Nowa, choć po części stara, procedura karna ma wejść w życie 1 kwietnia 2016 r. Czy wyrzucenie do kosza ubiegłorocznej, stawiającej na kontradyktoryjność, reformy jest rzeczywiście dobrym pomysłem?
/>
/>
/>
/>
/>
DYSKUSJA Co dalej z kontradyktoryjnością
Nie, bo prawo karne wymaga stabilności
Nie jest pożądane, aby odchodzić – i to zaledwie po kilku miesiącach obowiązywania – od pełnej kontradyktoryjności na rozprawie. Należy dodać, że prawo karne (tak materialne, jak i procesowe) wymaga przede wszystkim stabilności. Liczne nowelizacje przepisów powodują zaś chaos legislacyjny. Prawo karne nie jest dziedziną specjalistyczną. Powinno być jasne i czytelne dla przeciętnego obywatela. Tymczasem liczba nowelizacji kodeksu karnego i kodeksu postępowania karnego wskazuje, że prawo to średnio co kilka miesięcy ulega zmianie. Być może należy więc zastanowić się nad wprowadzeniem zupełnie nowych kodeksów, które byłyby poddane szerokim konsultacjom ze środowiskami prawniczymi i organizacjami pozarządowymi, a przez to realizowałyby wspólnie wypracowaną, jednolitą ideę polityki karania i prowadzenia procesu.
Nowelizacja kodeksu postępowania karnego, która weszła w życie 1 lipca 2015 r., była odpowiedzią na liczne postulaty praktyki i nauki prawa. Wskazywano m.in. na niepożądane zjawisko, kiedy to sąd na rozprawie dopuszczał wiele dowodów z urzędu, a nie na wniosek strony. Przykładowo, nie tak rzadko wydanie wyroku uniewinniającego było poprzedzone dopuszczeniem przez sąd z urzędu licznych dowodów na niekorzyść oskarżonego. Sąd poszukiwał więc dowodów winy oskarżonego, których nie domagał się oskarżyciel, i przeprowadzał je. Wyglądało to tak, jakby oskarżony miał przed sobą dwóch oskarżycieli: prokuratora i sąd. Nowy model – oparty na zasadzie kontradyktoryjności – stworzył warunki do uzdrowienia tej sytuacji. Obecnie sąd ma być bezstronnym arbitrem, który nie wspiera żadnej ze stron procesu, natomiast ocenia dowody przeprowadzone na ich wniosek. Jest to model, który wymusza odpowiednią aktywność procesową stron, zwłaszcza oskarżycieli, minimalizuje też ryzyko bezzasadnych oskarżeń. Decyzja o postawieniu człowieka w stan oskarżenia musi być wnikliwie przeanalizowana i oparta nie tylko na dowodach przeprowadzonych w toku śledztwa, ale także na dowodach, które prokurator będzie mógł przedstawić sądowi na rozprawie. Tymczasem w poprzednim modelu (przed 1 lipca 2015 r.) decyzje o oskarżeniu nierzadko były wynikiem oczekiwania, że jeśli dowody przedstawione przez prokuratora okażą się niewystarczające, to ciężar poszukiwania innych będzie już spoczywał na sądzie. Przy bierności prokuratora i licznych dowodach dopuszczanych przez sąd z urzędu mieliśmy do czynienia ze swoistym „śledztwem sądowym na rozprawie”. Sąd faktycznie przejmował do wykonania zadania prokuratora. Prowadziło to do długotrwałych, wieloletnich procesów. Co więcej, prokurator mógł w apelacji od wyroku uniewinniającego podnosić zarzuty, że sąd nie przeprowadził określonych dowodów na niekorzyść oskarżonego, nawet jeśli wcześniej o to nie wnosił. Często skutkowało to uchyleniem wyroku i prowadzeniem postępowania przed sądem I instancji od początku.
Nie, bo nowoczesne procesy karne są kontradyktoryjne
Częste zmiany prawa nie służą żadnym dobrym celom. Organy stosujące przepisy muszą wciąż zapoznawać się z nowymi regulacjami, a obywatele żyją w poczuciu niepewności co do własnej sytuacji prawnej. W tym przypadku zresztą zmiana nie została wymuszona koniecznością poprawy sytuacji ze względu na stwierdzenie, że przepisy źle działają w praktyce, a jedynie przekonaniem nowego ustawodawcy, że kontradyktoryjność w procesie karnym jest zła. Tak krótki okres obowiązywania przepisów wprowadzonych 1 lipca 2015 r. nie pozwala na stwierdzenie, czy w praktyce proces karny kontradyktoryjny nie funkcjonowałby lepiej niż inkwizycyjny. Nowoczesne procesy karne opierają się na zasadzie kontradyktoryjności. Znowelizowany art. 167 par. 1 k.p.k. pozwalał zresztą sądowi przeprowadzać dowody zawsze, kiedy wymagała tego sytuacja – co oznacza, że w przypadku nieudolności czy bierności stron sąd miał narzędzia pozwalające na niedopuszczenie do tego, aby osoba niewinna została skazana, a winna – uniknęła odpowiedzialności. Kontradyktoryjność sprawia, że proces staje się przejrzysty – jest to spór stron przed niezależnym arbitrem. W sytuacji kiedy co do zasady to sąd przejmuje inicjatywę dowodową, oskarżony może mieć poczucie, że sąd jest nastawiony stronniczo, ponieważ – na przykład – jest bardziej aktywny niż prokurator w przeprowadzaniu dowodów na jego niekorzyść.
Wiele instytucji wprowadzonych nowelą lipcową zostanie, jak wynika z projektu kolejnej ustawy nowelizującej, utrzymanych. Zasadnicza zmiana polega na cofnięciu kontradyktoryjności. Dobrze, że oskarżony nadal będzie mógł wybrać, czy chce, żeby bronił go radca prawny, czy adwokat. Dobrze, że sąd odwoławczy pozostaje sądem meriti, a co więcej – „nowela noweli” wprowadza skargę na bezzasadne uchylenie wyroku. To rozwiązanie moim zdaniem wpłynie na przyspieszenie procesów karnych. Żałuję natomiast bardzo wycofania się z niektórych rozwiązań związanych z konsensualnym zakończeniem postępowania karnego, w tym przede wszystkim likwidacji tzw. umorzenia restytucyjnego (art. 59a k.k.). Proces karny, skazanie – to powinno być ultima ratio. Jeśli pokrzywdzony wnosi o umorzenie postępowania wobec sprawcy przestępstwa popełnionego na swoją niekorzyść, bo czuje się zaspokojony, to czy naprawdę celowe jest uruchamianie machiny procesu sądowego na koszt podatnika?
Największym problemem jest niestabilność prawa. Na szczęście prawnicy są przyzwyczajeni do tego, że muszą śledzić na bieżąco ruchy ustawodawcy, ale marzeniem każdego z nich jest sytuacja, kiedy zmiany w prawie, w szczególności karnym, wymuszane są rzeczywistą potrzebą wynikającą z konieczności dostosowania przepisów do zmieniającej się sytuacji społecznej, a nie fanaberią ustawodawcy albo niechlujstwem legislacyjnym. Jest oczywiste, że niezwykle trudno każdemu prawnikowi sprawnie funkcjonować w trzech stanach prawnych, szczególnie z uwagi na to, że przepisy przejściowe nie zawsze są majstersztykiem legislacyjnym. Na szczęście stan prawny sprzed tzw. wielkiej noweli i ten, który będzie prawdopodobnie obowiązywał po 1 kwietnia 2016 r., nie różnią się dramatycznie.
Nie, bo zmiana wydłuży postępowania i utrudni ukaranie sprawców
Wycofanie się z reformy, która była reakcją na ociężałość i przewlekłość procesu karnego, jest nieuzasadnione. Nowe przepisy wprowadziły dynamikę do procesu, pokrzywdzony ma szansę na szybkie naprawienie szkody i ukaranie sprawcy, a sąd może skupić swoją aktywność na najpoważniejszych przestępcach. Zapewniliśmy półtoraroczne vacatio legis, które dało możliwość przygotowania merytorycznego i technicznego. Źle się stanie, jeśli obecna większość parlamentarna zatrzyma działalność stron procedury w momencie, kiedy te coraz sprawniej wykorzystują dane im narzędzia. Dopatrywanie się rzekomej nieudolności procesu kontraktacyjnego w mniejszej liczbie aktów oskarżenia wysyłanych do sądów jest jedynie politycznym uproszczeniem, łatwo wprowadzającym opinię publiczną w błąd. Korzyścią postępowania wprowadzonego 1 lipca 2015 r. – i to powinno zostać utrzymane – było na pewno skrócenie postępowań przy jednoczesnym zachowaniu zasad procedury karnej. Proces oparty na kontradyktoryjności wymaga dobrego przygotowania sprawy, a tryb konsensualny pozwala na szybkie osiągnięcie nieuchronności kary – to tylko przykłady, dzięki którym obecna procedura zdecydowanie ogranicza możliwości nieskończonego przeciągania postępowań. Lipcowa nowelizacja wprowadziła kompleksowe rozwiązania, wybiórcze stosowanie poszczególnych przepisów sprawi, że będzie to kolejna zła zmiana. A proponowana obecnie zmiana procedury karnej skomplikuje funkcjonowanie zawodowe nie tylko obrońcom, ale również policji, prokuraturze czy sądom, a przede wszystkim społeczeństwu. Trzeba podkreślić, że w przypadku nowelizacji duże znaczenie miałoby odpowiednie vacatio legis, które pozwoliłoby na przygotowanie się na zmiany. Jednodniowe z pewnością się nie sprawdzi.
Nie można też pominąć zagrożeń wynikających z tak szybkiej zmiany procesu karnego.
Zagrożenia te będą efektem domina, w którym pierwszy klocek przewrócą przestępcy świadomi pewnej bezradności instytucji mających dążyć do ich ukarania. Ciągła analiza podstawowych czynności polegająca na dokonywaniu wyboru pomiędzy trzema stanami prawnymi doprowadzi do przeciągających się postępowań, wskutek czego pokrzywdzony może nie doczekać się sprawiedliwego rozstrzygnięcia i ukarania sprawcy.
Nie, bo kontradyktoryjność to element gwarancji praw i wolności obywatelskich
Gdyby przedstawione propozycje nie burzyły filozofii aktu prawnego, tylko stanowiły jego doprecyzowanie czy ulepszały określone założenia, byłby to właściwy czas na dokonywanie zmian. Jednak odejście od procesu kontradyktoryjnego nie jest dobrym pomysłem. Ten krótki czas, jaki minął od jego wprowadzenia, w żaden sposób nie zdążył pokazać, czy ten model procesu jest właściwy. Lipcowa reforma prawa karnego poprzedzona była latami prac. Nie wszystko zostało przygotowane dobrze (zabrakło np. przyszykowania z odpowiednim wyprzedzeniem regulaminów działania prokuratorów w nowej rzeczywistości prawnej, co niewątpliwie wpłynęło na mniejszą początkowo liczbę kierowanych aktów oskarżenia), co jednak nie przekreśla sensu samej reformy.
Kontradyktoryjność jest jednym z elementów gwarancji praw i wolności obywatelskich. Z całą pewnością plusem postępowania karnego po nowelizacji były też rozległe możliwości rozjemczego zakończenia sporu oraz zmiana filozofii postępowania odwoławczego, które z założenia tylko wyjątkowo mogło uchylać orzeczenia do ponownego rozpoznania. Trzeba wskazać, że największym problemem każdego postępowania karnego – i to niezależnie od tego, po której stronie się występuje – jest upływający czas. Po wielu latach od czynu wymierzona kara nie spełni swojej roli, a wyrok uniewinniający nie zmyje ani nie ukryje lat infamii, która ciąży na podejrzanym.
Adwokaci są na tyle dobrze przygotowani do wykonywania swoich funkcji zawodowych, że prowadzenie sprawy na styku kilku stanów prawnych nie jest żadnym problemem. To raczej problem dla obywatela, dla którego prawo przestaje być czytelne.
Tak, bo kontradyktoryjność prowadzi do swobodnej gry procesowej stron, które z natury rzeczy nie są zainteresowane szybkim rozstrzygnięciem, ponieważ z tej gry żyją
Nie za wcześnie na zmiany w procesie karnym?
Czas na nowy kodeks postępowania karnego, ponieważ obecny to taka połatana toga, która ma już 20 lat i była ponad sto razy cerowana nowelizacjami. Oczekujemy nowoczesnej procedury dostosowanej do wymogów zwalczania współczesnej przestępczości, szybkiej i taniej. Mówiliśmy o tym już na samym początku reformy, która pod hasłami kontradyktoryjności weszła w życie 1 lipca ubiegłego roku. Zamiast nowego kodeksu wybrano ścieżkę całkowicie chybionej nowelizacji. Jej grzechem pierworodnym było to, że skupiono się jedynie na wycinku całego systemu prawnokarnej reakcji, jakim jest postępowanie sądowe, a pozostawiono w dotychczasowym kształcie postępowanie przygotowawcze, w szczególności pozostawiono samym sobie głównych aktorów procesu – prokuraturę, policję i po części sąd. Te kluczowe ogniwa do reformy nie zostały w najmniejszym stopniu przygotowane. Musiało się to skończyć porażką.
To można już mówić o porażce?
Tak. Obserwujemy ją przecież obecnie jako zapaść na odcinku oskarżania i czekający nas paraliż na odcinku postępowania sądowego. Celem reformy lipcowej, zresztą nieukrywanym przez jej inspiratorów, było maksymalne rozszerzenie gwarancji dla podejrzanych i oskarżonych oraz tak daleko idące sformalizowanie procedury, aby zwiększyć wskaźnik uniewinnień. Byłem skrajnie zdumiony, gdy przedstawiciel Rady Ministrów na komisjach sejmowych z żalem wypowiadał się o tym, że w Polsce mamy 98,5 proc. skazań w sprawach kierowanych przez prokuraturę do sądów i to jest stanowczo za dużo. Jak argumentował dalej, celem reformy jest doprowadzenie do tego, aby uniewinnień było 30 proc., ponieważ tak jest w Europie. Dziękuję za takie wzorce. Jeśli więc pyta pani, czy nie jest za wcześnie na kolejną nowelizację, to odpowiem, że jest za późno.
Jak to?
Rząd działa w tej chwili w stanie wyższej konieczności, ponieważ musi szybko odwrócić to, co zmajstrowały poprzednia komisja kodyfikacyjna i resort sprawiedliwości. Każdy dzień obowiązywania kodeksu postępowania karnego w obecnej postaci to straty dla państwa i dla pokrzywdzonych przestępstwami obywateli. Koszty społeczne i ekonomiczne tego eksperymentu są ogromne i każdy kolejny dzień je pomnaża. Proszę nie słuchać zatem autorytetów, które powtarzają: dajmy szansę reformie, poczekajmy, może zaskoczy. Te autorytety za to nie płacą. Płaci zwykły Kowalski, którego sprawa jest dłuższa i droższa. Dlatego słusznym kierunkiem jest szybka interwencja legislacyjna.
I odrzucenie kontradyktoryjności?
Zdecydowanie tak. Wszędzie, gdzie tę kontradyktoryjność wprowadzono, procesy się wydłużyły. Proszę zapytać polskich sędziów i prokuratorów pracujących na misji w Kosowie, gdzie taka procedura funkcjonuje. Nie da się tam osądzić żadnej poważnej sprawy. Kontradyktoryjność prowadzi do swobodnej gry procesowej stron, które z natury rzeczy nie są zainteresowane szybkim rozstrzygnięciem, ponieważ z tej gry żyją. Sąd jako arbiter pozbawiony większego wpływu na tę grę jest zmuszony biernie się jej przyglądać. Taki proces musi być zatem dłuższy. Autorzy noweli lipcowej uznali, że od sprawiedliwości, której urzeczywistnieniem jest prawda materialna, ważniejsze są prawda formalna i reguły gry procesowej na zasadzie: kto kogo przechytrzy. Nie jest tajemnicą, że celem noweli lipcowej było wybicie zębów prokuraturze, a co za tym idzie państwu. Częściowo się to udało.
A co powinno zostać utrzymane?
Jedynym plusem były zmiany w postępowaniu odwoławczym. Te zmiany procedowania nowelizacja utrzymuje. Chodzi o transformację modelu postępowania odwoławczego z kasatoryjnego na reformatoryjny. W dotychczasowej praktyce sądy drugoinstancyjne nie dokonywały korekty wyroku, lecz uchylały go i przekazywały do ponownego rozpoznania. W efekcie sprawa trafiała znów do sądu orzekającego w I instancji. Powtarzano cały proces, ponownie przesłuchiwano świadków i oskarżonych. Było to zupełnie nieczytelne dla obywateli, którzy ponownie, często po kilkuletniej przerwie, trafiali do sądu, aby zeznawać to samo i słuchać zeznań odczytywanych z poprzedniej rozprawy. Przychodził więc taki świadek do sądu i mówił: wysoki sądzie, ale ja już wszystko w tej sprawie powiedziałem, a sąd na to: musi pan zeznawać jeszcze raz, jeszcze raz odpowiedzieć na pytania, a potem dopiero odczytamy to, co zaprotokołował sąd za pierwszym razem. W tym systemie zdarzało się, że sąd kilkakrotnie rozpoznawał tę samą sprawę. Znam przypadki, w których w jednej sprawie były dwa skazania i dwa uniewinnienia, a na samym końcu przedawnienie.
Jakich zmian najbardziej potrzebuje teraz postępowanie przygotowawcze?
Przepisy nie są złe. Wymagają pewnych drobnych korekt. Bardziej należałoby stawiać pytanie o model postępowania. Dla nas idealną sytuacją byłaby taka, gdyby postępowanie prowadziła policja, a prokurator skupiał się na występowaniu w sądzie. Ale to jest model nierealistyczny, ponieważ policja nie jest na to zupełnie przygotowana. Nie ma przede wszystkim wykształconych kadr prawniczych w pionach dochodzeniowo-śledczych. Dopóki to się nie zmieni, a nie ma raczej na to widoków, całą prawniczą pracę musi wykonywać osobiście prokurator lub co najmniej sprawować nadzór nad pracą policji. W tej sytuacji potrzebne jest doskonalenie obecnego modelu, w którym prokurator jest zaangażowany zarówno w postępowanie przygotowawcze, jak i postępowanie sądowe. Dlatego prokuratora trzeba oszczędzać np. przed tym, co wymyślili autorzy zmian lipcowych, którzy postanowili wysłać nas do sądu na najprostsze sprawy, tak abyśmy nie mieli czasu na poważniejsze śledztwa. Na szczęście ktoś w Ministerstwie Sprawiedliwości pomyślał i cofa teraz te absurdalne pomysły.
Na co jeszcze prokuratorzy czekają?
Postępowanie sądowe trzeba odformalizować.
Jak?
Pierwszym krokiem powinno być uproszczenie samej skargi inicjującej postępowanie, czyli aktu oskarżenia. Poprzednia ekipa tak tę skargę skomplikowała, że w pierwszym półroczu obowiązywania drastycznie spadła ich liczba. Mówiąc w dużym uproszczeniu – o ile wcześniej przygotowanie aktu oskarżenia trwało w przeciętnej sprawie dwie godziny, to po lipcu 2015 r., aby spełnić wymagania autorów, trzeba było nad tym samym spędzić dwa dni. Było dzielenie akt na zbiory, bezwzględna anonimizacja i tezowanie. Jeśli pojawiała się jakaś faktyczna lub domniemana sprzeczność z tymi regulacjami, sąd zwracał sprawę do uzupełnienia braków formalnych. Jestem gotów zaryzykować tezę, że zrobiono to celowo, aby maksymalnie utrudnić pracę prokuratorom. I jeszcze niezbędne są zmiany prowadzące do tego, aby postępowanie w sądzie było szybsze.
Jak to osiągnąć?
Chodzi o zmiany organizacyjne umożliwiające wyznaczanie rozpraw w krótkich odstępach czasu. Rozprawa powinna być maksymalnie skoncentrowana. Trzeba odejść od żmudnego odczytywania wszystkiego, co w aktach. Strony powinny znać ich zawartość, nie wysłuchiwać relacji sądu na ten temat. Znam przypadki, w których prokuratorzy przez kilka terminów czytali sam akt oskarżenia. Pojawia się pytanie: w jakim celu? W dobie informatyzacji każdy powinien nim dysponować na nośniku elektronicznym i po prostu zapoznać się z nim. Spore nadzieje wiążemy ze zmianami w postępowaniu odwoławczym.
I wciąż te nowelizacje...
W całej przestrzeni procesu karnego nie są konieczne kolejne fragmentaryczne nowelizacje, ale spokojny wybór modelu i jedna, przemyślana zmiana w postaci całkiem nowego kodeksu postępowania karnego.
A jak się ma do tego zbliżająca się 1 kwietnia 2016 r. zmiana?
To, co się dzieje obecnie, to działanie poza tym scenariuszem, ale niezbędne, ponieważ podejmowane w stanie wyższej konieczności. ©?
Ciągła analiza podstawowych czynności polegająca na dokonywaniu wyboru pomiędzy trzema stanami prawnymi doprowadzi do przeciągających się postępowań, wskutek czego pokrzywdzony może nie doczekać się sprawiedliwego rozstrzygnięcia i ukarania sprawcy
Każdy dzień obowiązywania kodeksu postępowania karnego w obecnej postaci to straty dla państwa i dla pokrzywdzonych przestępstwami obywateli