Jest lepiej, ale do ideału daleko. Tak o działalności PGP, nowego operatora pocztowego, mówią prawnicy. Tymczasem w dziewięciu prokuraturach apelacyjnych toczą się postępowania dotyczące działań doręczycieli
Gdańsk i Warszawa w czołówce
/
Dziennik Gazeta Prawna
Maciej Strączyński sędzia, prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”
/
Media
„Obecnie prowadzone są 42 postępowania przygotowawcze związane z nieprawidłowościami przy obsłudze korespondencji z
sądów i prokuratur przez nowego operatora – Polską Grupę Pocztową – i współpracujące z nim podmioty” – taką informację w połowie czerwca 2014 r. roku przedstawił Andrzej Seremet, prokurator generalny. Przy tym PG nie dysponuje danymi, ile takich spraw zdarzało się, gdy obsługą sądów i prokuratur zajmowała się Poczta Polska.
Czy zatem to dużo? Odpowiedź na to pytanie zależy od tego, komu je zadamy.
Prywatny operator
Przypomnijmy, że od nowego roku za doręczanie przesyłęk z sądów i prokuratur odpowiada Polska Grupa Pocztowa. Przedstawiając ofertę o 84 mln zł tańszą od Poczty Polskiej, wygrała przetarg, by móc świadczyć te specyficzne i ważne dla wymiaru sprawiedliwości usługi. Pierwsze miesiące funkcjonowania nowego doręczyciela nie były jednak łatwe. Zarówno
samorządy prawnicze, jak i sądy zarzucały operatorowi m.in. brak należytego przygotowania, nieznajomość przepisów prawa pocztowego w zakresie awizacji czy brak regularności. Po pół roku sytuacja powoli się normuje.
Jak dotąd najjaskrawszym przykładem problemów z doręczaniem przesyłek był ten dotyczący Jacka N. (prezesa firmy działającej w Brzegu i Świdnicy), współpracującego na podstawie umowy agencyjnej z InPostem. Zarzuca mu się, że w kwietniu i maju – zamiast doręczyć adresatom – ukrył 38 tys. przesyłek pocztowych, z których – jak szacuje prokuratura – 3/4 stanowiły przesyłki sądowe i prokuratorskie. Z informacji udzielonej przez prokuratora generalnego wynika, że te działania były podyktowane względami finansowymi: InPost miał nie wywiązywać się wobec spółki Jacka N. z należności za
świadczenie usług pocztowych.
– Zawiadomienie o kradzieży zostało zgłoszone odpowiednim organom 17 kwietnia 2014 r. Złożyli je pracownicy spółki InPost. Obecnie – wspólnie z policją – wyjaśniamy zaistniałą sytuację – zapewnia Janusz Jank, dyrektor ds. strategicznych relacji biznesowych InPost, który współpracuje z PGP przy obsłudze doręczeń z sądów i prokuratur.
– Równocześnie uruchomiliśmy system zapobiegania kryzysowego i zaproponowaliśmy właścicielom przesyłek rozwiązanie kwestii związanych ze skradzioną korespondencją. Dzięki pełnej kontroli nad przesyłkami nadawcy otrzymali numery przesyłek skradzionych i mogli bezpłatnie wysłać je ponownie – uzupełnia.
Dodaje, że to nie pierwszy przypadek kradzieży przesyłek należących do PGP.
– Również wcześniej podobne działania przestępcze w Sosnowcu i Nowym Sączu były wykorzystywane do bezpardonowego ataku na Polską Grupę Pocztową. Mam nadzieję, że powołane do tego organy szybko wyjaśnią te bulwersujące wydarzenia – akcentuje Jank.
W podobnym tonie wypowiada się również przedstawiciel PGP.
– Podkreślam, że bardzo często tego typu postępowania prowadzone są na skutek zgłoszeń Polskiej Grupy Pocztowej. Staramy się jak najszybciej reagować na każdy przypadek, który wskazuje na występowanie nieprawidłowości w dostarczaniu przesyłek: zarówno na rzecz sądów i prokuratur, jak i każdego innego rodzaju podmiotów – deklaruje Wojciech Kądziołka, rzecznik prasowy PGP SA.
Nie umywać rąk
Czy jednak takie wyjaśnienia można uznać za wystarczające?
– Z jednej strony rozumiem tłumaczenia PGP, że nieprawidłowości to nie ich wina, tylko podwykonawców czy ich pracowników. Z drugiej strony – i tutaj dochodzimy chyba do clou problemu – obecnie wykonywanie kontraktu na doręczenia sądowe jest niemalże w całości oparte na podwykonawstwie. Na tej zasadzie PGP zawsze będzie mogła powiedzieć: to nie my, to oni – zauważa
adwokat dr Magdalena Matusiak-Frącczak.
– Pozostaje pytanie, dlaczego nikt nie sprawdzał możliwości wykonania przez oferentów kontraktu na etapie postępowania przetargowego – komentuje ekspertka.
Przypomina, że oceniając działania PGP, należy oddzielić kwestie karne od cywilnych: za kradzież przesyłek odpowie karnie osoba, która się tej kradzieży dopuściła. Ale to PGP odpowiada za prawidłowe wykonanie kontraktu na dostarczanie przesyłek sądowych, również przez swoich podwykonawców.
– Nawet przy założeniu, że zawsze mogą zdarzać się czarne owce czy niedociągnięcia – Poczcie Polskiej również się zdarzały – to jednak częstotliwość ich występowania przy PGP pozwala na stawianie wniosku, że ten sposób wykonywania kontraktu, bez oparcia na własnej infrastrukturze, na własnych, identyfikujących się z firmą pracownikach, może powodować więcej nieprawidłowości, w tym takich jak kradzież czy porzucenie przesyłek – komentuje mec. Matusiak-Frącczak.
Lepiej, choć bez szału
– Skala uchybień, w których popełniono przestępstwo, jest znacznie mniejsza, niż można było oczekiwać po pierwszych, niezbyt udanych, miesiącach aktywności nowego doręczyciela – mówi z kolei Andrzej Michałowski, adwokat z kancelarii Michałowski i Stefański.
– Nie spotkała mnie dotąd niespodzianka w postaci niedoręczenia wysłanej korespondencji, zauważalnego opóźnienia, a nawet ominęły mnie kłopoty z odbieraniem korespondencji awizowanej – opisuje Michałowski.
– Zapewne koledzy, którzy nie mają stałego sekretariatu kancelarii, nie unikają niedogodności związanych z awizowaniem, ale uprzednio też tak przecież było. Dziwaczne punkty odbierania korespondencji też zostały oswojone i nie budzą już emocji. Wiele z nich zresztą zmieniono – dodaje.
Jak mówi, raczej wszyscy nauczyli się współpracować z nowym operatorem, a PGP i podwykonawcy pojęli reguły doręczeń.
Trochę mniej optymistycznie wygląda to z punktu widzenia Naczelnej Rady Adwokackiej.
– Sytuacja z doręczeniami wydaje się stabilizować, a liczba nieprawidłowości sygnalizowanych NRA zmniejszyła się w ostatnim okresie. Nadal nie można sytuacji uznać za w pełni satysfakcjonującą, ale widać pewną poprawę – ocenia adwokat dr Michał Bieniak, przewodniczący Komisji Komunikacji Społecznej NRA.
– Naczelna Rada Adwokacka monitoruje i będzie monitorować sytuację w zakresie doręczeń sądowych – deklaruje.
W sądzie 90 proc. czynności zależy od skuteczności przesyłek
Toczą się 42 śledztwa dotyczące nieprawidłowości przy doręczaniu przesyłek z sądów i prokuratur. To dużo?
42 postępowania karne dotyczące niedoręczenia tysięcy przesyłek sądowych robią wrażenie, zwłaszcza gdy są efektem zaledwie półrocznej działalności operatora. Miał być znakomity, a naprawdę chodziło tylko o to, żeby był choć trochę tańszy. Ale nie na wszystkim można oszczędzać, o czym obecnie
Ministerstwo Sprawiedliwości się przekonuje.
Jak to rzutuje na działalność sądów?
W sądzie nie można przeprowadzić 90 proc. czynności, jeśli nie ma potwierdzeń zawiadomienia o nich uprawnionych osób. Jeśli policzyć, ile przesyłek poszło do śmieci lub leżało w pomieszczeniach firm, można wyobrazić sobie miliony, które podatnik za niedbały wybór operatora zapłaci. W sądach czekali sędziowie, działały sekretariaty, przyjeżdżali adwokaci i radcowie, a to wszystko kosztuje. Sprawy odraczano, uciekały czas i pieniądze. Straty niewątpliwie przekroczyły oszczędności, jakie resort uzyskał przez wybór tańszego operatora. Niektóre sądy zaczęły rozpaczliwie szukać możliwości doręczania przesyłek własnymi siłami. Ale sił i środków na to nie mają, bo i skąd. Chytry dwa razy traci, ale straty są z innej podziałki budżetowej, więc będą starannie ukrywane.
Odezwała się w panu tęsknota za publicznym operatorem?
Wielbicielem Poczty Polskiej nie jestem, ale to instytucja przynajmniej dobrze kontrolowana. Jednolita państwowa firma, a nie spółka posługująca się podwykonawcami i podpodwykonawcami. Przesyłki sądowe to dokumenty, ich wyrzucanie lub ukrywanie jest przestępstwem. Pocztowcy to wiedzą, pracownicy podpodwykonawcy zapewne nie. Dlatego przesyłki sądowe na świecie doręczają służby doręczeniowe albo publiczne poczty. W Polsce oddano je niesprawdzonej firmie, o której nie wiadomo, kogo zatrudni, jak się zorganizuje i czy będzie w stanie usługę świadczyć.
I nie ma znaczenia, że nowego operatora wybrało Centrum Zakupów dla Sądownictwa. Wiadomo już, po co powstał ten kawałek ministerstwa przeniesiony do innego miasta i podporządkowany dyrektorowi Sądu Apelacyjnego w Krakowie (który przecież jest podwładnym ministra). Po to, aby urzędnicy z Alej Ujazdowskich mogli powiedzieć: to nie nasza wina, to centrum zakupów.