Już wiadomo, którzy sędziowie dorabiali we własnym sądzie. Naczelny Sąd Administracyjny ujawnił imiona i nazwiska sędziów tego sądu, z którymi podpisywał umowy o dzieło na prowadzenie wizytacji w innych jednostkach.



– To zapewne reakcja na nacisk opinii publicznej i mediów – uważa Szymon Osowski, prezes Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska.
Wcześniej NSA udostępnił stowarzyszeniu umowy, ale utajnił dane sędziów. Sieć ponownie zwróciła się więc z wnioskiem o pełne informacje, w tym imiona i nazwiska sędziów. Skutecznie.
– Stroną umów nie są zwykłe osoby fizyczne, ale sędziowie, czyli funkcjonariusze publiczni. Zarówno Sąd Najwyższy, jak i sądy administracyjne uznają, że w przypadku podmiotów publicznych, a więc także sądów, strony umów cywilnoprawnych są jawne. Potwierdza to znany wyrok w sprawie umów stołecznego ratusza – przypomina Szymon Osowski.
Gdyby nie ruch NSA, sprawa trafiłaby do prokuratury. Stowarzyszenie zamierzało bowiem skorzystać z możliwości, jakie daje art. 23 ustawy o dostępie do informacji publicznej (Dz.U. z 2001 r. nr 112, poz. 1198 ze zm.). Zgodnie z nim ten, kto wbrew ciążącemu na nim obowiązkowi nie udostępnia informacji publicznej, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.
NSA tłumaczył, że wizytacje zleca sędziom prezes NSA. Wykonywanie niektórych czynności nadzorczych zostało bowiem zastrzeżone na rzecz sędziów NSA. Tymczasem naczelnikami wydziałów problemowo-wizytacyjnych w Biurze Orzecznictwa są sędziowie WSA jedynie delegowani do NSA. Nie mogą więc oni wykonywać zadań nadzorczych.