27 października ukazał się tekst autorstwa prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta pt. „Prokuratura udowodniła swoją niezależność. Z pozycji klęczącej byłoby to trudne” (DGP 209/2015). Istnieją co najmniej trzy powody, dla których nie można pozostać obojętnym na zawarte w tej publikacji stwierdzenia i oceny.



Po pierwsze, przykre jest, że zdaniem prokuratora generalnego związek zawodowy zajmuje się szkalowaniem prokuratury i niszczeniem jej wizerunku. Szkoda, że PG nie dostrzega, iż jest zupełnie odwrotnie. To właśnie związek niejednokrotnie bronił dobrego imienia prokuratorów, a zdarzało się, że stawał też w obronie prokuratora generalnego, jak choćby wówczas, gdy premier Ewa Kopacz anonsowała nieprzyjęcie sprawozdania Andrzeja Seremeta w reakcji na wydumane nieprawidłowości związane z wyciekiem materiałów ze śledztwa w sprawie afery taśmowej. Wyrażana natomiast czasami przez związkowców krytyka dotyczyła niektórych aspektów funkcjonowania prokuratury i wynikała z wiary, że Prokuratura Generalna zareaguje na te głosy, zmieniając niektóre złe czy wręcz patologiczne praktyki.
Po drugie, zdumiewające jest przekonanie Andrzeja Seremeta o bardzo dobrym czy wręcz wzorcowym działaniu polskiej prokuratury, gdzie kierownicze stanowiska mają zajmować jedynie ludzie, którym dbałość o dobro pokrzywdzonych, walka o sprawiedliwość i niezależność spędza sen z powiek, którzy brzydzą się konformizmem, a najbardziej brzydzą się statystyką. Przyczynić się miało do tego stanowisko pokuratora generalnego, który we wspomnianym tekście wskazuje m.in., że nigdy nie wydał polecenia, by statystykę traktować jako bezwzględne i wyłączne kryterium oceny pracy prokuratorów i jednostek prokuratury. Niestety, jednak to nie słowa szefa prokuratury, lecz jego czyny kształtują świadomość kierowników jednostek i stanowią dla nich drogowskaz. Prokurator generalny zapewnia, że nikt nie będzie w stanie podać przykładu, by domagał się on odwołania szefa jakiejkolwiek jednostki za niewłaściwe wyniki statystyczne. Możliwe – choćby dlatego że w takiej sytuacji nikt nie wskazałby oficjalnie jako powodu odwołania złych wyników statystycznych. Można natomiast podać wiele przykładów, gdy prokurator generalny nie domagał się odwołania kierowników jednostek, którzy, łamiąc przepisy, manipulowali wynikami statystycznymi lub którzy – dla osiągnięcia dobrego wyniku – wpływali na podległych prokuratorów, by masowo umarzali lub odmawiali wszczęcia postępowań w jakiejś kategorii spraw. Nie domagał się nawet ich dyscyplinarnego ukarania lub wyciągnięcia jakichkolwiek innych konsekwencji. Dlaczego? Może dlatego, że ukaranie takich osób funkcyjnych stanowiłoby jasny przekaz dla wszystkich innych kierowników jednostek, że osiąganie dobrych wyników statystycznych nie jest głównym zadaniem prokuratury. Tak się nie stało. Otrzymali oni za to inny jasny przekaz: że niezależnie od tego, jakich uchybień by się dopuścili i jak rażąco naruszyliby przepisy, jeśli celem ich działań jest wykazanie się dobrymi wynikami statystycznymi – pozostaną bezkarni.
Żeby nie być gołosłownym, wskazać należy na zawiadomienia prokuratorskiego związku zawodowego skierowane bezpośrednio na ręce Andrzeja Seremeta, a dotyczące fałszowania statystyk w dwóch prokuraturach okręgowych. Pytamy zatem publicznie prokuratora Seremeta, co w tych sprawach zrobił? Czy ukarał winnych ewidentnego manipulowania danymi dotyczącymi załatwiania spraw? Czy postarał się zrozumieć, że tego rodzaju praktyki stanowią pewnego rodzaju normę?
Ubolewa prokurator generalny, że diagnozy o sprawiedliwości statystycznej nie płyną z zewnątrz prokuratury, a z jej wnętrza. Zaiste to niebywałe, tym bardziej że formułują je osoby, które funkcjonowanie prokuratury znają od podszewki. Kto zatem, jeśli nie prokuratorzy, miałby upublicznić wiedzę o sprawiedliwości czerwcowej i grudniowej? Andrzej Seremet nieustannie udaje, że problem statystyki nie istnieje. Nie ma już chyba czasu na to, by zrewidować swój pogląd, ale ponad wszelką wątpliwość są metody, by sprawdzić, kto ma rację. Jedną z nich byłby staż przez dwa ostatnie miesiące roku w dużej, miejskiej prokuraturze rejonowej. W naszej ocenie takie doświadczenie pozwoliłoby dogłębnie zrozumieć krytyczne oceny ze strony praktycznie całego środowiska prokuratorskiego i kilku kandydatów na urząd prokuratora generalnego. Chcielibyśmy, aby PG nie poczuł się tą propozycją urażony. Jest szczera i nie złośliwa, choć mamy świadomość, iż w otoczeniu Andrzeja Seremeta niemało jest osób, które szczycą się dożywotnim immunitetem na nieprowadzenie własnego referatu. Druga z metod to przyjrzenie się z pewnym dystansem cyklom narad statystycznych – od tej centralnej z prokuratorami apelacyjnymi, poprzez narady tych ostatnich z prokuratorami okręgowymi i rejonowymi, aż po te, które odbywają się w jednostkach liniowych. Temat tych narad jest zawsze jeden – wyniki, statystyka i pokrycie wpływu, analizowane namiętnie i z wypiekami na twarzy przez niektórych działaczy statystycznych, tak bardzo oddalonych od istoty prokuratorskiej służby.
Trudno się dziwić, że w takiej sytuacji prokuratorami funkcyjnymi zostają np. osoby, które podległym tłumaczą, iż prokurator jest od szybkiego kończenia (czytaj: umarzania) spraw, a nie od wykrywania sprawców przestępstw; bo ustalanie takich sprawców to prywatna sprawa prokuratora, na którą w pracy nie ma miejsca. Dla takich ludzi liczą się jedynie wyniki statystyczne i ich kariera, a nie – jak się wydaje prokuratorowi generalnemu – prawa pokrzywdzonych i sprawiedliwość.
Gdyby prokurator generalny nie lekceważył różnych informacji o nieprawidłowościach, gdyby zechciał kiedyś poznać opinie prokuratorów z najniższego szczebla, którzy nie mają czasu, by lansować się na salonach prokuratury, bo w tym czasie pracują; i o których w dość pogardliwy sposób napisał, że są rzekomo gnębionymi statystykami prokuratorami liniowymi; czy gdyby nie lekceważył sygnałów spoza prokuratury, jak choćby badań dr K. Kremens i dr. W. Jasińskiego – to zauważyłby, że prawdziwy obraz prokuratury może się różnić od tego, jaki przedstawiają mu lojalni szefowie jednostek apelacyjnych i okręgowych. Na to jednak niestety jest już za późno.
Po trzecie wreszcie, kolejną z osi felietonu prokuratora generalnego jest podejście do niezależności. Andrzej Seremet napisał: „Byłem z prokuratorami, gdy odsądzano ich od czci i wiary, zarzucając im publicznie historyczne zaprzaństwo. Chroniłem niezależność prokuratorów i prowadzonych przez nich śledztw przed ingerencją polityków pragnących mieć wpływ na ich przebieg. Broniłem trudnych i czasem kontrowersyjnych decyzji niezależnych prokuratorów przed Sejmem, politykami, mediami, opinią publiczną, nie licząc na niczyje wsparcie, bo uważałem to po prostu za swój obowiązek”. Czyżby?
Przykładów szukać daleko nie trzeba. Trzy pierwsze z brzegu to Amber Gold, sprawa białoruskiego opozycjonisty Alesia Bialackiego i nielegalnego pozwolenia na broń byłego ministra sprawiedliwości. W sprawie białoruskiej Andrzej Seremet za międzynarodowe zamieszanie wziął winę na prokuraturę i wytypował kozłów ofiarnych. Prokuratura tymczasem nie dopuściła się najmniejszego błędu. W sprawie ministra Grabarczyka natomiast nie podjęto jakichkolwiek działań, gdy deptano niezależność prowadzącego śledztwo prokuratora, odbierając mu je w momencie, gdy ujawnił zamiar przeprowadzenia przeszukań w pomieszczeniach zajmowanych przez ministra – pretekstem było jego nadmierne obciążenie pracą.
Ale najbardziej symptomatyczna jest sprawa Amber Gold. Chodziło w niej o zrzucenie odpowiedzialności z prokuratora generalnego, do którego wpłynęło zawiadomienie Komisji Nadzoru Finansowego, i przerzucenie jej w teren. To wówczas Rada Główna ZZPiPP RP musiała reagować na godzące w niezależność prokuratorów prowadzących tę sprawę wystąpienia Andrzeja Seremeta z trybuny sejmowej. Wybrzmiało z niej polecenie adresowane do rzecznika dyscyplinarnego Prokuratury Apelacyjnej „wszczęcia postępowania dyscyplinarnego w stosunku do prokuratorów formułujących wnioski o wymiar kary i je akceptujących” wobec Marcina P. Jako prokuratorzy uznaliśmy wówczas, iż brak jest ku temu podstaw, o ile wnioski te mieszczą się w granicach ustawowego zagrożenia karą. Z całą stanowczością podkreśliliśmy, że postępowanie dyscyplinarne nie jest zgodnie z obowiązującymi przepisami wszczynane przez rzecznika dyscyplinarnego, lecz przez niezawisły sąd dyscyplinarny dla prokuratorów. „Polecenie prokuratora generalnego jawi się zatem jako sprzeczne z prawem oraz stanowi oczywistą i rażącą obrazę przepisów prawa i samo w sobie stanowi delikt dyscyplinarny” – napisaliśmy wówczas w naszym stanowisku. To właśnie przy okazji sprawy Amber Gold podkreślaliśmy, że prokuratorzy prowadzący śledztwo, jak i bezpośrednio je nadzorujący, mają zostać kozłem ofiarnym, a wieszczenie ich odpowiedzialności dyscyplinarnej ma na celu przykrycie poważnych niedomagań systemowych, z którymi boryka się prokuratura.
Kryzys zarządzania i anachroniczna struktura prokuratury oraz brak dostosowania tego organu do wymogów demokratycznego państwa prawa obciąża przede wszystkim kierownictwo Prokuratury Generalnej, a nie szeregowych prokuratorów – wskazywaliśmy wtedy w publicznej dyskusji. Od tego czasu nie zmieniło się nic, a ustawianie się prokuratora generalnego na pozycji obrońcy niezależności prokuratorów wprawiać musi w osłupienie kilka tysięcy prokuratorów.
Gdybyśmy ich rzeczywiście zapytali, czy czują się obrażeni tym, co powiedziano na wysłuchaniach kandydatów, zarówno przed KRS, jak i KRP, odpowiedź mogłaby być tylko jedna. Z całą pewnością całkowicie odmienna od tezy głoszonej w felietonie Andrzeja Seremeta.