Twierdzenie, że NSA utajnił dane sędziów czy też przestraszył się gróźb stowarzyszenia, to nieporozumienie - mówi Janusz Drachal, sędzia i rzecznik prasowy Naczelnego Sądu Administracyjnego.
Twierdzenie, że NSA utajnił dane sędziów czy też przestraszył się gróźb stowarzyszenia, to nieporozumienie - mówi Janusz Drachal, sędzia i rzecznik prasowy Naczelnego Sądu Administracyjnego.
Prezes NSA jest uprawniony i zobowiązany m.in. do udostępniania informacji publicznych na temat funkcjonowania sądu. Dane odnoszące się do umów cywilnoprawnych zawartych pomiędzy sądem a jego sędziami stanowią właśnie informacje o sprawach publicznych. W związku z tym wystąpienie przez każdego zainteresowanego z wnioskiem o ich udostępnienie inicjuje postępowanie uregulowane w ustawie o dostępie do informacji publicznej, co z kolei obliguje organ do rozpatrzenia wniosku. Prezes NSA bada, czy będące w jego posiadaniu informacje mają rzeczywiście charakter publiczny oraz czy ich udostępnienie jest w świetle obowiązującego prawa dopuszczalne. Żadnego wpływu na tę procedurę nie mają sugestie lub uwagi wnioskodawcy, tym bardziej te formułowane za pośrednictwem mediów. Jeszcze raz podkreślam, że jeżeli nie ma przeszkód w udostępnieniu danych o charakterze publicznym, dane takie były i będą przez NSA udostępniane.
To oczywiste, że sędzia jest funkcjonariuszem publicznym. Nie przesądza to jednak o tym, iż w każdej sytuacji umowy, które podpisał z sądem, będą udostępnione publicznie z jego pełnymi danymi. Choć z zasady uważam, iż sytuacje takie nie będą częste, niemniej jednak nie można ich z założenia wykluczyć.
Wniosek w tej sprawie wpłynął do NSA pod koniec września 2013 r. i nie było to pierwsze żądanie tego rodzaju. NSA już wcześniej udzielił odpowiedzi w podobnej sprawie innej osobie zainteresowanej i przesłał (na początku września) wnioskowane umowy bez danych osobowych sędziów, gdyż takie właśnie było jej żądanie. NSA, w dacie wpływu wniosku stowarzyszenia, dysponował więc zeskanowanymi umowami zawartymi z sędziami (w formie anonimizowanej) i w takiej też postaci wysłał je stowarzyszeniu w najszybszym możliwym terminie.
O żadnej autorefleksji nie ma tu mowy. NSA przekazał stowarzyszeniu pierwotnie to, czym dysponował w zasadzie od razu. Po zapoznaniu się z tymi materiałami stowarzyszenie wystąpiło ponownie do NSA, prosząc o przesłanie umów z imionami i nazwiskami sędziów. Stosowne dokumenty zostały przez NSA przygotowane i przesłane. Dlatego twierdzenie, że NSA utajnił dane sędziów czy też przestraszył się gróźb stowarzyszenia, wynika z niezrozumienia procedur postępowania z wnioskami o udostępnienie informacji publicznej.
NSA będzie oceniał działania prezesa NSA, który jest w tym przypadku traktowany jako organ administracji publicznej. Analogiczne przypadki nie są wcale rzadkością w praktyce sądowej innych krajów.
Nie jest to kwestia niezręczności. Procedura sądowoadministracyjna została ukształtowana przez ustawodawcę, który miał świadomość sprawowania przez sądy administracyjne kontroli nad administracją publiczną w zakresie dostępu do informacji publicznej, a więc także podlegania przez prezesa NSA rygorom tej ustawy. Poza tym NSA jest sądem ostatniej instancji, więc rozwiązanie sugerowanego paradoksu musiałoby niewątpliwie wiązać się z potrzebą stworzenia innego sądu, uprawnionego do rozpoznawania tylko skarg na działania prezesa NSA podejmowane w ramach dostępu do informacji publicznej. Obsługa takiego podmiotu niewątpliwie pociągnęłaby za sobą znaczne nakłady finansowe, zatem jej sens – przy uwzględnieniu ilości spraw z zakresu informacji publicznej dotyczących prezesa NSA – jest co najmniej wątpliwy. Poza tym taki organ również byłby zobowiązany do udostępniania informacji publicznej, a w konsekwencji podlegałby kontroli w tym zakresie. Pytanie więc, kto miałby to robić?
Nie potrzeba szczególnych rozwiązań. Mamy gwarantowaną konstytucyjnie, lecz niedocenianą instytucję niezawisłości sędziowskiej, a także uregulowaną w procedurze sądowoadministracyjnej możliwość wyłączenia sędziego od orzekania. Te instytucje zapewniają właściwy poziom niezależności i dystansu sędziego rozpoznającego sprawę, nawet jeżeli toczy się ona przeciwko prezesowi sądu, w którym sędzia orzeka.
Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. W sprawie, w której kontroli sądowej poddane byłyby działania prezesa NSA związane z udostępnieniem umów dotyczących tego sędziego, byłby on wyłączony od orzekania z mocy ustawy.
Nadzór administracyjny prezesa NSA co do zasady wykonywany jest przez Biuro Orzecznictwa, którego sędziowie i pracownicy tworzą służbę nadzoru, realizującą w imieniu prezesa NSA przysługujące mu względem wojewódzkich sądów administracyjnych (WSA) uprawnienia.
W procesie kontroli i oceny prawidłowości wykonywania wewnętrznego nadzoru prezesa WSA względem własnej jednostki wymagany jest bezwzględny udział sędziów NSA. Działania takie polegają bowiem na przeprowadzaniu doraźnych wizytacji i lustracji działalności prezesa WSA. To z kolei może wiązać się z koniecznością wydania mu odpowiednich zarządzeń i wiążących zaleceń, stąd udział sędziego NSA jest zrozumiały. Z kolei w pozostałym, bardzo szerokim zakresie zadania nadzorcze, obejmujące np. wizytowanie rozpraw i przedstawianie na tej podstawie uwag sędziom orzekającym, mogą wykonywać i wykonują osoby wchodzące w skład służby nadzoru, z tym, że niektóre z tych czynności zastrzeżone są dla członków Biura Orzecznictwa będących sędziami sądów administracyjnych (NSA lub WSA).
Dyrektorem Biura Orzecznictwa jest sędzia NSA. Natomiast naczelnikami wydziałów problemowo-wizytacyjnych są sędziowie WSA oddelegowani w tym celu do NSA. Jako że nie są oni uprawnieni do wykonywania w imieniu prezesa NSA określonych zadań nadzorczych względem prezesów WSA, konieczne jest zlecanie tych zadań sędziom NSA jako dodatkowych obowiązków służbowych. Działanie takie jest przy tym rozwiązaniem lepszym pod względem organizacyjnym, bowiem sędziowie NSA nie muszą przechodzić na stałe do Biura Orzecznictwa, przez co nadal orzekają w pełnym wymiarze w NSA. Jest to także korzystne pod względem finansowym, gdyż tańszym rozwiązaniem jest zlecenie prac wizytacyjnych (raz na cztery lata) sędziom NSA niż oddelegowanie ich do tych czynności na stałe.
Zlecone przez prezesa NSA czynności nadzorcze sędzia wykonuje w WSA poza swoimi obowiązkami służbowymi, przy zachowaniu zasad przydziału spraw. Inaczej mówiąc, sędzia wykonujący czynności wizytacyjne czyni to bez uszczerbku dla swojej normalnej pracy orzeczniczej. W sądach administracyjnych nie ma, znanej sądownictwu powszechnemu, instytucji sędziego wizytatora powoływanego na określony czas. Dlatego prezes NSA wyznacza każdorazowo, w zależności od potrzeb, sędziów wizytatorów spośród sędziów NSA. Dodać także należy, iż czas pracy sędziego określony jest wymiarem jego zadań. Jest to więc praca, którą w sposób nienormowany czasowo sędzia wykonuje w sądzie oraz w ramach pracy własnej, np. w domu. To, w jaki sposób sędzia wywiązuje się z obowiązków orzeczniczych i wizytacyjnych, uzależnione jest zatem od jego indywidualnej organizacji pracy.
Nie wiem, czy sędziowie korzystali z urlopu w trakcie prowadzonych czynności, ale nie ma takiego obowiązku. Pomimo zlecenia wizytacji w drodze umowy cywilnoprawnej bez zmiany pozostaje fakt, iż czynności te leżą w sferze służby sędziego NSA (nikomu innemu nie można ich powierzyć), z tym że dodatkowo go obciążają i z tego właśnie powodu formuła zlecenia jest konieczna.
Do 11 października 2013 r. zwarto z sędziami NSA 100 umów cywilnoprawnych.
Na przykład przygotowanie i wygłoszenie wykładu w ramach szkolenia asystentów sędziów oraz udział w obowiązkowym egzaminie kończącym cykl szkoleniowy tej grupy zawodowej pracowników WSA i NSA.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama