Jak pisaliśmy w połowie czerwca, powołując się na dane prokuratorskiej centrali, w ciągu ostatniego roku zainteresowanie toczącymi się postępowaniami przygotowawczymi wykazywali posłowie i senatorowie zarówno partii rządzącej, jak i ugrupowań opozycyjnych. PK zapewniała jednocześnie, że w każdym z 356 przypadków informowano jedynie o toku śledztwa. Nie udostępniano zatem nikomu zgromadzonego materiału dowodowego ani innych wrażliwych danych.
Tymczasem jak wynika z odpowiedzi, której udzieliło DGP biuro prezydialne Prokuratury Krajowej na wniosek o dostęp do informacji publicznej, zidentyfikowanie postępowań interesujących polityków czy inne osoby wymagałoby ręcznej analizy ponad 69 tys. wszystkich spraw wpisanych do urządzeń ewidencyjnych od 4 marca 2016 r., a także przeszło 235,3 tys. wysłanych w tym okresie pism. Systemy informatyczne używane przez PK nie mają bowiem funkcjonalności umożliwiających automatyczne wyłowienie korespondencji kierowanej na podstawie art. 12 par. 1 prawa o prokuraturze (Dz.U. z 2016 r. poz. 177).
Przypomnijmy, że to właśnie ten przepis uprawnia prokuratora generalnego i krajowego oraz innych upoważnionych przez nich śledczych do przekazywania „organom władzy publicznej, a w szczególnie uzasadnionych przypadkach także innym osobom” informacji o toczących się śledztwach. Nie jest przy tym wymagane specjalne zarządzenie ani nawet zgoda prokuratora referenta, czyli osoby najlepiej zorientowanej w tym, czy ujawnienie konkretów związanych ze sprawą może utrudnić jej prowadzenie.
Jedyny warunek pozostaje taki, że udostępniane informacje są „istotne dla bezpieczeństwa państwa lub jego prawidłowego funkcjonowania”. Co więcej, jak wyjaśniano też w uzasadnieniu projektu, śledczy nie ponoszą odpowiedzialności cywilnej i majątkowej za udostępnianie rzetelnych i zgodnych z ustaleniami danych.
Przepis ten od początku prac nad reformą prokuratury należał do najostrzej krytykowanych pomysłów forsowanych przez nowe kierownictwo. Niektórzy złośliwie spekulowali, że regulacja ta została specjalnie stworzona z myślą o Jarosławie Kaczyńskim. Ówczesny prokurator generalny Andrzej Seremet i Sąd Najwyższy z kolei ostrzegali, że pojęcia „bezpieczeństwa i prawidłowego funkcjonowania państwa” są na tyle pojemne, że w praktyce dają zielone światło do ujawnienia bardzo szerokiego spektrum informacji i to nieokreślonej liczbie adresatów. Nie mówiąc już o tym, że za bezpieczeństwo państwa odpowiadają organy władzy publicznej, a nie osoby prywatne.