Praca w organizacji pozarządowej daje prawnikowi duże możliwości ciągłego rozwoju. Do tego dochodzi bezcenna szansa na nawiązanie międzynarodowych kontaktów – mówi Katarzyna Wiśniewska, zwyciężczyni konkursu Rising Stars Prawnicy – liderzy jutra 2015
Panuje powszechne przekonanie, że studenci prawa marzą o posadzie w korporacji i worku pieniędzy, który tam mogą zarobić. Pani nie kusiła taka perspektywa? Przypomnę, że jest pani pierwszym w czteroletniej historii konkursu zwycięzcą, który pracuje w organizacji pozarządowej.
Kariera w wielkiej prawniczej firmie nigdy mnie nie pociągała, a wizja świetnych zarobków też nie była tym, co wpływało na moje życiowe wybory. Szukałam dziedziny, która przede wszystkim będzie dla mnie satysfakcjonująca. Już na studiach zafascynowało mnie prawo karne, które do dziś pozostaje moją największą pasją. Z czasem doszło zainteresowanie prawami człowieka. Dzięki pracy w fundacji mogę się realizować, łącząc te dwie sfery.
Jak trafiła pani do Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka?
Jako studentka miałam okazję spotkać prof. Zbigniewa Hołdę (zmarłego w 2009 r. profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, wybitnego znawcę problematyki praw człowieka – red.), który był związany z fundacją. Budził mój ogromny podziw i to za jego sprawą postanowiłam zgłosić się na praktyki do HFPC. Później udało mi się wygrać konkurs „Grasz o staż”. Spotkałam tutaj niezwykłych ludzi, którzy zarazili mnie swoim entuzjazmem do tego, czym się tu zajmujemy. I tak zostałam. Miałam dużo szczęścia, że trafiłam do fundacji na samym początku swojej drogi zawodowej.
Łukasz Bojarski, prezes prawniczego think tanku Inpris napisał jakiś czas temu na łamach DGP, że przy obecnym nasyceniu rynku usług prawniczych i rosnącej konkurencji praca w organizacji pozarządowej może być dla wielu młodych prawników dobrym pomysłem na życie. Zgadza się pani z nim?
Przyjście do HFPC w moim przypadku nie było elementem z góry zaplanowanej ścieżki kariery. O tym, że to jest właśnie to, czym chcę się zajmować zawodowo, co sprawia mi największą satysfakcję, bo pozwala codziennie pomagać indywidualnym osobom, przekonałam się już na miejscu. Natomiast patrząc z obecnej perspektywy uważam, że praca w organizacji pozarządowej daje prawnikowi bardzo duże możliwości ciągłego rozwoju. Do tego dochodzi bezcenna szansa na nawiązanie międzynarodowych kontaktów z przedstawicielami innych organizacji, poznanie narzędzi, jakimi dysponują. Środowisko ludzi związanych z NGO-sami bardzo się wspiera.
Ale podchodząc do sprawy od strony czysto materialnej: praca w organizacji pozarządowej jest chyba dość stabilna. Nie trzeba, jak to często bywa w kancelarii, wyrobić rocznego budżetu czy zabiegać o klientów, bo ci sami się zgłaszają.
Organizacje pozarządowe też muszą myśleć o budżecie – zespół organizacji ciągle stara się o granty i pozyskanie nowych źródeł finansowania. Nasza pomoc jest świadczona nieodpłatnie i na brak klientów faktycznie nie narzekamy. Dzięki temu mamy okazję działać, nieść wsparcie, ale też czasem dochodzimy do takiego niezbyt optymistycznego wniosku, że pod względem poszanowania praw człowieka w Polsce wciąż jest nie najlepiej.
Czy praca w organizacji pozarządowej wymaga posiadania szczególnych cech osobowościowych czy umiejętności?
Moim zdaniem tak. Na pewno trzeba być cierpliwym i wiedzieć, jak rozmawiać z osobami, które się zgłaszają. Klienci przychodzący do kancelarii zazwyczaj mają konkretną sprawę do rozwiązania, nasi po prostu proszą o pomoc, nie potrafiąc często sprecyzować, na czym miałaby ona polegać. Sztuką jest, by dotrzeć do istoty problemu. Ja się tego długo uczyłam, a pomógł mi w tym m.in. dr Piotr Kładoczny. Kiedyś, gdy dopiero zaczynałam pracę, wydawało mi się, że im mądrzej mówię, odwołuję się do ustaw, tym jest lepiej. Piotr pokazał mi, jak rozmawiać o prawie ludzkim językiem. Teraz wiem, że to trudniejsze niż żonglowanie przepisami.
Na własną rękę nauczyła się pani języka migowego. To przykład dość niezwykłego podejścia prawnika do pracy. Skąd taki pomysł?
W HFPC spotykamy się z przypadkami, w których osoby z daną niepełnosprawnością miały kłopoty z dostępem do wymiaru sprawiedliwości. Wydaje mi się, że w codziennym życiu potrzeby osób niesłyszących są często pomijane albo wręcz niezauważane. Moją motywacją do nauki języka migowego było przede wszystkim przezwyciężenie tej pierwszej bariery komunikacyjnej, której brak jest istotny przy budowaniu zaufania klientów. Decyzja o podjęciu nauki zbiegła się w czasie z dyskusją na temat potrzeby wprowadzenia ustawy o języku migowym.
„Miga” pani biegle?
Ostatnio nie miałam wielu okazji posługiwać się tym językiem, a jak wiadomo przy nauce każdego języka najważniejsza jest praktyka. Mam jednak nadzieję, że gdy pojawi się taka potrzeba, moje umiejętności okażą się wystarczające.
Co jest w pani pracy najtrudniejsze?
Odmawianie. Nasza fundacja zajmuje się prawami człowieka, bardzo szeroko pojętymi, ale jednak mającymi swoje granice. Są sprawy, które poza nie wykraczają. Najtrudniejsze są jednak sytuacje, w których klient zgłasza się za późno, gdy nie ma już żadnej drogi prawnej, a wiemy, że gdyby przyszedł wcześniej, najprawdopodobniej moglibyśmy mu pomóc.
Często się to zdarza?
Dość często, bo wiele osób traktuje fundację jako taką ostatnią instancję odwoławczą.
Na pewno przychodzi też sporo pieniaczy czy osób niestabilnych emocjonalnie, jak sobie państwo z nimi radzą?
Tak jak mówiłam, w tej pracy potrzebna jest cierpliwość. Wiele osób potrzebuje, mówiąc kolokwialnie, wygadać się. Poświęcenie im uwagi, wysłuchanie ich też jest jakąś formą pomocy.
Zdarza się pani otrzymywać oferty pracy z innych instytucji czy kancelarii?
Tak, ale ja jestem zdecydowana co do charakteru mojej aktywności zawodowej i nie zamierzam zrywać współpracy z fundacją.
Mam wrażenie, że w organizacjach pozarządowych dominują kobiety.
Nie zastanawiałam się dotąd nad tym, ale może rzeczywiście tak jest? Chociaż w zespole Programu Spraw Precedensowych współpracuję z dwoma mężczyznami, a do niedawna naszym wiceprezesem był dr Adam Bodnar więc chyba zasady nie ma. Z drugiej strony w fundacji poznałam też wspaniałe działaczki na rzecz praw człowieka, które stale mnie inspirują, np. Danutę Przywarę czy Marię Ejchart-Dubois.
Doświadczeni prawnicy często głośno narzekają na coraz niższy poziom kształcenia młodego pokolenia. Czego pani zabrakło na studiach prawniczych bądź aplikacji?
Jestem wielką zwolenniczką mojej uczelni, Uniwersytetu Jagiellońskiego, więc nie powiem o nim złego słowa. Choć jeśli miałabym się pokusić o jakieś wnioski natury ogólnej, to oczywiście nie jest tajemnicą, że na studiach brakuje zajęć praktycznych, mamy system edukacji opierający się na testach i sprawdzaniu wiedzy. Ja chyba dopiero na seminarium magisterskim uczestniczyłam np. w symulacji rozprawy sądowej, która była zresztą przeprowadzona tylko i wyłącznie z inicjatywy naszego promotora, nie były to typowe zajęcia.
Pani promotorem był prof. Włodzimierz Wróbel, u którego pisze też teraz pani pracę doktorską. Można powiedzieć, że nie idzie pani na łatwiznę.
To prawda, że prof. Wróbel jest osobą wymagającą od studentów, ale też bardzo dużo wymaga od siebie. Jest nie tylko wspaniałym naukowcem, ale też świetnym dydaktykiem i wychowawcą wielu wybitnych prawników.
A jak ocenia pani aplikację?
Sadzę, że to, ile się z niej wyniesie, zależy w dużej mierze od nas samych, od naszego zaangażowania. I oczywiście od patrona.
Przy obecnej liczbie aplikantów przypadających na jednego doświadczonego profesjonalnego prawnika zazwyczaj trudno o zbudowanie relacji uczeń – mistrz.
Ja miałam wspaniałego patrona, był nim mec. Bogumił Zygmunt, młody adwokat, ale już bardzo doświadczony. Jest zaangażowany w niektóre sprawy prowadzone przez fundację, doskonale rozumie, czym są prawa człowieka. Imponuje mi jego bezkompromisowość w dążeniu do tego, by pomóc klientowi.
Chyba każdy adwokat i radca robi wszystko, by uzyskać jak najkorzystniejsze dla klienta rozstrzygnięcie.
Tak, ale ta determinacja mec. Zygmunta jest bardzo widoczna na sali sądowej.
Dlaczego wybrała pani adwokaturę, przecież uprawnienia członków palestry i radców prawnych praktycznie niczym się już nie różnią?
Zawsze widziałam siebie jako prawnika broniącego w sprawach karnych, a gdy zdawałam na aplikację, radcowie jeszcze tych kompetencji nie mieli. Poza tym na wiele moich życiowych wyborów miały wpływ osoby, które spotykałam na swojej drodze. Dzięki Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka poznałam mec. Mikołaja Pietrzaka, który zrobił na mnie ogromne wrażenie jako świetny adwokat łączący zaangażowanie w prace organizacji pozarządowej z rozwijaniem, z sukcesem, własnej praktyki. To on w jakimś stopniu sprawił, że palestra wydała mi się najwłaściwszym dla mnie miejscem.
Podczas uroczystości wręczenia nagród laureatom konkursu Rising Stars Prawnicy – liderzy jutra dziekan stołecznej OIRP Włodzimierz Chróścik zapraszał panią do samorządu radców. Rozumiem, że nie przyjmie pani oferty?
(śmiech) Chociaż propozycja jest kusząca, szczególnie że pochodzi od pana dziekana, to ja pozostanę wierna adwokaturze.
Czy jest możliwe, że jednak kiedyś opuści pani świat organizacji pozarządowych i założy własną kancelarię?
Nie wykluczam, że założę indywidualną kancelarię, by móc również w tej formie pomagać innym. Ale z Helsińską Fundacją Praw Człowieka będę zawsze współpracowała, bo to dla mnie jest nie tylko praca, ale i sposób myślenia. Fundacja będzie dla mnie drogowskazem.