W interpelacji do Ministra Sprawiedliwości Pawłowicz pisze, że zgłosili się do niej wyborcy z pytaniem o koszty postępowania w sprawach rozwodowych. Chcąc im natomiast udzielić pełnych wyjaśnień, zwraca się do szefa resortu sprawiedliwości z prośbą o odniesienie się do dwóch kwestii.
A mianowicie, czy koszty sądowe w procesach rozwodowych w pełni pokrywają rzeczywiste koszty ponoszone przez Państwo: wynagrodzenie dla sędziego i ławników, koszty obsługi administracyjnej i eksploatacji sali sądowej? I ile - ewentualnie – dokłada do tego budżet Państwa?
W kolejnym z nich posłanka pyta natomiast, „czy – w przypadku, jeśli opłaty sądowe nie pokrywają wszystkich kosztów procesu – nie należałoby podnieść wysokość kosztów tak, by pokrywały wszystkie zobowiązania związane z prowadzeniem postępowania?”
Co na to sędziowie?
- W tej propozycji chodzi o utrudnienie ludziom rozwodów. To jest realizacja polityki wyznaniowej. Jeśli jednak ktoś się kieruje zasadą nienaruszalności małżeństwa propagowaną religijnie, to ja nic na to nie poradzę - mówi sędzia Maciej Strączyński, prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”.
- To pomysł wzięty z księżyca. Jego realizacja doprowadziłaby do tego, że sądy dostępne byłby tylko dla bogatych. Konstytucja gwarantuje natomiast wszystkim prawo dostępu do wymiaru sprawiedliwości – odpowiada z kolei sędzia Waldemar Żurek, rzecznik Krajowej Rady Sądownictwa.
Efekt zmian byłby natomiast jeden. Mniej zamożni, którzy podjęliby decyzję o rozstaniu, żyliby w rozłączeniu ale bez dokumentów powyższe potwierdzających.
- Mając takie przepisy z hukiem przegralibyśmy w Strasburgu. Prawo, które uzależniałoby rozwód od zapłaty wysokiego haraczu, pod pozorem kosztów sądowych, ośmieszyłby tylko Polskę – podnosi Strączyński.
- W kapitalizmie mamy taki trend, że liczba rozwodów rośnie. Nie mówię, że to dobrze. Trzeba promować wartości rodzinne ale nie przez tworzenie barier prawnych – puentuje sędzia Żurek.