Na pewno nie można powiedzieć o obowiązującym kodeksie cywilnym, że jest szczególnie nowoczesny. Ale czy musi być?
W grudniu 2015 r. dosyć nagle i w średnio cywilizowany sposób została rozwiązana Komisja Kodyfikacyjna Prawa Cywilnego. To niedobrze, że bez szczególnych powodów merytorycznych wygaszone zostało – póki co – ciało, które w zalewie nijakości prawa miało czuwać nad jego poziomem, przynajmniej w sferze prawa prywatnego. W większości to się udawało, choć nie uniknęła komisja wpadek w postaci zaangażowania w dziwne projekty czy niespójne koncepcje. Znajduję jednak pewien pozytyw w zaprzestaniu działalności komisji, mianowicie dzięki temu ustaną może oficjalne prace nad nowym kodeksem cywilnym. Te nieoficjalne trwają na dobre poprzez organizację konferencji, seminariów i prezentację projektu kodeksu cywilnego jako czegoś, co z pewnością będzie i powinno być uchwalone.
Efekt toczących się w tle prace ma być – jak się szepcze – swoistym pomnikiem postawionym za życia twórcom nowego kodeksu. Tymczasem zarówno koncepcja wielu konstrukcji, jak i rozwiązania szczegółowe wołają o pomstę do nieba – z powodu niestaranności przygotowania i niespójności z innymi opracowanymi propozycjami. To jednak nie może dziwić, skoro jest tak duża, przyprawiająca o zawrót głowy liczba autorów, często forsujących własne pomysły, które są sprzeczne z dotychczasowymi regulacjami (np. zbycie przedsiębiorstwa). To tylko jeden z zarzutów, dotyczący indywidualno-autorskiego charakteru propozycji, bo jest ich więcej. Nie ma tu miejsca na całościową prezentację, krytykę czy też wskazanie pewnych dobrych koncepcji, bo i takie są (np. odróżnienie działalności gospodarczej od zarobkowej). Po prostu ramy felietonu są ograniczone.
Proponowana regulacja ma chyba zwolenników tylko w grupie autorów projektu (swoją drogą ciekawe, ile to pomników trzeba by postawić). Natomiast zdecydowana większość środowiska prawniczego, zarówno teoretyków jak i praktyków, nie popiera nowej kodyfikacji. Może głosy sprzeciwu byłyby słabsze, gdyby sam projekt nie był tak kontrowersyjny.
Prace nad nowym kodeksem cywilnym rozpoczęły się w 2006 r. W 2008 r. ogłoszono projekt jego części ogólnej. Następnie wersja ta została poprawiona i zaprezentowana w 2015 r. To z jej lektury najwięcej dowiedzieliśmy się o proponowanych zmianach. Okazało się jednak, że wbrew obietnicom do projektu nie przeniesiono tych przepisów obowiązującego kodeksu, które się sprawdziły, ale większość została przeredagowana.
Rozpoczęto też i kontynuowano prace nad księgami: II zobowiązania, III prawo rzeczowe (czemu akurat księgi zamieniono miejscami?), IV prawo rodzinne (będące obecnie poza kodeksem cywilnym), V prawo spadkowe. Zakładano też, że prace będą kontynuowane (i może sfinalizowane) w nowej kadencji komisji, która rozpoczęła się w 2015 r. A tu nagle bęc i koniec.
Niewątpliwie to bardzo korzystne, że ma miejsce ferment twórczy i toczy się dyskusja nad instytucjami prawa cywilnego. Ale powinna ona chyba być poprzedzona debatą o tym, czy w ogóle prace nad nowym kodeksem cywilnym są potrzebne, czy też może lepsze jest działanie w ramach obowiązującego kodeksu cywilnego. Bo z pewnością gdy chodzi o prawo cywilne, lepiej, żeby było ono „stare”, ale pewne i stabilne.
Znajduję pewien pozytyw w zaprzestaniu działalności Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Cywilnego, mianowicie dzięki temu ustaną może oficjalne prace nad nowym kodeksem cywilnym. Bo te nieoficjalne trwają na dobre
Na pewno nie można o obowiązującym kodeksie cywilnym powiedzieć, że jest on szczególnie nowoczesny. Ale czy musi być? Czy nie lepiej, aby nie wprowadzano do niego instytucji ad hoc, z których następnie się wycofywano (np. odpowiedzialność z tytułu niezgodności towaru konsumpcyjnego z umową, jakby stara, poczciwa rękojmia przeszkadzała). Ten ostatni przypadek to akurat niepełna wina kodyfikatorów, ale radosnych twórców dyrektyw unijnych i ślepego naśladownictwa. Takie jest też niebezpieczeństwo niepotrzebnego korzystania z niesprawdzonych wzorców, bo te dobre sprawdzono już w Rzymie. Czy to oznacza, że nie należy nic robić? Oczywiście nie. Trzeba uznać, że dynamika życia będzie wymuszała zmiany. Powinno się jednak ich dokonywać w ramach obowiązującego kodeksu cywilnego albo poprzez ustawy okołokodeksowe, a nie budowanie cokołów, na których może uda się stanąć.
Przyjrzyjmy się historii obowiązującego kodeksu cywilnego. Powstał on w latach bardzo głębokiego socjalizmu. Ustawa z 23 kwietnia 1964 r. przeszła jednak próbę czasu i się sprawdziła. Uwaga ta dotyczy tak epoki poprzedniego ustroju, jak i współczesnej. Paradoksalnie kodeks cywilny był dobrym regulatorem funkcjonowania podmiotów prawa w okresie PRL. Należy sobie postawić pytanie, co byłoby lepsze: kodeks cywilny ze zdecydowaną większością uregulowań znanych tradycyjnej cywilistyce z wtrętami socjalistycznymi, czy też zupełnie nowosocjalistyczny akt, którym uraczono niektóre państwa braterskie? To, że kodeks cywilny się obronił, widać było już w 1989 r. Wyrzucenie socjalistycznych treści zupełnie go nie zaburzyło, a i liczba zmian ustrojowych nie była wielka. Należało oczywiście zmienić art. 1 k.c. i na właściwe miejsce wsadzić osoby prawne zamiast jednostek gospodarki uspołecznionej, uchylić: art. 2, który sytuował „w wypadkach, gdy wymagały tego szczególne potrzeby obrotu” między j.g.u., Radę Ministrów lub naczelne organy administracji państwowej wyżej od Sejmu, art. 4, nakazujący tłumaczyć i stosować przepisy prawa cywilnego tylko „praworządnie” zgodnie z ustrojem; art. 36, statuujący zasadę specjalnej zdolności prawnej osób prawnych, czy art. 44 z pojęciem mienia socjalistycznego.
W pozostałym zakresie część ogólna się obroniła. Oznacza to, że zmianie lub uchyleniu uległo kilka spośród 125 przepisów. W przypadku księgi drugiej „Własność i inne prawa rzeczowe” cała część ogólna ze względu na przyjętą zasadę własności społecznej i jedności mienia ogólnonarodowego musiała zostać uchylona (art. 126–139). Podobnie rzecz się miała z problematyką nieruchomości rolnych (art. 160–168). Były jeszcze inne zmiany, m.in. dotyczące rolniczych spółdzielni produkcyjnych, ale moim zdaniem przepisy regulująceprawa rzeczowe również się obroniły, przede wszystkim dlatego, że oparte były o tradycyjne, cywilistyczne konstrukcje.
Księga trzecia „Zobowiązania” wymagała też niewielkich zmian tam, gdzie trzeba było się rozstać z socjalistyczną własnością „ogólnonarodową”. Pomijam w tym miejscu udoskonalenie kodeksu o zasadę swobody umów (art. 3531 k.c.) czy papiery wartościowe. Z kolei księga czwarta „Spadki” musiała zostać zmieniona w kontekście dziedziczenia gospodarstw rolnych oraz dodatkowo uchylono art. 969 i 1013 jako zbyt socjalistyczne.
Historia dowodzi, że burzy się szybko i łatwo, a budowanie trwa. Dlaczego nikomu nie przeszkadzają wielokrotnie nowelizowane: francuski kodeks Napoleona (1804 r.), niemiecki BGB (1896 r.) czy austriacki ABGB (1811 r.), czyli regulacje z krajów, które są daleko bardziej nowoczesne od Polski?
Okazuje się więc, że tylko 4,69 proc. przepisów zostało usuniętych, dalsze 5,59 proc. zmieniono, a aż prawie 90 proc. ostało się w kodeksie. To oznacza, że nawet przy tak gigantycznej historycznej hekatombie, jakim było trwanie w ustroju socjalistycznym, kodeks cywilny tworzony w tamtych czasach po prostu się sprawdził. A skoro tak, to czy nie warto dążyć do tego, aby kodeks trwał, nie tylko ze względu na tradycję, lecz także kształtujące się latami liczne orzeczenia i piśmiennictwo prawnicze?
Historia dowodzi, że burzy się szybko i łatwo, a budowanie trwa. Dlaczego nikomu nie przeszkadzają wielokrotnie nowelizowane: francuski kodeks Napoleona (1804 r.), niemiecki BGB (1896 r.) czy austriacki ABGB (1811 r.), czyli regulacje z krajów, które są daleko bardziej nowoczesne od Polski? Siła więc nie w nowinkach, lecz w tradycji. A jeżeli już pracować nad nowym kodeksem cywilnym, to przyjmując za podstawę zasadę jedności prawa cywilnego, należałoby włączyć do kodeksu instytucje prawnohandlowe, obecnie rozproszone albo w ogóle nieuregulowane (choć osobiście wolałbym jednak odrębny kodeks handlowy). Wzór w postaci kodeksu handlowego z 1934 r. przecież mamy.