Nie ma lepszego momentu na rozpoczęcie dyskusji o rzeczywistej reformie wymiaru sprawiedliwości. Przede wszystkim dlatego, że problem zainteresował znaczną część społeczeństwa, o czym świadczą lipcowe protesty.
Na razie nie wiadomo, jakie gremia prezydent Andrzej Duda zaprosi do współpracy nad opracowaniem zrębów reformy, która, przypomnijmy, ma dotyczyć tylko pewnego wycinka złożonego obszaru sądowego wymiaru sprawiedliwości, czyli Krajowej Rady Sądownictwa i Sądu Najwyższego. Zatem bez względu na prace w Kancelarii Prezydenta warto przystąpić do debaty na ten temat w szerszym zakresie, bo dotyczącym sądownictwa powszechnego.
Być może naiwnie przekonuję sam siebie, że decydenci wezmą pod uwagę głosy przedstawicieli wielu środowisk prawniczych. Tym niemniej cieszy niedawna wyrazista wypowiedź uznanego prawnika, adwokata Zbigniewa Krügera, opublikowana na łamach DGP („System motywujący dla sędziów, niższe opłaty sądowe. To byłaby prawdziwa reforma sądownictwa”, 2 sierpnia 2017 r.) dotycząca pożądanych kierunków zmian. Tekst ów pokazuje również, jak trudna praca czeka reformatorów (zakładając ich dobrą wolę). Bo sądowy wymiar sprawiedliwości to obszar newralgiczny, gdzie krzyżują się oczekiwania, by nie rzec interesy, różnych grup, również zawodowych. Propozycje zmian wychodzące z wielu ośrodków, niejako z definicji formułują problemy i sposoby ich rozwiązania z punktu widzenia pozycji, jaką owe ośrodki zajmują. Kilka miesięcy temu na łamach DGP pisałem o tym zagadnieniu jako o bańce własnych przekonań. Za oceanem w literaturze przedmiotu zjawisko to definiuje się jako „self inverted outlook”. Dlatego, by zacytować klasyka, oczywistą oczywistością jest, że w procesie reformowania sądownictwa błędem byłoby wsłuchiwanie się wyłącznie w głosy środowisk sędziowskich. Jak słusznie zauważyli swego czasu profesorowie Piotr Kardas i Maciej Gutowski w opinii opublikowanej 8 lutego 2017 r. w DGP „Sądownictwo nie jest dla sędziów ani dla polityków”. Dziękując zatem za głos mec. Krügera, pozwolę sobie na postawienie kilku antytez.
/>
Cele i środki
Zacznę jednak od krótkiego protokołu zgodności. Absolutnie zgadzam się, że najważniejszymi celami, do jakich powinno się dążyć w procesie reformowania sądownictwa, są: przyspieszenie i usprawnienie postępowań, ułatwienie dostępu obywateli do wymiaru sprawiedliwości oraz poprawa zaufania społecznego do sądownictwa. A więc cele zostały wyraziście nakreślone. Rozbieżności pojawiają się na etapie doboru środków do ich osiągnięcia.
Utrzymajmy jednak jeszcze choć przez chwilę tę obopólną zgodność. Otóż podzielam pogląd szanownego adwersarza, gdy stwierdza on, że zarządzanie zasobami ludzkimi w sądownictwie to kwestia zasadnicza. Przy czym o dobór odpowiednich sformułowań rodzących skojarzenia z szeroko pojętą kulturą korporacyjną kruszyć kopii nie będę. Tyle tylko, że przedstawiona „propozycja rzetelnego systemu motywacyjnego dla sędziów”, polegającego – jak mniemam – na wynagradzaniu dodatkami orzeczników z lepszymi wynikami ilościowymi i jakościowymi, jest nie do zaakceptowania. Autor pisze o sędziach, którzy mają ok. 40 proc. uchylanych wyroków. Prawda, pewnie tacy są. Tak na marginesie nadmienię, że statystyka indywidualna na poziomie ok. 38 proc. uchyleń wyroków nie tak dawno nie przeszkodziła w objęciu zaszczytnego urzędu sędziego sądu konstytucyjnego, ale mniejsza. Problem w tym, że uchylenie uchyleniu nierówne. Nie wchodząc w szczegóły, powiem tylko, że w obszarze prawa karnego regulacje kodeksu postępowania karnego w sposób dalece szerszy pozwalają sądowi II instancji na uchylenie wyroku i przekazanie sprawy do ponownego rozpoznania. Mimo dobrego kierunku zmian wprowadzonych w ramach procesu kontradyktoryjnego, nie udało się wyeliminować tego zjawiska poprzez częstsze orzekanie reformatoryjne przez sądy II instancji. W sprawach cywilnych dużo rzadziej spotyka się uchylenia wyroków, a częściej ich zmiany, które też mają przecież różny ciężar gatunkowy. W moim przekonaniu nie byłoby to więc obiektywne kryterium.
Szybko czy dobrze
Podobnie należy ocenić propozycję motywowania sędziów za większą sprawność postępowania, w rozumieniu jak najszybszego rozpoznania sprawy i jej zakończenia. Myślę, że mogłaby się pojawić wówczas presja na błyskawiczne wydawanie orzeczeń kończących albo inne zakreślanie spraw w repertoriach, ale czy z pożytkiem dla jakości wyroków? Śmiem wątpić. Banalny dylemat: szybko czy dobrze, objawia się w omawianej tematyce w pełni. Ustalenie pensum sędziowskiego, bo takie propozycje czasami wychodzą na światło dzienne, to ogromne zagrożenie dla wszystkich stron sporu sądowego. Ale by nie być jedynie bezproduktywnym krytykiem, zaproponuję coś w rodzaju dodatku motywacyjnego. Nie ma on co prawda nic wspólnego z kryteriami sprawności postępowania, ale może przyczynić się do zwiększenia kadry orzeczniczej w dużych ośrodkach sądowych, które zawsze cierpią na chroniczny brak orzeczników. Jakiś czas temu dyskutowano nad „dodatkiem wielkomiejskim”. Proszę mi wierzyć – przygnębiająca i nieco demotywująca jest wymiana informacji na temat liczby spraw w referacie między sędziami orzekającymi w dużych miastach i w mniejszych ośrodkach. Mając na uwadze bezwzględny, bo konstytucyjny, charakter zakazu przenoszenia sędziów między sądami, przyznawanie dodatku za cięższą pracę w dużym mieście, a więc w oparciu o obiektywne kryterium, mogłoby istotnie przyczynić się do wyrażenia zgody przez sędziego na przeniesienie.
Dalej autor analizy wspomina o ścieżce dochodzenia do urzędu sędziego jako zwieńczeniu kariery prawniczej. Idea zawodu sędziego jako „korony zawodów prawniczych” dość regularnie pojawia się w dyskursie na temat reform wymiaru sprawiedliwości. Na dziś jest to jednak mrzonka, by nie rzec fantazmat. Nie ma bowiem woli politycznej, by przeprowadzić tak skomplikowany i rozciągnięty w czasie proces. Chyba nikt nie chce, by sądy stały się przystanią dla przedstawicieli wolnych zawodów prawniczych, których negatywnie zweryfikował rynek usług prawnych. Niewątpliwie takich kandydatów przyciągnęłaby zbyt pospiesznie skrojona w tym celu reforma, zważywszy na warunki pracy i płacy, jakie wciąż panują w sądach.
Rozszerzenie podstaw kasacyjnych
Tak, zmniejszenie kognicji sądów, o której pisze pan mecenas, to postulat rzeczowy, rozsądny i niestety również obecny jedynie teoretycznie w dyskusji reformatorskiej od wielu lat. Przyznaję, że mam w tym segmencie zagadnień pewien problem. Otóż w części wywodu na ten temat autor opinii kreśli konkretne posunięcia odnośnie do wyprowadzenia z sądów spraw rejestrowych czy spraw niespornych dotyczących np. rozwiązania małżeństwa bez stwierdzenia winy, by w innym fragmencie z pasją pisać o rozszerzeniu podstaw kasacyjnych np. w sprawach karnych. Ale uporządkujmy doznania.
Trudno mi uznać za dobry pomysł przekazanie części spraw rozpoznawanych przez sądy okręgowe sądom rejonowym. Chodzi, jak sugeruje autor, o sporne sprawy rozwodowe i sprawy odnośnie ochrony dóbr osobistych w zakresie, w jakim jako sąd I instancji właściwy jest sąd okręgowy. Nie ma miejsca w ramach krótkiej polemiki na wywód merytoryczny. Ale zważywszy na liczbę tego rodzaju spraw i obciążenie referatów sędziów sądów rejonowych w stosunku do orzeczników okręgowych, realizacja tego postulatu to najkrótsza droga do powiększenia zapaści w sądach rejonowych.
Podobnie należy ocenić pomysł rozszerzenia podstaw kasacyjnych, jak sugeruje autor opinii, o bliżej niesprecyzowane występowanie w sprawie „zagadnienia prawnego” bądź „naruszenia podstawowych praw i wolności”. Propozycje są dość ogólnikowe, dlatego trudno się do nich odnieść. Jedno jest natomiast pewne, szerokie ukształtowanie podstaw kasacyjnych spowodowałoby lawinowy wpływ skarg do Sądu Najwyższego. Co istotniejsze, stałoby w sprzeczności z przyjętym, również w konstytucji, paradygmatem prawa do rozpoznania sprawy w dwóch instancjach. Kasacja musi być pomyślana jako nadzwyczajny środek zaskarżenia obejmujący swym zakresem określone, a nadto sformułowane zawężająco podstawy. Niestety tendencja w ostatnim czasie jest odmienna. Mam tu na myśli jednostronne przyznanie prokuratorowi generalnemu szczególnej podstawy kasacyjnej, o której mowa w art. 523 par. 1a k.p.k., w zakresie dotyczącym wyłącznie zarzutu niewspółmierności kary. Narusza to niewątpliwie symetrię między podmiotami szczególnymi uprawnionymi do wnoszenia kasacji, bowiem rzecznik praw obywatelskich takowej kompetencji nie ma. Sprawy nie rozwiązałby „przedsąd”, jak proponuje autor. Szczególnie że instytucja wstępnego kwalifikowania skarg kasacyjnych w zawężonych składach sędziowskich jest stale krytykowana w literaturze, zwłaszcza przez przedstawicieli adwokatury.
Mecenas Zbigniew Krüger w swojej propozycji zmian w segmencie dostępu do sądu wskazuje na poważne systemowe ograniczenie w postaci zbyt wysokich opłat sądowych. Na powyższy problem zwracał również uwagę w swoim wystąpieniu na kongresie prawników inny przedstawiciel palestry, prof. Piotr Kardas. W moim przekonaniu jest tu pewien obszar do dyskusji. Należy jednak mieć na uwadze, że w każdym rodzaju procedury przewidziano narzędzia w postaci instytucji zwolnienia w całości bądź w części z opłaty sądowej. Co więcej, decyzja w tym zakresie sądu lub w pewnych przypadkach referendarza sądowego podlega kontroli instancyjnej. Być może należałoby zatem usprawnić system owej kontroli, czyniąc go bardziej efektywnym, a nie modyfikować wysokość opłat. Tym bardziej że służą one także ograniczeniu pieniactwa procesowego, które w ostatnich latach przyczynia się do wzrostu liczby spraw w sądach.
Czynnik społeczny
Ostatnia grupa zagadnień poruszonych w omawianej analizie to zwiększenie zaufania społecznego do sądów. Receptą miałoby być wprowadzenie w szerszym niż obecnie zakresie czynnika społecznego w postaci ławników. Pamiętam nie tak odległe skądinąd czasy, gdy w składach ławniczych sądy rejonowe w wydziałach karnych rozpoznawały sprawy, dla których przeznaczony był tryb zwyczajny. Być może komuś, kto na co dzień zajmuje miejsce po lewej stronie od stołu sędziowskiego, trudno zrozumieć, że ławnicy w kształcie istniejącym do 2009 r. niewiele mieli wspólnego z budową zaufania społecznego. Trudności organizacyjne w ustalaniu kolejnych terminów rozprawy, brak elementarnej wiedzy prawniczej skutkujący bezradnością osób często przysypiających na posiedzeniach – to wszystko raczej prowadziło do obniżenia poziomu owego zaufania. Jeśli składy ławnicze miałyby wrócić, to z pewnością nie we wszystkich rodzajach spraw, a proces rekrutacji ławników musi zawierać w sobie bezpieczniki w postaci zapewnienia takim osobom jeśli nie namiastki niezawisłości, to z pewnością niezależności. Osobiście uważam, że pracę nad zwiększaniem zaufania do wymiaru sprawiedliwości należy przesunąć bardziej na obszar udziału społeczeństwa, samorządów prawniczych, organizacji pozarządowych, ośrodków uniwersyteckich w procesie wyłaniania, jeśli nie sędziów, to z pewnością członków KRS.
Na koniec ostatni pogląd autora, który podzielam w pełni. Otóż nazywanie trzech głośnych lipcowych ustaw „reformą sądownictwa” było semantycznym nadużyciem. Propozycji konkretnych rozwiązań systemowych, które miałyby poprawić sądowy wymiar sprawiedliwości, nie było tam wcale. Po raz kolejny potwierdziła się teza, że politykom nie zależy na rozpoczęciu realnej reformy sądownictwa, bo gdzie indziej znaleźliby tak wdzięczny poligon, którego nieustanne ostrzeliwanie pozwala zdobywać punkty politycznego poparcia?