskutecznych mechanizmów.
Zgodnie z projektem firmie, której pracownik usłyszał zarzuty korupcyjne, będzie grozić kara od 10 tys. do 10 mln zł. Formalnie nałoży ją prezes UOKiK na wniosek szefa CBA. Ukarany przedsiębiorca z automatu straci też możliwość udziału w przetargach przez pięć lat. Zdaniem środowisk biznesowych pomysł nakładania na firmy tak surowych sankcji finansowych jeszcze przed prawomocnym skazaniem pracownika jest niezgodny z konstytucją. Może się przecież okazać, że zarzuty się nie potwierdzą albo oskarżony będzie uniewinniony. Przedsiębiorcy zastanawiają się też, czy procedury antykorupcyjne zostaną zakwalifikowane jako nieskuteczne w każdym przypadku, gdy prokuratura postawi pracownikowi zarzuty korupcyjne.
Włodarze o czystych rękach
Komisarz od premiera do gminy.
Jeśli wójt, burmistrz czy prezydent miasta zostanie tymczasowo aresztowany, na jego stanowisko przyjdzie osoba wyznaczona przez premiera. Do tej pory było to niemożliwe, jeśli włodarze mieli swoich zastępców. Zgodnie z obowiązującymi przepisami w przypadku przemijającej przeszkody w wykonywaniu zadań i kompetencji np. wójta – spowodowanej m.in. tymczasowym aresztowaniem czy odbywaniem kary pozbawienia wolności wymierzonej za przestępstwo nieumyślne – zadania i kompetencje z automatu są przejmowane przez zastępcę włodarza. Dopiero jeśli go nie ma lub on także trafi za kraty, premier może wyznaczyć gminie osobę, która zastępuje samorządowca. Takie przepisy pojawiły się w 2005 r. i miały ukrócić liczne przypadki rządzenia włodarzy zza krat. Po zmianach nie będzie miało znaczenia, że w samorządzie jest zastępca wójta.
OPINIA
/>
Lektura projektu ustawy o jawności życia publicznego w wersji noszącej datę 13 listopada 2017 r., a więc powstałej już po konferencji, która odbyła się 6 listopada w celu podsumowania wcześniejszych konsultacji, prowadzi do wniosku, że w części dotyczącej lobbingu projekt nie uwzględnia prawie żadnej ze zgłoszonych, bardzo licznych sugestii poprawek. Sprawia to, że nieomal wszystkie postulaty zgłaszane dotąd pod adresem projektu zachowują swoją aktualność. Widoczne starania projektodawców, aby ulepszyć obecnie obowiązującą, fasadową ustawę lobbingową z 2005 r. bez uwzględnienia tych sugestii są skazane na niepowodzenie i prowadzą do utrzymania status quo. Pięć z licznych i słusznych sugestii uważam za najważniejsze: 1. Objęcie regulacją lobbingową, w tym obowiązkiem rejestracyjnym i sprawozdawczym, wszystkich form prowadzenia działalności lobbingowej (nie tylko na podstawie umowy cywilnej), 2. Objęcie obowiązkiem sprawozdawczym możliwie wszystkich adresatów lobbingu, w tym szczególnie posłów i senatorów, 3. Oprawa systemu sankcji zabezpieczających przestrzeganie postanowień ustawy (zarówno eliminacja zbyt surowych sankcji karnych, jak i zabezpieczenie racjonalnymi sankcjami nowych obowiązków nałożonych na lobbystów), 4. Objęcie regulacją prawną zarówno możliwie szerokiego spektrum procesu decyzyjnego (np. etapu decydowania o zainicjowaniu procesu prawotwórczego oraz tworzenia założeń do aktu prawnego, z uwzględnieniem tzw. śladu legislacyjnego, ale także innej niż prawotwórcza działalności decyzyjnej organów władzy publicznej), jak i jego uczestników (w tym pominięte organy władzy wykonawczej, jak: Prezydent RP, organy władzy sądowniczej czy organy władzy kontrolnej).
OPINIA
/>
Oświadczenia majątkowe, których jawność zakłada projekt, obejmują informacje o dochodach ze źródeł publicznych, ale też oszczędnościach czy wziętych kredytach i dochodach małżonków. W internecie mają się znaleźć oświadczenia nie tylko posłów czy samorządowców (co nie budzi wątpliwości), ale też tysięcy szeregowych pracowników urzędów czy nawet strażaków i sprzątaczek w sądach. Ta totalna (bo obejmująca według niektórych szacunków nawet 1,5 mln osób) lustracja majątkowa nie pomoże w zwalczaniu korupcji – CBA już dziś ma łatwy dostęp do informacji o źródłach dochodów i sytuacji majątkowej osób podejrzewanych o przestępstwa. A do zwalczania korupcji powołane są specjalne instytucje, a nie ogół społeczeństwa. Pomysł jest też przewrotnie uzasadniany „jawnością życia publicznego”. Jednak wysokość wziętego kredytu i sposób inwestowania oszczędności przez urzędnika to już jego życie prywatne, a nie publiczne.
Powszechna lustracja majątkowa jest nie tylko niepotrzebna, ale też niebezpieczna: zmniejszy atrakcyjność pracy w urzędach, a tym samym – jakość wykonywanej w nich pracy. Dane urzędników zostaną w internecie na zawsze i będą wykorzystywane np. do celów komercyjnych (np. sprzedaży usług finansowych). Tak daleka ingerencja w prywatność może być uzasadniona w przypadku wpływu konkretnej osoby na najważniejsze decyzje państwowe (np. ministrowie) lub gdy mówimy o kandydatach w wyborach. Autorzy projektu poszli jednak o wiele dalej.
OPINIA
/>
Projektodawcy stawiają podmioty zobowiązane do wdrożenia wewnętrznych procedur antykorupcyjnych w patowej sytuacji. Zastrzega się, skądinąd słusznie, że takie procedury powinny być realne i skuteczne. Jakość procedur ma kontrolować szef CBA, który będzie mógł nałożyć karę pieniężną do 10 mln zł w przypadku wdrożenia procedur „pozornych lub nieskutecznych”. Projekt jednak nie wskazuje kryteriów takiej oceny. Dlaczego jest to potrzebne? Po pierwsze dlatego, że polskie organizacje są ciągle na początku drogi w budowaniu kultury organizacyjnej. Nie mamy w tym zakresie dużego doświadczenia ani wiedzy w przeciwieństwie na przykład do Stanów Zjednoczonych, gdzie Foreign Corruption Practices Act przyjęto jeszcze w latach 70. XX w. W Wielkiej Brytanii po uchwaleniu Bribery Act w 2010 r. Ministerstwo Sprawiedliwości wydało wytyczne pozwalające zbudować procedury adekwatne do specyfiki przedsiębiorstwa. Świetne wytyczne dotyczące skuteczności procedur sygnalizowania nieprawidłowości zawiera australijska ustawa Public Interest Disclosure Act. Projektodawcy mogli też sięgnąć po rozwiązanie z naszego podwórka – prawo bankowe deleguje określenie standardu procedur do rozporządzenia wykonawczego. Brak wytycznych rodzi ryzyko, że wiele podmiotów z braku wiedzy, doświadczenia, a często środków na outsourcingowanie takiej wiedzy, wdroży procedury właśnie „pozorne i nieskuteczne”.