Złe prawo, niesumienność komorników, a może brak woli ze strony rządzących, aby to zmienić? Niezależnie od tego, jakie są przyczyny obecnego stanu rzeczy, jedno jest pewne – ściągalność należności sądowych jest na żenująco niskim poziomie. Efekt? Budżet państwa traci co roku grube miliony
Maciej Strączyński prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”
/
Dziennik Gazeta Prawna
Rafał Fronczek prezes Krajowej Rady Komorniczej
/
Dziennik Gazeta Prawna
Sądy nie są instytucją, której celem jest przynoszenie dochodów budżetowi. Są władzą, powołuje się je po to, by strzegły przestrzegania prawa. Nie oznacza to jednak, że za pracę sądów obywatel nie powinien płacić. Zasadą jest, aby koszty ponosił ten, kto postępowanie wywołał i zmusił państwo – czyli sądy – do pracy, której można było uniknąć. Koszty postępowania cywilnego powinien ponieść powód, jeśli niesłusznie wniósł pozew, a pozwany, jeśli naruszył prawo i zmusił inną osobę do wezwania sądu na pomoc. Koszty postępowania karnego powinny obciążyć sprawcę czynu karalnego. Grzywna, jako kara, powinna zostać uiszczona. Ten dochód Skarbu Państwa jest rzeczą normalną i ma sprawić, aby koszty funkcjonowania sądów ponosili w mniejszym stopniu
podatnicy, a w większym ci, przez których naganne postępowanie władza ta musi działać.
Przy należytej egzekucji należności sądy mogą wręcz być dochodowe. Są kraje, w których tak jest. Polska natomiast bije pod tym względem rekordy nieudolności i co gorsza nie widać żadnej woli zmiany. Wszystkie działania mające poprawić ściąganie należności sądowych są pozorne, a zmiany przepisów takie, że nie mogą przynieść efektu. Należy głośno powiedzieć: władzom politycznym na poprawie egzekucji należności nie zależy. Budżet wprawdzie potrzebuje pieniędzy, ale łatwiej podnieść
podatki uczciwym niż egzekwować należności od tych, którzy są z prawem na bakier. Czy to karnym, czy to cywilnym.
W postępowaniach cywilnych problemem jest sam system zwalniania od wpisów sądowych. W Polsce nie ma sposobu rzetelnej weryfikacji stanu majątkowego obywatela. Od wpisów bywają zwalniani ludzie, którzy pod
sądy podjeżdżają luksusowymi samochodami. Sądy w praktyce wiedzą o ich stanie majątkowym tyle, ile sami zainteresowani zechcą ujawnić. Trzeba zaś pamiętać, że generalna zasada polskiego biznes-męta brzmi: nic nie mieć. Luksusowa rezydencja jest własnością żony, z którą on ma rozdzielność majątkową. Limuzyna jest własnością mamusi – emerytki. Firma przynosi same straty. Niewielką pensyjkę, jaką delikwent oficjalnie otrzymuje, zajmuje komornik, bo nasz bohater mężnie uznał powództwo żony o wielotysięczne alimenty na dzieci (mają pierwszeństwo egzekucji). Na koszty sądowe nie ma ani grosza, adwokata biedak musi dostać z urzędu, a jeśli ma go z wyboru, to nikt nie wie, z czego mu płaci. Niekiedy zaś nasz bohater ma stosy zaświadczeń lekarskich z prywatnych przychodni, dowodzących, że jest ciężko chory i nigdy nie był i nie będzie zdolny do jakiejkolwiek pracy. Trzeba więc zwalniać go ze wszystkich opłat i wpisów.
Gdy utworzono sztandarowe dzieło ministra Krzysztofa Kwiatkowskiego –
sąd elektroniczny – zadbano o to, aby dochody budżetu jeszcze zmniejszyć. Pozwy wnoszone do e-sądu obciążone są znacznie obniżonym wpisem. Jednakże o tym, że ten wpis jest tak mały, decyduje samo wniesienie sprawy do e-sądu. Nawet jeśli sprawa nie nadaje się do rozpoznania w e-sądzie i jest przekazywana do normalnego procesu, wpis pozostaje ulgowy. Oczywiście zachęca to do naciąganego kierowania spraw do e-sądu dla celów oszczędnościowych. Tego typu luk jest oczywiście więcej.
Uzyskanie
zwolnienia z wpisu nie oznacza jednak ostatecznego zwolnienia od kosztów. Po wydaniu wyroku strona przegrywająca musi je ponieść. Jeżeli pieniądze wyłożyła strona, która sprawę wygrała – nie jest to problem Skarbu Państwa. Wygrywający proces uzyskuje wyrok zasądzający koszty i może je sobie egzekwować. Czy skutecznie, to już inny temat. Co innego, jeżeli sprawę przegrywa strona, która uzyskała tymczasowe zwolnienie od wpisu i powinna go uiścić po procesie. W tym momencie sprawa cywilna staje się podobna do sprawy karnej, w której płacowania swoich należności przystępują sądy.
W cywilizowanych krajach sprawa jest prosta. Do działania rusza komornik skarbowy i nie ma zmiłuj się. Zasądzona należność nie wygasa, nie przedawnia się, a państwo nigdy nie zapomni o dłużniku. Człowiek, który ma zapłacić koszty sądowe czy grzywnę, nie ma szans ucieczki. Gdziekolwiek by podjął pracę czy uzyskał jakiś dochód, komornik dopada go natychmiast. Każdy dochód jest opodatkowany, zatem gdy figurujący w odpowiednich rejestrach delikwent cokolwiek zarobi, dowie się o tym organ egzekucyjny, bo służby państwowe przekazują sobie informacje. Do końca życia dłużnik płacze i płaci. Polscy marynarze, którzy w czasach, gdy nikomu jeszcze nie śniła się Unia Europejska, przeskrobali coś w Wielkiej Brytanii, nie mogli się nadziwić. Gdy po wielu latach ponownie trafili ze statkiem do brytyjskiego portu, a ich nazwisko było na liście załogi, na statek przychodził egzekutor po grzywnę za przemycanie przed laty polskiej wódki na wyspę Jej Królewskiej Mości. Nie były to jeszcze czasy komputerów, ale nic w przyrodzie nie ginęło.
Aby jednak egzekwować z czegoś należności, ludzie muszą mieć rejestrowane i opodatkowane dochody. Tymczasem polscy politycy od lat dbają o czarny rynek pracy i nie chcą zmienić prawa w taki sposób, aby lewe zatrudnienie przestało się opłacać. Zamiast tępić nieuczciwych przedsiębiorców, którzy zatrudniają pracowników na czarno, wolą obłożyć wysokimi podatkami i składkami tych uczciwych i zniechęcać do uczciwości. Oszustów praktycznie się nie ściga, ilość spraw o zatrudnianie pracowników bez podatku jest nikła w porównaniu ze skalą tego zjawiska. Kto żyw, pracuje więc na lewo, a miliony złotych płaci się pod stołem, gdzie nie zobaczy ich żaden komornik. Wszystkie te pieniądze są poza zasięgiem fiskusa i egzekucji sądowej.
Sąd przystępuje do egzekwowania kosztów czy grzywny. Skazany (bo najbardziej typowa jest sytuacja, gdy chodzi o sprawę karną) nie ma zamiaru nic płacić. Lekceważenie egzekucji doszło już do takiego poziomu, że sprawcy przestępstw, poddający się wyrokom bez rozprawy, zawsze wyrażają zgodę na zasądzenie kosztów. Wiedzą, że ten zapis pozostanie fikcją. Gdy wyrok się uprawomocni, sprawca, który dopiero co zgodził się uiścić koszty i grzywnę (zgodziłby się na wszystko, byle kara była w zawieszeniu), natychmiast składa wniosek o umorzenie wszystkich należności. Bo przecież nie ma i nigdy nie miał ani grosza. Albo nie robi i tego, po prostu nie płaci. Sąd kieruje więc sprawę do komornika, płaci mu – z pieniędzy podatników – zaliczkę. Komornik rusza do działania.
Polski komornik jest prywatnym przedsiębiorcą korzystającym ze statusu funkcjonariusza publicznego. Żyje z własnych dochodów, zatem prowadzi przede wszystkim takie czynności, które dochód przynoszą: to jest ludzkie i nie ma się czemu dziwić ani pomstować. Złodziejaszek nie jest dla niego źródłem dochodów. Konta bankowego nie ma, jeśli pracuje, to na czarno, w domu nie ma niczego, co można byłoby upłynnić, bo sam upłynnił już wszystko. Z czegoś żyje, ale komornik tego nie widzi. Jeśli jest to biznes-męt, który oszukał ludzi na miliony złotych, tym bardziej nic nie ma - wszystko jest własnością krewnych. Komornik więc szybko odpowiada sądowi, że egzekucja jest bezskuteczna i ją umarza. Dostał zaliczkę i na więcej nie liczy.
To w pełni odpowiada dłużnikowi. Państwo przestaje go ścigać i można spać spokojnie. Ponownie sąd nie będzie wszczynał egzekucji, bo trzeba by zapłacić drugą zaliczkę, a szanse powodzenia są marne. Grzywna, oczywiście, stanowi pewien problem, bo grozi kara zastępcza. Za to zasądzone koszty w sprawie karnej po zaledwie trzech latach obowiązkowo się przedawniają, co jest ewenementem prawnym niespotykanym nigdzie. Rzeczpospolita jest bogata i w ten sposób stara się zachęcić przestępców, by nie płacili kosztów. Nagradza każdego, kto przez trzy lata skutecznie będzie ukrywać majątek przed egzekucją.
Polsce potrzebna jest skuteczna i bezwzględna egzekucja należności sądowych. Prowadzić ją powinna specjalnie utworzona służba sądowa lub skarbowa. Muszą ją pełnić funkcjonariusze państwowi, nienastawieni na to, że będą żyć z procentów od wyegzekwowanych kwot, by nie wybierali tylko egzekucji łatwych. Znieść trzeba wszelkie przedawnienia zasądzonych należności – dłużnik musi wiedzieć, że żadne odwlekanie i ukrywanie się przed egzekucją nie uwolni go od spłaty, że będzie ścigany do skutku. Wtedy dłużnik będzie bardziej skory do zapłaty, a egzekutor będzie wiedział, że albo ściągnie należność, albo będzie mu latami zalegała w aktach. I w każdej chwili może być skontrolowany, czy egzekwował ją należycie.
Takie jest rozwiązanie problemu należności sądowych, którego w Polsce wprowadzić się nie da. Dlaczego nie? „Bo nie!”.
Należy głośno powiedzieć: władzom politycznym na poprawie egzekucji należności nie zależy. Budżet wprawdzie potrzebuje pieniędzy, ale łatwiej podnieść podatki uczciwym, niż egzekwować należności od tych, którzy są z prawem na bakier. Czy to karnym, czy to cywilnym
Punktem wyjścia przy dyskusji na temat problemu dotyczącego egzekucji należności Skarbu Państwa przez komorników sądowych powinny być dane statystyczne, które jasno obrazują istotę omawianego zagadnienia.
Pomijając pozostałości z lat ubiegłych, w 2012 r. sądy skierowały do wykonania należności na łączną kwotę blisko 700 mln zł (nałożone grzywny, zasądzone na rzecz Skarbu Państwa koszty postępowania cywilnego i karnego). W tym samym okresie ściągnięto ponad 500 mln zł, z czego blisko 310 mln zł na skutek wezwań sądów i ponad 110 mln na skutek rozłożenia należności na raty.
Jak widać, ponad 60 proc. należności do wykonania i 80 proc. należności ściągniętych zostało uregulowanych na wezwanie sądu lub na skutek rozłożenia na raty. Do komorników trafia rocznie około 350 tysięcy spraw o egzekucję należności sądowych, z czego 75 proc. dotyczy grzywien, a 25 proc. kosztów sądowych. Są to sprawy, których nie udało się z różnych przyczyn ściągnąć przez sąd. Skuteczność komorników w tego rodzaju sprawach wynosi średnio 30 proc., a blisko 60 proc. jest umarzanych z powodu bezskuteczności egzekucji.
Średni czas trwania takiej egzekucji wynosi 4,5 miesiąca. Mniej więcej jedna trzecia spraw skierowanych do egzekucji w zasadzie z góry skazana jest na niepowodzenie, albowiem są to sprawy przeciwko dłużnikom alimentacyjnym, przeciwko dłużnikom przebywającym w zakładach karnych i nie uzyskującym żadnego dochodu, czy też dłużnikom, przeciwko którym prowadzone są już inne egzekucje, stąd skuteczność egzekucji w tych sprawach na poziomie 30 proc. jest bardzo dobrym wynikiem. Tylko w ubiegłym roku komornicy wyegzekwowali na rzecz Skarbu Państwa ponad 75 mln zł z tytułu należności sądowych. Uwzględniając realia społeczno-ekonomiczne, to bardzo dobre wskaźniki, które z roku na rok ulegają poprawie.
Z przedstawionych liczb jasno wynika, że koszty funkcjonowania sądownictwa przekraczające 6 mld zł rocznie są niewspółmierne do kwot, jakie da się uzyskać z tytułu należności sądowych, uwzględniając nawet pozostałości z lat ubiegłych.
Nie sposób nie odnieść się przy tej okazji do wypowiedzi prezesa SSP „Iustitia” Macieja Strączyńskiego, który twierdzi, że gdyby udało się ściągnąć wszystkie należności sądowe, to okazałoby się, że sądy są dochodowe dla państwa, a za jedną z przyczyn złej ściągalności jest wadliwy system egzekucji sądowej i niechęć komorników do egzekwowania tych należności. Tezy te przyjąłem z ogromnym zdumieniem. Po pierwsze, ze względu na faktyczną wysokość kwot przeznaczanych na funkcjonowanie sądownictwa i sumy należności sądowych do ściągnięcia. Po drugie, ze względu na wielce krzywdzącą ocenę pracy komorników sądowych.
Komornicy prowadzą wszystkie sprawy, w tym również te o egzekucję należności sądowych, z pełnym zaangażowaniem. Od skuteczności ich działań uzależniony jest przecież ich dochód, który coraz trudniej uzyskać w sytuacji stale rosnącej liczby kancelarii. W tych sprawach zgodnie z obowiązującymi przepisami komornik niezwłocznie po otrzymaniu polecenia wszczęcia egzekucji wraz z tytułem wykonawczym, z urzędu dokonuje wszelkich czynności przewidzianych prawem koniecznych do wyegzekwowania należności, chociażby przepis szczególny uzależniał podjęcie tych czynności od wniosku wierzyciela. Tylko wszczęcie egzekucji z nieruchomości oraz zastosowanie wobec dłużnika środków przymusu wymaga wyraźnego polecenia sądu. Komornik z urzędu przeprowadza odpowiednie dochodzenie mające na celu ustalenie zarobków i stanu majątkowego dłużnika oraz jego miejsca zamieszkania, a w razie potrzeby występuje do sądu z wnioskiem o wyjawienie majątku dłużnika. Warto też podkreślić, że w takich sprawach nie stosuje się przepisów o umorzeniu egzekucji na skutek bezczynności wierzyciela. Obowiązujące przepisy nie przewidują zaś możliwości prowadzenia egzekucji aż do grobowej deski. W przypadku bezskuteczności egzekucji komornik obowiązany jest umorzyć postępowania. Na marginesie wskazać trzeba, że dokładnie taka sama zasada obowiązuje w administracyjnym postępowaniu egzekucyjnym. Ściganie dłużników do skutku wymagałoby więc uprzedniej zmiany przepisów, zatem nie można przypisywać komornikom odpowiedzialności za jakość prawa.
W praktyce egzekucja należności sądowych wygląda tak, że oprócz wysłuchania dłużnika oraz oceny jego stanu posiadania, komornicy poszukują majątku dłużnika, występując do ZUS w celu ustalenia ewentualnych źródeł dochodu, do Centralnej Ewidencji Pojazdów oraz do banków w celu ustalenia, czy dłużnik posiada rachunek bankowy. Nawet w przypadku braku majątku i legalnych źródeł dochodu często dzięki determinacji komorników udaje się im wyegzekwować należności. Jeżeli te wszystkie działania nie przynoszą pożądanego rezultatu, komornik zobowiązany jest umorzyć postępowanie egzekucyjne, co jednak nie pozbawia wierzyciela możności wszczęcia ponownej egzekucji. Decyzja leży po stronie sądu, a ewentualnym ograniczeniem są wyłącznie przepisy dotyczące przedawnienia. W każdym razie to nie komornik jest władny wszcząć ponowną egzekucję z urzędu, tj. bez wniosku wierzyciela.
Komornicy w sprawach wszczętych na wniosek Skarbu Państwa uzyskują potrzebne informacje nieodpłatnie, a wierzyciela mogą wezwać jedynie na pokrycie zaliczki na poczet wydatków – ściśle określonych w ustawie o komornikach sądowych i egzekucji. Zwykle są to wyłącznie wydatki związane z doręczaniem korespondencji. Należy z całą mocą podkreślić, że chodzi wyłącznie o wydatki, jakie musi ponieść organ egzekucyjny w prowadzonym postępowaniu.
Zarzut braku gorliwości w działaniach komorników w egzekucji należności sądowych jest zaskakujący w obliczu istniejącego stanu faktycznego. Jak wskazałem powyżej, oprócz wynikającego z przepisów obowiązku podejmowania kompleksowych działań, komornicy są zainteresowani osiąganiem jak najwyższej skuteczności także ze względów finansowych.
Pomysł przekazania egzekucji należności sądowych do urzędów skarbowych jest chybiony. Istotnie koncepcja ta co jakiś czas powraca, ale fakty są takie, że skuteczność egzekucji administracyjnej wynosi poniżej 20 proc., a ponadto ewentualna realizacja tego pomysłu wymusza znalezienie w budżecie Ministerstwa Finansów znaczących kwot koniecznych do pokrycia kosztów obsługi tych spraw.
Z kolei idea powołania egzekucyjnej służby sądowej to powrót do czasów, które jeszcze pamiętamy – do końca 2001 r. komornicy byli pracownikami sądów. Doświadczenia innych krajów Unii Europejskiej pokazują, że taki model zawsze będzie mniej efektywny od egzekucji prowadzonej przez komornika, który na własny rachunek wykonuje czynności, dlatego też w większości krajów unijnych funkcjonują właśnie komornicy działający na własny rachunek. Niemcy, którzy do niedawna utrzymywali urzędniczy model egzekucji, od kilku lat stopniowo reformują zawód komornika sądowego.
Efektywna egzekucja nie wymaga rewolucyjnych i kosztownych reform. Dziś sąd, który nie jest zadowolony ze współpracy z danym komornikiem, może po prostu wybrać innego, który będzie to robił sprawniej i skuteczniej.
Obowiązujące przepisy nie przewidują możliwości prowadzenia egzekucji aż do grobowej deski. W przypadku bezskuteczności egzekucji komornik obowiązany jest umorzyć postępowanie