Sąd okręgowy wyznaczył taki termin rozprawy, że przestępstwo zdążyło się przedawnić. Na wcześniejsze prośby o szybsze wyznaczenie terminu odpowiedź była jedna: sędziowie mają zaplanowane urlopy.
Sąd okręgowy wyznaczył taki termin rozprawy, że przestępstwo zdążyło się przedawnić. Na wcześniejsze prośby o szybsze wyznaczenie terminu odpowiedź była jedna: sędziowie mają zaplanowane urlopy.
/>
W ten sposób oskarżeni akcjonariusze spółki BMT Sport, przedstawiciele znanej rodziny inwestorów giełdowych, Edmund i Daniel Mzykowie, uniknęli odpowiedzialności karnej. W ich przypadku skutkowałaby ona zakazem pełnienia funkcji w radach nadzorczych spółek.
– Sąd pierwszej instancji uznał ich za winnych zarzucanych czynów. Przedawnienie przestępstw, za które zostali skazani, było w mojej opinii ich jedyną szansą na uniknięcie wyroku skazującego – mówi Janusz Tobijański, jeden z dwóch mniejszościowych udziałowców BMT Sport.
Sprawa zaczęła się 10 lat temu, kiedy Edmund i Daniel Mzykowie zwołali walne zgromadzenie spółki, nie powiadamiając o tym wszystkich udziałowców. W konsekwencji osiem uchwał podjętych podczas zorganizowanego na korytarzu zgromadzenia nie mogło mieć mocy prawnej.
Z akt sprawy wynika, że walne podjęło m.in. uchwały w sprawie nieudzielenia absolutorium Januszowi Tobijańskiemu i innemu wspólnikowi Ryszardowi Boskowi, odwołania ich z zarządu oraz powołania do niego Daniela Mzyka i powierzenia mu funkcji prezesa.
Po czym złożono wnioski do Krajowego Rejestru Sądowego o potwierdzenie tych zmian w rejestrach. Jednak 28 października 2005 r. wydział gospodarczy Sądu Okręgowego w Częstochowie stwierdził nieważność wydanych uchwał.
Zarówno Edmund Mzyk, jak i jego syn Daniel konsekwentnie nie przyznają się do winy. W listopadzie 2011 r. sąd rejonowy w Częstochowie uznał ich jednak za winnych przestępstw przewidzianych w art. 13 par. 1 kodeksu karnego (zamiar popełnienia czynu zabronionego) w związku z art. 270 k.k. par. 1 (podrabianie lub przerabianie dokumentów), art. 272 k.k. (wyłudzenie poświadczenia nieprawdy przez podstępne wprowadzenie w błąd funkcjonariusza publicznego) i w ówczesnym art. 585 kodeksu spółek handlowych (działanie na szkodę spółki).
Sąd skazał obydwu na 10 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata i po 7,5 tys. zł grzywny.
Skazani odwołali się od wyroku, ale im bliżej było rozprawy, tym więcej wątpliwości. Sąd pierwszej instancji rozpatrując sprawę, uznał, że doszło do popełnia przestępstwa ciągłego, które trwało od momentu zwołania nieważnego zgromadzenia wspólników 5 sierpnia 2002 r. aż do wydania orzeczenia sądu o jego nieważności, czyli 28 października 2005 r.
– Ale istniało też ryzyko, że sąd w apelacji stwierdzi, iż może przestępstwo trwało tylko od momentu zwołania nielegalnego walnego do czasu złożenia na jego podstawie wniosków do KRS, czyli 7 sierpnia 2002 r. Jeśli tak, to przedawnienie nastąpiłoby 7 sierpnia 2012 r. – wyjaśnia Janusz Tobijański.
W czerwcu napisał więc do Sądu Okręgowego w Częstochowie pisma, w których jasno wskazał, że w zależności od oceny prawnej, jakiej dokona sąd, z początkiem sierpnia 2012 r. może dojść do przedawnienia czynu przypisanego oskarżonym w wyroku pierwszej instancji.
Ten argument podnosili również obrońcy oskarżonych. W odpowiedzi Rafał Olszewski, przewodniczący VII wydziału karnego odwoławczego Sądu Okręgowego w Częstochowie, informuje, że „wyznaczenie terminu rozprawy w miesiącu lipcu nie jest możliwe, albowiem sędzia sprawozdawca będzie przebywał w tym czasie na wcześniej zaplanowanym urlopie. Inni sędziowie orzekający w wydziale również będą na urlopach albo mają już wcześniej wyznaczone rozprawy”.
Pod koniec lipca Tobijański napisał do prezesa Sądu Apelacyjnego w Katowicach wniosek o podjęcie czynności nadzoru administracyjnego.
Naciskał na niezwłoczne wyznaczenie terminu rozprawy apelacyjnej. Sąd Okręgowy w Częstochowie w odpowiedzi na monity oświadczył, że termin rozprawy został wyznaczony na 13 sierpnia i „jest to najwcześniejszy możliwy termin ze uwagi na urlop sędziego sprawozdawcy i wcześniej zaplanowane czynności innych sędziów”.
Kiedy rozprawa wreszcie się odbyła, sędziowie uchylili wyrok sądu pierwszej instancji i w imieniu Rzeczypospolitej umorzyli postępowanie karne przeciwko Edmundowi i Danielowi Mzykom. W uzasadnieniu sędziowie stwierdzili, że należało tak uczynić niezależnie od granic zaskarżenia, ponieważ doszło do... przedawnienia karalności zarzucanych im czynów. Sąd uznał, że przestępstwo ciągłe miało bowiem miejsce tylko od 5 do 7 sierpnia 2002 r.
Tymczasem na poprzednich rozprawach zarówno Janusz Tobijański, jak i Ryszard Bosek zostali pozbawieni statusu oskarżycieli posiłkowych. A to oznacza, że nie mogą nawet wnieść kasacji od wyroku.
– Z powodu urlopu sędziego sprawozdawcy zaprzepaszczono 10-letni wysiłek śledczych i sędziów. Jak w takiej sytuacji można mieć jeszcze zaufanie do sądów – oburza się Janusz Tobijański.
– Instytucja przedawnienia jest przewidziana w kodeksie postępowania karnego i od czasu do czasu musi być niestety stosowana. Przykro mi, że tak się ta sprawa skończyła, ale fakty są takie, że mamy za mało sędziów do orzekania na pierwszej linii ognia, a otrzymujemy sprawy bardzo często na krótko przed upływem okresu przedawnienia – mówi sędzia Bogusław Zając, rzecznik Sądu Okręgowego w Częstochowie.
– Poza tym w toku postępowania odwoławczego została zmieniona data czynu. Gdyby sąd przyjął taki okres, jaki zapisano w akcie oskarżenia, to nie byłoby przedawnienia. Tylko że sądy muszą orzekać adekwatnie do prawdy, bo zasadą prawdy jesteśmy związani – dodaje.
Mimo że sąd był informowany o ryzyku przedawnienia, to zdaniem sędziego Zająca np. przeniesienie sprawy do innego referatu nic by nie dało, ponieważ każdy sędzia „ma roboty full”. Czy to oznacza, że przedawnianie zarzutów jest w Częstochowie na porządku dziennym?
– W żadnym wypadku, statystycznie jesteśmy jednym z najlepszych okręgów w kraju, na 45 sądy okręgowe plasujemy się na czwartym, piątym miejscu – odpowiada Bogusław Zając.
Po skardze do Sądu Apelacyjnego w Katowicach jego prezes wystąpił do prezesa sądu okręgowego z wnioskiem o rozważenie zwrócenia uwagi przewodniczącemu wydziału i sędziemu sprawozdawcy.
Chodziło o uchybienie w zakresie sprawności postępowania (tzw. wytyk dyscyplinarny) w trybie art. 37 par. 4 prawa o ustroju sądów powszechnych (Dz.U. z 2001 r. nr 98, poz. 1070 ze zm., dalej: p.u.s.p.).
Przepis ten stanowi, że prezes sądu może zwrócić sędziemu uwagę i zażądać usunięcia skutków uchybienia. Kłopot w tym, że wobec prawomocnego zakończenia postępowania nie ma już możliwości naprawienia uchybień.
Teoretycznie w następnym ruchu prezes sądu apelacyjnego mógł wystąpić do ministra sprawiedliwości o odwołanie prezesa sądu okręgowego, ale nie zdecydował się na ten krok. Po ponownej analizie okoliczności sprawy uznał, że nie doszło do oczywistego i rażącego naruszenia prawa przez sędziego referenta sprawy ani przez przewodniczącego wydziału. Nie ma więc podstaw do wszczęcia przeciwko nim postępowania dyscyplinarnego, o którym mowa w art. 107 i nast. p.u.s.p.
– Jednakże prezes sądu apelacyjnego zwołał naradę z udziałem wszystkich sędziów wydziału VII odwoławczego i kierownictwa Sądu Okręgowego w Częstochowie. Wbrew poglądom niektórych sędziów zwrócono na niej uwagę na potrzebę sygnalizowania możliwości przedawnienia karalności czynu jako jednej z możliwych opcji finalnego rozstrzygnięcia jeszcze przed przystąpieniem przez sąd do merytorycznego rozstrzygania sprawy – dodaje sędzia Robert Kirejew, rzecznik katowickiej apelacji.
Czy urlop sędziego jest ważniejszy niż przedawnienie – pytamy Bartłomieja Przymusińskiego, rzecznika Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”.
– Dla każdego sprawa, w którą jest zaangażowany, jest bardzo ważna. Natomiast w wielu sądach jest tak, że liczba sędziów jest zbyt mała w stosunku do spraw, w których mają orzekać. Dla obywatela może to być trudne do zrozumienia, ale z drugiej strony ludzi nie dziwi, że muszą czekać dwa lata na operację, bo rozumieją, że winny jest tutaj nie lekarz, lecz system kontraktowania świadczeń zdrowotnych i brak funduszy – uważa Bartłomiej Przymusiński.
– Pomimo dobrej woli sędziów doba ma tylko 24 godziny i trudno to lepiej zorganizować – przekonuje.
Tymczasem w opinii Sądu Apelacyjnego w Katowicach, wydział VII karny odwoławczy Sądu Okręgowego w Częstochowie nie wymaga obecnie zwiększenia obsady sędziowskiej.
– Mimo znacznego obciążenia liczbą rozpoznawanych spraw, wykonywał jak dotychczas swoją pracę sprawnie i terminowo. Po przeprowadzonej w kwietniu wizytacji stwierdzono, że przy właściwej organizacji pracy i zaangażowaniu powinien on w dalszym ciągu wywiązywać się z nałożonych zadań w niezmienionym składzie – mówi sędzia Robert Kirejew.
– Dlatego prezes sądu apelacyjnego nie podejmował ani nie popierał działań zmierzających do wzmocnienia personalnego tego wydziału. W ostatnim okresie nie wpływały też do nas żadne wnioski w tym zakresie– dodaje rzecznik sądu apelacyjnego.
Ze sprawą zdążyło się także zapoznać Ministerstwo Sprawiedliwości, a konkretnie wydział kadr i etatyzacji departamentu sądów, organizacji i analiz wymiaru sprawiedliwości.
– Decyzja, czy minister sprawiedliwości skorzysta z uprawnień przewidzianych w art. 114 par. 1 p.u.s.p. i ewentualnie innych uprawnień wynikających z tej ustawy, jeszcze nie zapadła – mówi Joanna Dębek z resortu sprawiedliwości.
Sąd Okręgowy w Częstochowie, umarzając postępowanie, kosztami obciążył Skarb Państwa.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama