Słynna biegaczka narciarska przyznała, że cierpi na depresję. ,,Justyna jest bardzo skupiona i ukierunkowana na cel. Być może zabrakło odprężenia i radości” – stwierdził ktoś w jednej z gazet. A co to ma wspólnego z nami – prawnikami?

Wybitny autorytet z dziedziny psychologii prof. Martin Seligman, były prezes Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego, autor wielu książek i publikacji, badał, czy my, prawnicy, jesteśmy szczęśliwi. Wydawałoby się, że tak, w końcu nasz zawód zapewnia prestiż i uchodzi za dobrze płatny. Okazało się jednak, że 52 proc. amerykańskich prawników opisuje siebie jako niezadowolonych z życia. Co więcej, prawnicy są na szczycie listy osób cierpiących na depresję – zapadają na nią 3,6 razy częściej niż „zwykli” ludzie. Popadają w alkoholizm i narkomanię. Wskaźnik rozwodów wśród nich także jest wyższy niż w grupach innych specjalistów.
Nie wygląda to optymistycznie. Badania potwierdzają to, co wiedzieliśmy od dawna: pieniądze szczęścia nie dają. Prawnicy są wśród najlepiej opłacanych specjalistów w USA (prześcignęli w tej kategorii nawet lekarzy), a jednocześnie są ,,nieproporcjonalnie nieszczęśliwi”.
S eligman widzi trzy główne przyczyny takiego stanu rzeczy.
Pierwszy to pesymizm rozumiany jako ,,pesymistyczny styl wyjaśniający”. Pesymista interpretuje wydarzenia jako wszechobecne, stałe i niekontrolowane, a optymista widzi je jako lokalne, tymczasowe i podlegające kontroli. Ma to znaczenie w życiu zawodowym: pesymistyczni sprzedawcy sprzedają mniej, a pesymistyczni studenci uzyskują niższe stopnie niż optymistyczni studenci.
Tak więc pesymiści przegrywają zawodowo na rynku. Z jednym wyjątkiem: są lepszymi prawnikami. W badaniach na Virginia Law School w 1990 r. studenci pesymiści pokonali studentów optymistów w średniej uzyskiwanych ocen na studiach.
Jak to możliwe? Pesymizm wśród prawników jest postrzegany jako zaleta. Problemy i konflikty wymagają ostrożności, a często podejrzliwości, która pozwala rozpoznać wszelkie możliwe pułapki i katastrofy mogące się pojawić w każdej transakcji.
Niestety, pesymizm, który sprawdza się w pracy, nie wpływa na to, że jesteśmy szczęśliwi w życiu prywatnym. Nasz charakter nie zmieni się automatycznie z przekroczeniem progu naszego domu – pesymista nadal jest pesymistą: nieufnym małżonkiem, obywatelem wierzącym, że gospodarka nieodwracalnie zmierza do katastrofy itd.
Drugi czynnik psychologiczny to niski poziom kontroli sytuacji w przypadkach wysokiego stresu.
Kiedyś usiłowałem namówić grupę moich znajomych na szkolenie z time managementu. Nikt z nich nie uwierzył, że jest to możliwe. „Naszym czasem rządzą sędziowie i nasi klienci – nie mamy na to żadnego wpływu” – usłyszałem. A przecież poczucie, że mamy wybór w określonej sytuacji, lub wiara, że nie mamy na nią żadnej kontroli, wpływają na nasze samopoczucie.
Ale najważniejszym ze wszystkich czynników psychologicznych wpływających na to, że prawnicy są niezadowoleni z życia jest fakt, że stosowanie prawa to gra win-lose. Wygrywamy albo przegrywamy. Zwycięstwo jednej strony oznacza konieczność pokonania drugiej. Prawnicy są szkoleni, by byli agresywni. I ponoszą olbrzymi emocjonalny koszt uczestniczenia w systemie win-lose.
Czy jest jakieś antidotum? Uprzedzam, jest zaskakujące i niektórzy przyjmą je z niedowierzaniem. Proszę pamiętać, że są to wnioski prof. Seligmana – człowieka, który prawie całą swoją karierę poświęcił badaniu optymizmu. Otóż działalność pro bono, mediacja, rozwiązywanie problemów w formie negocjacji są grami o sumie zerowej, wygrany-wygrany. I to jest zalecenie profesora przypominającego, że stres zabija: ,,Jeśli chcesz dłużej żyć, negocjuj win- win, stosuj mediację i świadcz usługi pro bono”. Brzmi to jak slogan kampanii reklamowej. Lepszego nie mógłbym sobie wyobrazić. J uż słyszę głosy, że to niemożliwe, że wszystko to fantasmagorie jakiegoś profesora. Taki brak wiary jest właśnie dowodem na to, że Seligman ma rację. Jesteśmy pesymistami...
A może jednak warto spróbować?