W ostatnich latach wielokrotnie była mowa o adwokaturze. Temat ten powracał jednak w jednym wymiarze – deregulacji, której pierwsza faza nastąpiła osiem lat temu. Upływ lat pozwala już dokonać oceny jej skutków. Dobrą okazją ku temu jest kolejna jej fala oraz sprawa mec. Rafała Rogalskiego. Zbliżają się wybory do samorządu adwokackiego i być może parlamentarne; to dobry moment, aby wrócić do dyskusji, tym razem rzeczowej i prowadzonej w spokojniejszej atmosferze.
W ostatnich latach wielokrotnie była mowa o adwokaturze. Temat ten powracał jednak w jednym wymiarze – deregulacji, której pierwsza faza nastąpiła osiem lat temu. Upływ lat pozwala już dokonać oceny jej skutków. Dobrą okazją ku temu jest kolejna jej fala oraz sprawa mec. Rafała Rogalskiego. Zbliżają się wybory do samorządu adwokackiego i być może parlamentarne; to dobry moment, aby wrócić do dyskusji, tym razem rzeczowej i prowadzonej w spokojniejszej atmosferze.
/>
Michał Bieniak adwokat, dr nauk prawnych
Każda fala deregulacji uzasadniana jest dwoma argumentami: zwiększenie liczby adwokatów spowoduje obniżenie cen, a zmiana zasad naboru wywoła zwiększenie liczby miejsc pracy dla prawników.
Już sama powtarzalność pierwszego z argumentów pokazuje, że jest chybiony. Jeżeli po 8 latach od zmiany zasad dostępu ceny pomocy prawnej – zdaniem samych autorów zmian – są niezmiennie wysokie, to znaczy, że problem tkwi w czym innym.
Przyczyn na pewno jest wiele. Po pierwsze, nikt nigdy nie przeprowadził obszernej statystycznej analizy faktycznej wysokości wynagrodzeń adwokatów. Skoro tak, to nie wiemy, jakie ceny były 8 lat temu, a jakie są dzisiaj; cała reszta jest demagogią.
Po drugie, z działalnością adwokata związane są znaczące koszty: składki ZUS, czynsz najmu lokalu, jego wyposażenie, ciągle aktualizowana biblioteka, ubezpieczenie odpowiedzialności cywilnej. Powodują one, że istnieje próg, poniżej którego wynagrodzenie zejść nie może. Na to nakłada się jeszcze – będący faktem niekwestionowanym przez zwolenników deregulacji – brak popytu na usługi prawnicze.
W końcu ostatni element (często zapominany) – tzw. urzędówki. Jest to czynnik, który z punktu widzenia ekonomii najmocniej pokazuje, że zawód adwokata nie jest tożsamy z innymi zawodami. Urzędówki to nic innego jak przymus pracy, nieobecny w innych zawodach. Jeżeli np. wynagrodzenie w sprawie o uznanie wypowiedzenia umowy o pracę za bezskuteczne wynosi 60 zł, oznacza to, iż przychód z tej sprawy nie jest w stanie pokryć związanych z nią kosztów, a przeliczenie przychodu na godziny pracy daje stawkę poniżej minimalnego wynagrodzenia za pracę. To oznacza, że klient z wyboru musi zapłacić za to, co państwo oszczędza na wynagrodzeniu adwokata z urzędu.
Zastosowany środek (zwiększenie liczby adwokatów) nie doprowadził więc lub nie mógł doprowadzić do zakładanego efektu, jakim było obniżenie kosztów obsługi prawnej. Powyżej pewnego progu deregulacja nie może też doprowadzić do drugiego celu – zwiększenia liczby miejsc pracy dla prawników. Aktualnie liczba ta jest pochodną wyłącznie dwóch elementów: niewielkich wymagań stawianych na państwowych egzaminach na aplikację oraz popytu na usługi prawnicze. Co najmniej od zeszłego roku pojawiają się sygnały, iż część adwokatów nie rozpoczyna wykonywania zawodu. Oznacza to, że drugi cel deregulacji został już osiągnięty. Gdyby bowiem nadal istniał znaczący popyt na usługi prawnicze, brakowałoby powodu, aby adwokaci nie wykonywali swojego zajęcia.
Sprawa mec. Rogalskiego pokazuje również, iż adwokat nie jest sprzedawcą marchewki z innego powodu. Czy istniałby jakikolwiek powód do gniewu, gdyby sprzedawca marchewki powiedział publicznie o tym, że lubią państwo małe marchewki? Zapewne nie, może poza zbędnym gadulstwem.
Jeżeli jednak adwokat zdradzi fakty ujawnione mu przez obecnego lub byłego klienta albo publicznie będzie krytykował jego stanowisko, to podważa nie tylko zaufanie do siebie. Nie będziemy bowiem pewni, czy adwokat nas nie sprzeda, a w obawie przed tym nie ujawnimy mu nawet tego, co z perspektywy procesu jest dla nas korzystne. W rezultacie ucierpi nie tylko adwokatura, ale także klienci i sądownictwo. Adwokat pełni bowiem istotną funkcję w sprawowaniu wymiaru sprawiedliwości – reprezentując jedną ze stron, przedstawia w oparciu o swoją wiedzę i przedstawione przez klienta fakty jedno z możliwych stanowisk. Sąd zaś na bazie stanowisk różnych stron rozstrzyga spór; adwokat jest więc nieodzownym elementem procesu i pomocnikiem sądu. Aspektu tego nie można sprowadzić do wymiaru finansowego. Niejednokrotnie bardziej opłacalne może być zdradzenie tajemnic klienta lub nawet przejście na drugą stronę.
Widać więc wyraźnie, że adwokat nie jest sprzedawcą marchewki i – kiedy jest już jasne, że deregulacja nie przyniosła rezultatów, jakie przynieść miała – należy powrócić do rozmów o adwokaturze. Dyskusja taka powinna wyjść tym razem poza sferę demagogii, ale też nie ograniczyć się do środowiska palestry. Powinni w niej również wziąć udział dziennikarze i inni, którzy w swoim zawodowym życiu dotykają aspektów sądownictwa lub ochrony praw człowieka. Wydarzenia ostatnich lat pokazują, że taka dyskusja jest konieczna.
Michał Bieniak, adwokat, dr nauk prawnych. Wspólnik w J. i M. Bieniak, M. Wielhorski i M. Wojnar. Adwokaci i Radcowie Prawni, Spółka Partnerska
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama