Polski prawnik, szukając pracy i klientów, nie powinien się ograniczać wyłącznie do krajowego podwórka. Dobrych adwokatów potrzeba w każdej części świata.
Jakub Mędrala, Polak z uprawnieniami amerykańskiego adwokata, prowadzi własną kancelarię w Las Vegas / Dziennik Gazeta Prawna
Dziennik Gazeta Prawna
Andrzej Zwara, prezes Naczelnej Rady Adwokackiej / Media

„Polski prawnik w USA nie ma szans, to mrzonki, lepiej zostań w Krakowie”. Słyszał pan takie uwagi siedem lat temu przed wyjazdem do Ameryki?

Mnóstwo, w zasadzie tylko takie.

Jednak pan nie posłuchał i jako świeżo upieczony absolwent prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim ruszył pan za ocean, by tam wykonywać zawód. Co pana do tego skłoniło?

Zawsze byłem ciekawy świata, już na studiach myślałem o wyjeździe za granicę. Może było też w tym trochę przekory – pochodzę z prawniczej rodziny, prawnikami są tata, mama, dziadek, rodzeństwo. Wiedziałem, że w Polsce taką czy inną pracę zawsze znajdę, a nie chciałem iść na łatwiznę. Stany Zjednoczone jako docelowy kierunek wyszły trochę przypadkiem, moja ówczesna narzeczona, dziś żona, wzięła udział w amerykańskiej loterii wizowej, zgłosiła także mnie i w efekcie obydwoje otrzymaliśmy zieloną kartę. Początkowo zamierzałem pobyć w USA rok, dwa, ale spodobało mi się na tyle, że postanowiłem właśnie tutaj zostać i pracować.

Brzmi nieprawdopodobnie, zwłaszcza w kontekście obiegowej opinii, że dyplom polskiego wydziału prawa w Ameryce praktycznie nic nie znaczy.

Ta opinia jest tylko częściowo prawdziwa. Kilka stanów, m.in. Nowy Jork, umożliwia obcokrajowcom z prawniczym wykształceniem odbycie mniej więcej rocznego kursu LL.M. i następnie przystąpienie do egzaminu bar, porównywalnego z polskim egzaminem kończącym aplikację. To jest najkrótsza droga do zdobycia uprawnień zawodowych, dlatego wielu imigrantów właśnie ją wybiera. Jej słabość polega na tym, że z kolei wiele stanów nie uznaje dyplomu LL.M. (Master of Laws) i wymaga od prawnika posiadania tytułu JD (Juris Doctor), zdobywanego w toku trzyletnich studiów. Ja nie byłem pewien, gdzie ostatecznie osiądę, chciałem też jak najlepiej nauczyć się języka i poznać amerykańskie prawo, więc zdecydowałem się na JD na Uniwersytecie Nevady w Las Vegas (choć w trakcie studiów zdałem też bar – uzyskując LL.M. – w Kalifornii). Wybrałem drogę dłuższą, ale moim zdaniem lepszą i bardziej perspektywiczną.

Ale chyba także bardziej kosztowną. Było pana stać na opłacenie nauki?

Wziąłem pożyczkę studencką i przez cały okres studiów pracowałem, m.in. w kasynach, które oferują spore możliwości zarobku.

W sumie ile pan wydał, by ponownie zdobyć dyplom prawnika?

Ok. 85 tys. dolarów. Jeszcze przez parę lat będę spłacał zaciągnięty dług. (śmiech)

Gdy umawialiśmy się na wywiad, wspomniał pan, że bycie Polakiem wręcz pomaga panu w karierze. Jakim cudem?

Dobrze mówię po angielsku, ale oczywiście mam charakterystyczny akcent, który mnie wyróżnia. Gdy występuję w sądzie, wiele osób zwraca na mnie uwagę, potem pyta się, skąd jestem, zapamiętuje mnie. W Nevadzie nie ma zbyt wielu Polaków, wśród adwokatów jestem jedyny, dlatego stanowię pewną egzotykę. Z drugiej strony ci nieliczni rodacy, którzy tu mieszkają, chętnie korzystają z moich usług, co jest zrozumiałe, bo o ciężkich sprawach najłatwiej się rozmawia w ojczystym języku. Kilku pierwszych polskich klientów zgłosiło się do mnie już tydzień po tym, gdy otworzyłem własną kancelarię. I wbrew stereotypom nie były to osoby mające kłopoty z urzędem imigracyjnym, ale przedsiębiorcy, modelki czy aspirujący aktorzy.

Polacy stanowią większość pana klientów?

Dziś – mniejszość. Ale nie ukrywam, że z nimi najlepiej mi się współpracuje. Są zdyscyplinowani, słowni i nie narzekają na wszystko, tak jak to robią często Amerykanie.

W jakich dziedzinach prawa się pan specjalizuje?

Początkowo chciałem postawić na najbliższe mi prawo gospodarcze, ale szybko zauważyłem, że więcej pracy jest przy procesach sądowych. Wybieram też sprawy, które są ciekawe. Niedawno np. wytoczyłem w ramach pozwu zbiorowego proces miastu Las Vegas za nielegalne pobieranie opłat za parkowanie. Prowadzę też sprawę przeciwko pewnemu celebrycie w związku z naruszeniem przez niego praw pracowniczych.

Często słyszę utyskiwania, że polskie studia prawnicze nie przygotowują dobrze do zawodu. A jak wypadają na tle tych amerykańskich?

Do pracy rzecz jasna lepiej przygotowują studia amerykańskie, na których nacisk kładzie się na przekazanie jak największej porcji praktycznych informacji. Z drugiej strony Amerykanie zupełnie pomijają podstawy, takie jak np. prawo rzymskie, które muszą opanować studenci na polskich uczelniach. I tu mamy kolejny przykład tego, że bycie Polakiem mi pomaga, bo jako absolwent prawa w Polsce mam wiedzę, której często moim amerykańskim kolegom brakuje.

Czy praca w USA wymagała zmiany mentalności? Bo w Polsce adwokat to ktoś, kto trzyma klienta na dystans, mówi niezrozumiałym językiem i przygotowuje długą opinię, w której roi się od zacytowanych przepisów. W Ameryce trzeba chyba działać w innym stylu?

Przekonanie o własnej nieomylności i kłopoty komunikacyjne są domeną wszystkich prawników niezależnie od narodowości. Amerykanie nie są tu wcale chlubnym wyjątkiem. Mało kto pamięta, że prowadzenie kancelarii to zwykły biznes.

Jako adwokat może się pan reklamować?

Oczywiście. Nie rozumiem ograniczeń obowiązujących w Polsce, które zmuszają ludzi do szukania prawnika w oparciu o pogłoski rozchodzące się pocztą pantoflową. W Stanach dzięki reklamie adwokat może przekazać informacje o swoich kompetencjach i dokonaniach, pokazać swoją osobowość. Resztę weryfikuje rynek.

Ilu spotkał pan dotąd Polaków, którzy tak jak pan skończyli prawo w Polsce, potem JD w USA i teraz praktykują w właśnie w Stanach?

O ile mnie pamięć nie zawodzi, to żadnego.

Jak to wyjaśnić?

Tym, o czym mówiliśmy na początku. Polacy wolą z góry powiedzieć, że się nie da, niż podjąć wysiłek i spróbować. A jak widać, da się.

Pochodzenie pomaga mi w karierze. W Nevadzie nie ma zbyt wielu Polaków, wśród adwokatów jestem jedyny. Stanowię pewną egzotykę, wyróżniam się

Mieszka pan w Warszawie ale obszar pana działań obejmuje Wschód, w tym głównie Rosję. Co sprawiło, że zainteresował pana tamten region?

Uważam, że każdy powinien szukać swojej niszy i mieć pomysł na siebie. Moja mama jest Rosjanką, mówię biegle po rosyjsku, więc był to wybór dość naturalny. Pracuję w międzynarodowej kancelarii, która ma biuro w Moskwie, co dodatkowo zmotywowało mnie do podjęcia kroków w celu sprawdzenia potencjału wschodniego rynku.

I co, potencjał jest?

Zdecydowanie tak, choć tegoroczny dwumiesięczny pobyt w Moskwie uświadomił mi, że osoba chcąca tam zaistnieć musi bardzo dobrze poznać specyfikę tego miejsca i mentalność mieszkańców. Pewnie nie brzmi to odkrywczo, zawsze warto wiedzieć jak najwięcej o regionie, w którym chce się pracować, ale w przypadku Rosji i Rosjan ma to kluczowe znaczenie. Trzeba też się nachodzić i włożyć sporo wysiłku w to, by pozyskać klientów.

Zdobył pan już jakichś?

Kilku.

Jakie formalności trzeba pokonać, by zyskać uprawnienia zawodowe w Rosji?

Osoba po 5-letnich studiach prawniczych, niekoniecznie na rosyjskiej uczelni, automatycznie może rozpocząć praktykę. Ale obcokrajowiec, który chciałby występować w sądzie, musi się wpisać na listę adwokatów, a wcześniej zdać egzamin z prawa rosyjskiego. Mało osób się na to decyduje. Kontakt z wymiarem sprawiedliwości oznacza, mówiąc bez ogródek, styk z korupcją. Odnoszę wrażenie, że kancelarie działające na rosyjskim rynku kładą nacisk, by sprawy sporne klientów wyłączać poza nawias rosyjskiego sądownictwa i kierować przed międzynarodowy arbitraż.

Czy człowiek bez rosyjskich korzeni ma szansę na tamtym rynku zaistnieć?

Oczywiście, że tak. Ale znajomość języka jest tu kluczowa, w Rosji nawet najlepiej opanowany angielski nie wystarczy.

Jest pan w trakcie uzyskiwania uprawnień prawnika w Wielkiej Brytanii. Zamierza pan podbijać Wyspy, gdyby w Rosji jednak nie wyszło?

Nie. Traktuję to jako formę zainwestowania w siebie i poszerzenia swoich kompetencji, które, jakkolwiek zaskakująco to brzmi, przydadzą mi się właśnie w Rosji, a nawet dalej, na Bliskim Wschodzie. W tamtej części świata brytyjskie uprawnienia są dodatkowych atutem, bo bardzo wiele dużych transakcji, choćby w biurach mojej kancelarii w Dausze i w Dubaju, które miałem okazję odwiedzić, przeprowadza się właśnie pod prawem brytyjskim. Wystarczy zresztą poszukać ofert pracy w Moskwie dla zagranicznych prawników: w 60–70 proc. jest wymóg posiadania uprawnień, o których rozmawiamy. Zastrzegam, że chodzi o rynek międzynarodowych kancelarii. Poza stolicą i w odniesieniu do lokalnych kancelarii moje spostrzeżenia mogą nie mieć zastosowania.

Dlaczego na Wschodzie robi się interesy w systemie common law?

Mogę tylko domniemywać, że czasem chodzi o uniknięcie politycznych wpływów. W większości przypadków powodem jest jednak brak utartych, historycznie sprawdzonych rozwiązań w prawie miejscowym. Mam tu na myśli głównie transakcje M&A, umowy dotyczące udziałów oraz finansowanie transakcji – to wszystko odbywa się na rynku rosyjskim przy zaangażowaniu brytyjskich kancelarii, a co najmniej brytyjskich prawników.

Jak konkretnie wygląda proces zdobywania uprawnień brytyjskiego prawnika?

Ja korzystam ze stosunkowo nowej procedury określanej jako QLTS (Qualified Lawyers Transfer Scheme). Umożliwia ona uzyskanie tytułu solicitora prawnikom, którzy mają uprawnienia nadane w innych jurysdykcjach. To ścieżka rozłożona, w zależności od ambicji danej osoby i jej możliwości finansowych, na rok do półtora roku. Najpierw trzeba wysłać dokumenty potwierdzające fakt posiadania uprawnień w macierzystym kraju i otrzymać certyfikat organu samorządowego, jakim jest Solicitors Regulation Authority. Upoważnia on do podejścia do każdego z trzech etapów egzaminu. W pierwszej kolejności trzeba zdać test z brytyjskiego prawa, później można przystąpić do dwóch egzaminów pisemno-ustno-praktycznych, organizowanych co pół roku i trwających po cztery dni każdy. W ich trakcie trzeba się zmierzyć z konkretnym problemem w ramach case study, a także napisać obszerną pracę, m.in. sprawdzającą znajomość określonych dziedzin brytyjskiego prawa.

Koszty?

Opłaty za poszczególne części egzaminu razem z podręcznikami ułatwiającymi naukę w trybie zdalnym w sumie wynoszą ok. 6 tys. funtów.

Sporo.

Mniej niż koszt oferowanych przez niektóre uczelnie rocznych podyplomowych studiów LL.M., które nie kończą się zdobyciem tytułu analogicznego z tym nadawanym prawnikom wykształconym w Wielkiej Brytanii. Nie bez znaczenia jest to, że przygotowanie do egzaminu QLTS nie wyłącza kandydata zawodowo – nie wymaga wyjazdu na dłużej i jest do pogodzenia z pracą.

Zna pan wielu Polaków, którzy zdecydowali się na QLTS?

Słyszałem o jednym. Pamiętajmy jednak, że procedura jest dość nowa.

KOMENTARZ

Współczesny rynek motywuje młodych adwokatów do poszukiwania nowych pól rozwoju. Dzieje się tak, paradoksalnie, na skutek otwarcia zawodu. Start rzeszy adwokackiej młodzieży jest coraz trudniejszy, a to przez wzgląd na ogromną konkurencję. Ustawodawca, reformując adwokaturę, nie dostrzegł zagrożeń, jakie wynikają z tego, iż popyt na usługi prawne jest znacznie niższy niż deklarowany przez różnej maści polityków. Aby z sukcesem wystartować w zawodzie, członkowie najmłodszego pokolenia adwokatury siłą rzeczy zmuszeni są do poszukiwania nowych sposobów pozyskiwania klientów. Taką metodą często staje się zdobywanie doświadczenia poza granicami kraju. Widać to chociażby na przykładzie życiorysów osób zgłoszonych do konkursu „Rising Stars Prawnicy – Liderzy jutra”, wyłaniającego corocznie młodych, zdolnych i ambitnych prawników. Wykonywanie zawodu jednocześnie w kilku krajach Unii Europejskiej, a nawet na terenach państw spoza tej grupy, coraz częściej okazuje się standardem.
Warunki i zasady świadczenia usług jako tzw. adwokat wspólnotowy określają dyrektywy: 77/249/EWG mająca na celu ułatwienie skutecznego korzystania przez prawników ze swobody świadczenia usług oraz 98/5/WE mająca na celu ułatwienie stałego wykonywania zawodu prawnika w państwie członkowskim innym niż państwo uzyskania kwalifikacji zawodowych. W państwach spoza strefy UE kompetencje, które musi uzyskać adwokat, podlegają prawu krajowemu. Wtedy niezbędna jest znajomość przepisów lokalnych. Co ciekawe, nie zawsze przy świadczeniu pomocy prawnej na terenie obcego kraju konieczna jest znajomość języka urzędowego. Często wystarczy władać biegle jednym lub kilkoma językami z grupy tych najpopularniejszych, na czele z językiem angielskim. Dzieje się tak ze względu na szeroki dostęp do tłumaczeń aktów prawnych, a także na falę migracji i rosnący popyt na usługi prawne prowadzone w językach innych niż oficjalnie obowiązujące na danym terenie.
Należy zaznaczyć, że również w Polsce pracują zagraniczni adwokaci, także spoza obszaru Unii. Sprawdza się więc zasada wzajemności. Okręgowe rady adwokackie, działając na podstawie ustawy o świadczeniu przez prawników zagranicznych pomocy prawnej w Rzeczypospolitej Polskiej oraz rozporządzenia ministra sprawiedliwości z 22 grudnia 2005 r. (Dz. U. z 2005 r., nr 258, poz. 2165), są zobowiązane do powoływania komisji egzaminacyjnych, które co roku przeprowadzają testy umiejętności dla prawników zagranicznych ubiegających się o wpis na listę adwokatów. W samej izbie warszawskiej na liście prawników zagranicznych widnieje obecnie kilkadziesiąt nazwisk.
Wykonywanie zagranicznej praktyki służy nie tylko budowaniu indywidualnych karier, ale także pomaga we wdrażaniu zagranicznych standardów i praktyk prawnych na terenie naszego kraju. Działalność adwokatów na rynkach międzynarodowych jest zatem jak najbardziej wskazana. Dla władz samorządu adwokackiego jest przy tym rzeczą oczywistą, że to, co wzbogaca ofertę młodego pokolenia, nie może stanowić jedynego alternatywego sposobu zarobkowania. Wspierając zdobywanie międzynarodowych doświadczeń, musimy importować wiedzę i zagraniczne doświadczenia, ale nie eksportować prawników. Dlatego priorytetem naszych starań jest i będzie hasło: praca dla każdego prawnika.