Sędzia o umiejscowieniu siebie i swojego zawodu między pojęciami „społeczeństwa” i „władzy” może powiedzieć tak, jak Sławomir Mrożek o swoim obywatelstwie: „Pochodzę z kraju położonego na wschód od Zachodu i na zachód od Wschodu”.
Badań na ten temat oczywiście nie było, ale gdyby je przeprowadzono, zapewne okazałoby się, że sędziowie dzielą się na trzy kategorie. Największa grupa, 90 proc., to normalsi, czyli sędziowie, którzy wierzą w uczciwość ustawowych ram wymiaru sprawiedliwości, w niezawisłość jako drogę swoją i innych sędziów, a w głowie im się nie mieści, że jakakolwiek awantura – czy to na sali sądowej, czy w Sejmie – może skutkować wywieraniem na nich presji w sprawach orzekania. Druga grupa to przezorni (jakieś 7 proc.), czyli normalsi, którzy jednak na wszelki wypadek usunęli telefony z gabinetów, przynajmniej mentalnie, albo wkrótce to zrobią. Ostatnia grupa to Don Pedrowie z Krainy Deszczowców, ksywka Carramba (3 proc.). Czyli ci, którzy znaleźli się w todze wskutek serii zbiegów okoliczności. Ci myślą: im większy dym, tym więcej możliwości. Oni nie mieliby nic przeciwko sugestiom telefonicznym ani teraz, ani w przyszłości. „No co? Co dwie głowy to nie jedna”.
Wyobraźmy sobie, że hipotetyczne badania przyniosły jeszcze jeden wniosek. Otóż w ramach każdej kategorii sędziów można wypatrzeć trzy podkategorie ekonomiczne: rodzice, czyli sędziowie mający rodzinę na utrzymaniu, czasem z kredytem, finansowo free, czyli sędziowie, którzy nie muszą pracować, bo utrzymanie zapewnia małżonek – biznesman lub bizneswoman – albo muszą pracować, ale mają gdzie, bo kancelaria na nich czeka i mogą tam zacząć od zaraz, po krótkim urlopie. No i trzeci: free as angels – wolni jak anioły. To sędziowie, którzy nie mają rodziny, mają za to oszczędności, wiele nie potrzebują i od wejścia do zawodu sędziego mają jedno założenie: jeśli ktoś będzie nastawał na ich niezawisłość, to zawiną kiecą (lub nogawkami spodni) i kupią bęben, z którym zrobią sobie rundkę przez festiwale świata, dając improwizowane koncerty. Lub pojadą do Argentyny, zostaną gauchos i będą pasać bydło na pampie. Pierwszymi gauchos (słowo to oznaczało kiedyś sieroty) byli potomkowie przybyszów z Hiszpanii i indiańskich kobiet. Wyłapane i oswojone konie służyły im do zaganiania bydła. Nie mieli większych potrzeb, a często poza koniem, siodłem i nożem nie posiadali nic (Jacek Walczak, „Gauchos z Argentyny”, „Puls”, miesięcznik okręgowej izby lekarskiej w Warszawie, www.oil.org.pl).
W gazecie pisali, że...
No i wyobraźmy sobie teraz, że sędziowie tych kategorii i podkategorii robią przegląd aktualnej prasy. Nie wiemy której, więc weźmy coś z dwóch różnych półek: „Politykę” i „wSieci”. Czytają:
„Mianowani przez ministra prezesi będą mogli manipulować składami tak, by sprawy ważne dla władzy trafiały do odpowiednich sędziów. Sprawy mają być, co prawda, przydzielane losowo, ale jak – to określi minister sprawiedliwości w rozporządzeniu” (Ewa Siedlecka, „PiSądy”, „Polityka” 2017 nr 29, s. 13).
„Reformy sądownictwa (aktualne – przyp. aut.) są tylko łagodnym cofnięciem trzeciej władzy na jej miejsce. Z pozycji superwładzy. Z pozycji obrończy klasy próżniaczej i samej siebie” (Stanisław Janecki, „Bunt nadzwyczajnej kasty”, „wSieci” nr 29, s. 20).
„Gdyby ważna dla władzy sprawa trafiała do »niewłaściwego« sędziego, prezes sądu mógłby przenieść go, bez jego zgody, do wydziału rejestrowego, a sprawę dać sędziemu »dyżurnemu«.” (Ewa Siedlecka, op. cit.).
„Sądy mają wciąż wyższe zaufanie społeczne niż Sejm. A obywatele od piątku spontanicznie demonstrowali dniem i nocą pod Sejmem, w obronie niezależności sądów i niezawisłości sędziów. Oczywiście Ci obywatele, których nie przekonuje, że partyjni sędziowie będą sprawiedliwsi i bardziej bezstronni niż sędziowie niezawiśli” (Ewa Siedlecka, op. cit., s. 14).
Załóżmy, że po lekturze wszystkich tych tekstów przedstawiciele czterech typów sędziów są zaproszeni na rozmowę z badaczem, który gwarantuje, że pozostaną anonimowi. Zaproszono:
normalsa/rodzica,
przezornego/finansowo free,
przezornego/free as angels
i Don Pedra/rodzica.
Żuk w pudełku
Normals/rodzic: Cały czas liczę na to zaufanie społeczne. Prasa nie daje nadziei, ale ludzie, których mam na sali sądowej – owszem. Potrafią po przegraniu sprawy wyjść z westchnieniem, ale bez żalu do sędziego. Odczytuję to jako wiarę w sprawiedliwy sąd. Myślę, że jeśli nawet pojawi się rogaty prezes z nieczystym sumieniem, to będzie miał na tyle wyczucia, że dostrzeże, że ja nie nadaję się na „dyżurnego”, a raczej na „nieodpowiedniego”. I że wskutek tego losowo dostanę zawsze sprawy niezapłaconych należności za usługi budowlane albo odszkodowań za kopnięcie w kostkę w ramach sporów między tak zwanymi szarymi Kowalskimi, a nie procesy, na których zależy władzy (jakiejkolwiek władzy). To się musi poukładać, nie można przecież walczyć o niezawisłość, skoro ona jest cechą, bez której nie ma sądu. Wiecie, panowie badacze, mam taką książkę „Bez paniki, zawsze jest wyjście”. I jest w niej rozdział, który mówi, jak poradzić sobie z pumą. Mianowicie: „1. Nie uciekaj. 2. Staraj się sprawiać wrażenie jak najwyższego. W tym celu rozepnij kurtkę rozchyl możliwie szeroko jej poły. 3. Nie kul się i nie przysiadaj. 4. Jeśli jest z tobą małe dziecko, podnieś je do góry – rób wszystko, żeby sprawiać wrażenie, że jesteś większy. 5. Wycofaj się wolno albo zaczekaj, aż zwierzę się oddali. 6. Jeśli puma zachowuje się agresywnie, rzucaj w nią kamieniami. 7. Jeśli zostaniesz zaatakowany, broń się” (Joshua Piven, David Borgenicht, „Bez paniki, zawsze jest wyjście”, Warszawa 2002). Myślę, że te rady mają o wiele szersze zastosowanie, niż tylko do pum.
Przezorny–finansowo free: Posłowie i rząd zmieniali się tyle razy... A ministrowie sprawiedliwości to już jak w kalejdoskopie. Gdybym za każdym razem miał się obawiać ich pomysłów, w tym zamachów na niezawisłość, tobym zwariował. „Chwalebnie jest czynić to, co należy, a nie to, co wolno”. (Seneka Młodszy, „Oktawia”, w. 454 (62–66) w: „Cytaty mądre i zabawne”, wybrał Henryk Markiewicz, Kraków, 2007, s. 51). Nigdy dotąd nie dostałem żadnego telefonu z dyrektywami, jak orzekać. A gdybym dostał i niezawisłość zostałaby poważnie zagrożona, to zrezygnowałbym z tej pracy. Po prostu. Ale ja lubię tę pracę, więc dmuchając na zimne, wyrzucam telefon z gabinetu. Można żyć bez telefonu”.
Jeden z badaczy siedzi i słuchając sędziego, szkicuje od niechcenia: typowy gabinet sędziowski, czyli dwóch sędziów przed monitorami komputerów, naprzeciwko siebie, a na stołach i podłodze piętrzą się akta ciągle wpływających spraw. U jednego na biurku są dwa stare stacjonarne aparaty telefoniczne. Jeden w kolorze czerwonym, z napisem: „STARY REŻIM”, drugi w kolorze niebieskim, z napisem: „NOWY REŻIM”. U drugiego sędziego na biurku jest tylko jeden taki aparat, w kolorze niebieskim, też z napisem „NOWY REŻIM”. I ten sędzia pyta tego z dwoma telefonami: „Po co ci dwa telefony?” A tamten odpowiada: „To nie ma znaczenia. I tak żadnego z nich nie odbieram”.
Teraz do pokoju wchodzi przezorny/free as angels i mówi: Prasa donosi, że zwalnia się nas, sędziów, z bycia kastą uprzywilejowanych. Inna prasa donosi, że się nas czyni kastą posłusznych. Będą jacyś sędziowie odpowiedni, nieodpowiedni, dyżurni i zsyłani. Nic mnie to nie obchodzi. Żaden prezes sądu do mnie nigdy nie dzwonił i nie dziobał mojej niezawisłości. Myślę, że każdy następny będzie wierny tej tradycji. A jak nie będzie się dało być niezawisłym sędzią, to zostanę niezawisłym muzykiem. Ja dwa saksofony mam.
Wreszcie wkracza Don Pedro/rodzic. I mówi: Niezawisłość, to, proszę państwa badaczy, trzeba między bajki włożyć. Nie mówię, że ktoś płaci za wyrok, ale przecież zadzwonić każdy może, pogadać. A nuż argumentów dostarczy. Na przykład sprawę prowadzi kolega ze studiów, tylko w innej todze. Uczyliśmy się razem do egzaminów i ja wiem, że jak on coś powie, to jest przemyślane, komentarze wszystkie przeczytane, a ja nie mam czasu na takie rzeczy. I dlaczego nie mam skorzystać z jego wiedzy? Zaś co do zaufania społecznego... No cóż. Społeczeństwo nigdy nie będzie ufać prawnikom. Mówi się, że prawnik, to osoba znajdująca się tuż poniżej morderców i sprzedawców ubezpieczeń na skali opisującej ludzką moralność (Matt Haig, „Ludzie. Powieść dla ziemian”, Warszawa 2015, s. 442).
Każdy sędzia w tym hipotetycznym badaniu należy do innej kategorii, ten ostatni z wyraźnie najwęższej, bo skoro Don Pedrów jest 3 proc., a rodziców 90 proc., to ten, który właśnie mówił, reprezentuje jakieś 2,7 proc.
Jak oni wszyscy rozumieją niezawisłość? Czy niezawisłość jest żukiem? Nie, nie pomyliłam się. Pytam, czy niezawisłość jest żukiem.
Dwaj chłopcy, Ludwig i Berti, znaleźli dwa pudełka. Ludwig zaproponował, żeby każdy z nich wziął jedno i zaglądał tylko do niego, a nie do pudelka przyjaciela. Co więcej, żaden nigdy nie zdradzi, co jest w jego pudełku ani nie porówna tego z niczym, co znajduje się na zewnątrz. Zamiast tego każdy z nich będzie mówił, o zawartości pudełka po prostu: „żuk”. Obaj mówią, że mają w pudełku żuka, ale kiedy tylko ktoś pyta, czym właściwie jest, odmawiają wyjaśnień. Wiadomo, że albo oba pudelka są puste, albo każde z nich kryje zupełnie coś innego. Niemniej chłopcy uparcie nazywali ich zawartość żukiem i zachowywali się tak, jakby ten wyraz miał oczywisty sens w ich zabawie (Julian Baggini, „Żuk w pudełku oraz 99 innych eksperymentów myślowych”, Warszawa 2011, s. 80). I teraz pytanie do czytelników: czy niezawisłość jest żukiem?
Dyżurna kradzież
W niemal każdym tekście o sędziach z ostatnich miesięcy pojawia się, w różnych kontekstach, kradzież. Można powiedzieć, że to must be serii tych tekstów. A konkretnie nie kradzież jako taka, lecz kilka dyżurnych kradzieży dokonanych przez sędziów. Dotyczą bodaj kiełbasy, batonika i części do wiertarki. Sprawa jest poważna, zgodnie z najnowszym i obowiązującym w niektórych kręgach słownikiem synonimów i wyrazów bliskoznacznych pod hasłem „sędzia” widnieje między innymi: „standardowo przedstawiciel kasty złodziei kiełbasy i batoników”. Kradzież jest ważna w debacie (o)sądowej, ponieważ jest symbolem niosącym i wiele emocji, i wiele kontekstów. Kto pamięta film „Złodzieje rowerów” Vittoria de Siki?
Opowiada historię Włocha, który dostaje pracę przy rozklejaniu plakatów. Do tej pracy trzeba mieć rower, który z trudem zdobywa. Ku jego rozpaczy rower mu kradną. Rusza z synem na poszukiwania. Po długim czasie znajdują złodzieja, ale on ucieka do swojej dzielnicy. Schwytany zaprzecza oskarżeniom i udaje atak padaczki. To wrogo nastawia tłum wobec bohatera jako intruza. Samo oskarżenie bez dalszych dowodów nie wystarcza, więc bohater musi odejść z niczym. Zdesperowany sam postanawia ukraść rower, jednak zostaje natychmiast schwytany.
Wracając do nośnego obrazu kradnącego sędziego. To oczywiście niegodne: Sub mandu mistere ad sosare non dicere est. Prawnicy i fascynaci rzymskich paremii wiedzą, co znaczą te słowa. W wolnym tłumaczeniu, bazującym na „Misiu”: Parówkowym skrytożercom mówimy „nie”.
Te kradzieże w prasie są traktowane różnie. W jednej jako dowody na upadek moralny sądownictwa, w innej jako powtarzane do znudzenia trzy przypadki czarnych owiec wśród 10 tys. sędziów. Oprócz prasy lub podążając za nią, kwestię komentuje naród. Podsłuchałam, stojąc na przystanku autobusowym, jak to robią dwaj robotnicy na budowie. Jeden do drugiego:
– Słuchaj, przecież ci sędziowie nie mogą być wszyscy złodziejami.
– Mogą, w gazecie pisało, że jeden taki ukradł część do wiertarki.
– No dobra, jeden. Ale jeden to nie wszyscy.
– Jeden kradnie, to inni pewnie też.
– Stefan, co ty chrzanisz? Masz tu pieprza? Masz. Czarny jest? Jest. Ale to nie znaczy, że cały jesteś Murzynem.
A w Tesco nocą widziałam gościa w todze z fioletowym żabotem. Stał przy stoisku z wędlinami i żuł kawałek kiełbasy. Ochrona nie zareagowała. Widocznie wiedzą z gazet, że to norma.
Na koniec dedykacja dla sędziów. Sędzia o umiejscowieniu siebie i swojego zawodu między pojęciami „społeczeństwa” i „władzy” może powiedzieć tak, jak Sławomir Mrożek o swoim obywatelstwie: „Pochodzę z kraju położonego na wschód od Zachodu i na zachód od Wschodu”.
PS Zacytowana w tekście paremia nie tylko nie istnieje, ale to nawet nie jest po łacinie.