Sąd Najwyższy przed sądami
/
Dziennik Gazeta Prawna
Zdaniem komentatorów, gdyby pierwotny wniosek SN został uwzględniony przez trybunał, jawność życia publicznego stałaby się w Polsce fikcją. SN pierwotnie postawił ustawie o dostępie do
informacji publicznej (t.j. Dz.U. z 2014 r. poz. 782) 10 zarzutów (samo petitum wniosku to 9 stron), które uzasadniał na prawie 50 stronach.
Konfrontował w nim
prawo do informacji z prawem do prywatności, a przy tej okazji podważał wiele przepisów rządzących procedurą przed sądami administracyjnymi. Nowy wniosek to już tylko 8 głównych zarzutów, ale utrzymane zostały te najważniejsze: dotyczące samego zakresu stosowania ustawy i jej relacji wobec ochrony prywatności i danych osobowych.
Całej sprawie od początku pikanterii dodaje to, że SN sam jest stroną wielu spraw sądowych o dostęp do informacji publicznej (zob. infografika), które dość systematycznie przegrywa. Nie brak było więc opinii, że w tej sytuacji wniosek do TK stanowił element taktyki procesowej. Wskazywało na zachowanie pełnomocnika SN, który bez żadnych oporów próbował zawieszać własne sprawy przed sądami administracyjnymi z powołaniem się na wniosek do TK. Podstawę do takich działań daje art. 125
prawa o postępowaniu przed sądami administracyjnymi (Dz.U. z 2002 r. nr 153, poz. 1270 ze zm.). Zgodnie z nim sąd może – ale nie musi – zawiesić postępowanie z urzędu, jeżeli rozstrzygnięcie sprawy zależy od wyniku innego postępowania, m.in. przed TK. Sądy administracyjne nie dały się jednak nabrać na wstrzymywanie spraw.
Wpływ na zmianę stanowiska SN mógł mieć prokurator generalny. W swym stanowisku celnie wypunktował słabe punkty pisma SN. Wskazywał, że jego część w ogóle nie spełnia wymagań, od których uzależnione jest jego merytoryczne rozpoznanie. Momentami zaś brakuje uzasadnienia do stawianych zarzutów. Dlatego sprawa powinna – zdaniem PG – być w tym zakresie przez TK umorzona. PG opowiadał się też wyraźnie po stronie jawności. Wskazywał, że „prywatność osób pełniących funkcje publiczne musi z
natury rzeczy podlegać istotnym ograniczeniom. Trudno bowiem uznać, że prawem do informacji publicznej nie mogą być objęte informacje związane z pełnieniem funkcji publicznych, w tym o warunkach powierzenia i wykonywania funkcji”.
– Pisma procesowe wnioskodawcy (czyli pierwszego prezesa SN – red.) z 4 listopada i 11 grudnia 2014 r., zostały skierowane do Trybunału Konstytucyjnego po zapoznaniu się nowego pierwszego prezesa Sądu Najwyższego ze stanowiskiem prokuratora generalnego z 26 czerwca 2014 r. w tej sprawie – potwierdza Krzysztof Michałowski z zespołu prasowego Sądu Najwyższego.
Pierwszym pismem SN wycofał się z części zarzutów niekonstytucyjności, w drugim przedstawił ujednolicony wniosek.
Do czego prowadzą zmiany?
– W istocie oprócz usunięcia części zarzutów dotyczących m.in.
prawa o postępowaniu przed sądami administracyjnymi sprowadzają się do bardziej klarownego ujęcia pozostałych. Niestety, ich uzasadnienie w dalszym ciągu zawiera wiele niedociągnięć potwierdzających hipotezę, że wskazane przez pierwszego prezesa SN problemy bardziej niż w związku z powszechnym ich występowaniem odnoszą się do jego osobistych opinii – ocenia Krzysztof Izdebski, prawnik Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska.
Wskazuje jako przykład to, że we wniosku wskazane są momentami rzekomo rozbieżne poglądy orzecznictwa.
– Tyle że wszystkie przytoczone orzeczenia, wbrew temu, co piszą autorzy, potwierdzają istnienie jednolitego i w żadnej mierze nierozbieżnego orzecznictwa w tym obszarze – dodaje Izdebski.
Jego zdaniem modyfikacja wniosku stanowi próbę ratowania wysuniętych wcześniej zarzutów.
– Treść oryginalnego wniosku – w razie potwierdzenia zarzutów – mogłaby wywrócić nie tylko obowiązujące zasady dostępu do informacji, ale również postępowania sądowo-administracyjnego, ponieważ sformułowano je niezwykle szeroko – podkreśla Izdebski.
Większość komentatorów pozytywnie ocenia jednak to, że ustawa o dostępie do informacji publicznej zostanie zbada przez TK.
– W sprawach konfliktu praw i wartości konstytucyjnych powinien się wypowiadać właśnie trybunał. Natomiast mam obawy, że w efekcie tej kontroli zostanie uznany prymat ochrony danych osobowych i prawa do prywatności względem prawa do informacji publicznej – mówi Daniel Pietrzak, członek Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska.
Spiera się on z SN o dostęp do zawieranych przez ten organ umów cywilnoprawnych i umów o pracę.
– Nie widzę nic złego w tym, żeby sprawdzić konstytucyjność ustawy o dostępie do informacji publicznej. Skoro pojawia się wątpliwość, to dobra okazja, abyśmy uzyskali w tej kwestii pewność – wtóruje Piotr Waglowski, prawnik, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet.