Tylko w tym roku nagłośniono kilkanaście spraw o zniesławienia lub pomówienia, w których interweniowały - lub nie - sądy i prokuratury. W wybranych sprawach podjęto działanie, w innych odmówiono ustalenia sprawców, raz pomówienia doprowadziły firmę do bankructwa, innym razem „tylko” wywołały poważny kryzys wizerunkowy. W opinii ekspertów próżno szukać w Polsce spójności prokuratorskich działań w kwestii naruszania czci, szczególnie w internecie.
Zniesławienia i pomówienia to już codzienność w pracy kancelarii adwokackich specjalizujących się w ochronie dobrego imienia, zarówno osób prywatnych, jak i firm. Coraz częściej o nowych sprawach lub wyrokach informują media, ale tylko wtedy, gdy w sporze uczestniczy osoba publiczna lub znana marka. Jednocześnie można odnieść wrażenie, że to stopień zainteresowania mediów lub pozycja społeczna pokrzywdzonego motywuje odpowiednie organy do podjęcia działania.
Pozwy, kary i szczególne przypadki
Zarówno w przypadku pomówienia, zniesławiania, jak i połączenia obu czynów, czyli inaczej mówić naruszenia dobrego imienia, możemy dochodzić swoich praw z powództwa cywilnego i żądać odpowiedniego dla nas zadośćuczynienia oraz pokrycia szkód materialnych, jeśli takie powstały. Możemy żądać również publicznych przeprosin. Jednocześnie mamy prawo dochodzenia roszczeń w postępowaniu karnym i tu również przysługuje nam szereg praw.
Poza żądaniem skazania oskarżonego na karę grzywny, ograniczenia wolności lub nawet pozbawienia wolności do roku (jeśli mamy do czynienia z publicznym pomówieniem lub publiczną zniewagą - art. 212 § 2 kk lub art. 216 § 2 kk) możemy domagać się albo odszkodowania czy zadośćuczynienia, albo nawiązki w kwocie do 100 000 zł. Dodatkowo, na wniosek pokrzywdzonego, sąd może orzec podanie wyroku do publicznej wiadomości.
Czasami, w szczególnych przypadkach, z uwagi na tzw. „interes społeczny” w dochodzeniu praw możemy liczyć na pomoc prokuratury – mówi mec. Monika Brzozowska, Dyrektor Departamentu Prawa Własności Intelektualnej i Danych Osobowych kancelarii Pasieka, Derlikowski, Brzozowska i Partnerzy.
Prokuratura widzi „interes społeczny”, ale nie każda
No właśnie, w jakich szczególnych przypadkach? Jak pokazuje praktyka, owe szczególne przypadki to po prostu swobodna interpretacja przepisów ustawy, w szczególności klauzuli „interes społeczny”. Natomiast podjęcie – lub nie – działania przez prokuratury, zależy tylko od ich dobrej woli, niepodlegającej kontroli sądów, częściej jednak od presji społecznej lub medialnej.
Przykładem takiej dowolności jest wciąż tocząca się sprawa starosty z Limanowej, który jako funkcjonariusz publiczny, wielokrotnie pomawiany i obrażany w internecie, zgłosił do prokuratury całą serię spraw z art. 212 i 216 kk . Śledczy skierowali sprawy do sądu. W jednej z nich sąd nakazał samodzielne ustalenie adresów IP komputerów i nazwisk autorów anonimowych wpisów.
Choć, jak powszechnie wiadomo, a co potwierdza niedawne orzeczenie Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie (sygn. akt II SA/Wa 2821/11), wyłącznie organy państwowe, tj. policja, prokuratura i sąd mogą żądać udostępnienia danych internautów od operatorów czy właścicieli serwisów. Sprawa zawędrowała więc do Prokuratora Generalnego. Odpowiedź Prokuratora była jednak taka, że każda sprawa jest rozpoznawana indywidualnie stąd niemożliwym jest wskazanie określonych wytycznych.
Tymczasem w innej sprawie, pomawiania w internecie ministra Radosława Sikorskiego, także funkcjonariusza publicznego, Warszawska Prokuratura Okręgowa nie dostrzegła co prawda „interesu społecznego” i umorzyła śledztwo, wcześniej jednak ustaliła dane sprawców i przekazała je pokrzywdzonemu.
W praktyce oznacza to, że jeśli decyzja zostanie prawomocnie utrzymana, to minister otrzymał wszystkie narzędzia potrzebne do złożenia skutecznego, prywatnego aktu oskarżenia przeciwko nieanonimowym już internautom. Urzędnik z Limanowej takiego przywileju nie otrzymał.
Zupełnie innego kalibru jest w tym wypadku, wciąż powracająca sprawa właściciela serwisu antykomor.pl i zaangażowania do postępowania całego arsenału narzędzi, włącznie z akcją Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Jak okazało się w lipcu br. Prokuratura Rejonowa w Sieradzu odmówiła wszczęcia postępowania w sprawie ABW i Prokuratury w Tomaszowie Mazowieckim, która to wydała polecenie zatrzymania internauty przez służby specjalne.
Proces przeciwko właścicielowi strony trwa i widocznie „interes społeczny” w ustaleniu i zatrzymaniu sprawcy był tu nadzwyczajnej rangi, skoro zagrażał bezpieczeństwu państwa, a do akcji wykorzystano jednostkę specjalną.
Rzeczywiście, praktyka prokuratur jest bardzo różna i w zasadzie nieusankcjonowana, ponieważ nie ma jasnej definicji „interesu społecznego”. Niektóre prokuratury – za pomocą policji – ustalają sprawców, inne nie. Nie ma w tej materii pewnej wykładni dla organów ścigania.
Niestety jeśli prokuratura/policja zdecyduje, że nie ustali sprawców anonimowych wpisów, to z dużym prawdopodobieństwem pozostaną oni bezkarni. Administratorzy portalu lub inne podmioty, które posiadają dane autorów wpisów, jeśli nie otrzymają postanowienia prokuratury, zasłaniają się ustawą o świadczeniu usług drogą elektroniczną, ustawą o ochronie danych osobowych lub prawem telekomunikacyjnym – dodaje mec. Monika Brzozowska.
Sądy również widzą, co chcą
Zdarza się także, że nawet jeśli prokurator wyda postanowienie o nakazie udostępnienia danych osobowych, to administratorzy skarżą takie postanowienie do sądu. Ostatnio Sąd Rejonowy w Gorlicach uznał na przykład, że zwroty „łysy ch…”, „kpiarz”, „du..a”, „łysa pała” zamieszczone na forum internetowym to jedynie krytyka określonego zachowania lokalnego urzędnika, a same określenia prezentują znikomą szkodliwość społeczną.
W uzasadnieniu sąd wskazał również, że szereg zwrotów typu „metody a la czystki stalinowskie”, „to Białoruś w swoistym wydaniu”, „białoruski model demokracji” są dopuszczalną przez Konstytucję oceną działań organów publicznych, co – zdaniem sądu – jest rzeczą normalną w każdym demokratycznym kraju.
Mec. Monika Brzozowska: Zdarzało się że, w jednej ze spraw anonimowego pomawiania w internecie, sąd wezwał pełnomocnika, by ten w terminie 7 dni sam ustalił dane osobowe sprawców, ukrytych pod internetowymi nickami. W świetle obowiązującego prawa było to niewykonalne, sąd więc, z powodu braku wskazania oskarżonych, postępowanie umorzył. W efekcie oznacza to, że sprawcy pozostali bezkarni w majestacie prawa.
- Pomożecie?, - Pomyślimy…
Jeśli już poprosimy, to interpretacja art. 60 § 1 k.p.k („interes społeczny”) przesądza o tym, czy prokurator pomoże w dochodzeniu przez nas praw przed sądem. Najczęstszą decyzją polskich prokuratur jest jednak odmowa wszczęcia, umorzenie prowadzonego postępowania lub decyzja o nie wstępowaniu do postępowania sądowego z oskarżenia prywatnego.
W sprawach zniesławień i pomówień najbezpieczniej jest więc rozpocząć sprawę w trybie prywatnoskargowym, czyli wnieść prywatny akt oskarżenia, opłacić go i popierać przed sądem. Jak widać prokurator – co do zasady – nie będzie oskarżycielem, ale zdarza się, jeśli wymaga tego „interes społeczny”, że włącza się do postępowania lub rozpoczyna własne.
Aby nadać sprawie taki, publicznoskargowy charakter, należy skierować zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa oraz wniosek o objęcie ścigania przestępstw pomówienia lub znieważenia. Jeśli chcemy włączyć prokuraturę do toczącego się postępowania, powinniśmy poinformować ją o wniesieniu prywatnego aktu oskarżenia oraz złożyć wniosek o przyłączenie się prokuratora – mówi mec. Monika Brzozowska.
Przypadek skuteczności wniesienia prywatnego aktu oskarżenia mogliśmy obserwować w lipcu br. w Środzie Wielkopolskiej, gdzie Sąd Rejonowy uznał winę internauty zamieszczającego obraźliwe wpisy na temat polskich żołnierzy służących w Afganistanie.
Karę wymierzoną w formie grzywny (100 zł) zasądzono co prawda na podstawie art. 52a pkt. 2 Kodeksu wykroczeń, ale wyrok zapadł, a sprawę uznano za precedensową. Szef MON Tomasz Siemoniak stwierdził nawet, że wyrok skazujący internautę na grzywnę za znieważanie poległego żołnierza to koniec bezkarności w internecie.
W międzyczasie pada pomówiona firma
Mec. Monika Brzozowska: Mieliśmy w swojej praktyce przypadek firmy, która ogłosiła upadłość na skutek pomówienia jej w internecie przez własnego pracownika. Pracownik owej firmy dokonał, z komputera służbowego i niemal na masową skalę, wpisów o tragicznej kondycji finansowej przedsiębiorstwa.
W efekcie firma zaczęła lawinowo tracić kontrahentów, zniszczono jej wizerunek, a właściciel złożył wniosek o upadłość. Zniewagi i pomówienia to także, niestety coraz częściej, zamierzone działanie konkurencji. Nie da się po prostu przewidzieć skutków internetowych wpisów, zwłaszcza jeśli wynikają one z nieprawdziwych informacji. Wtedy na przeprosiny jest najczęściej za późno.
Przypomina to ostatnie doniesienia na temat pewnej polskiej firmy odzieżowej, która ubierała naszych reprezentantów na igrzyska olimpijskie Londynie, a która to firma miła zaproponować paraolimpijczykom cennik tak wysoki, że ubranie kadry sportowców niepełnosprawnych okazało się niemożliwe. Jak się jednak okazało, owa firma nawet nie wystartowała w przetargu na dostarczenie strojów.
Zanim wyjaśniono sprawę w sieci zawiązała się koalicja, zarówno wśród dziennikarzy, jak i internautów, bojkotująca markę. Skutek – wizerunkowy koszmar i straty finansowe, firma jednak nie upadała. Sprawa nie zakończyła się też w sądzie, a mogła. Co do przeprosin, to nie oczekuje ich… autor chybionych informacji.
Tymczasem politycy uwielbiają być przepraszani i to szybko
Grupą szczególnie wrażliwą na pomówienia i znieważenia są w Polsce politycy, a niezwykle ważnym elementem każdej takiej sprawy jest akt przeprosin. W gazecie, w internecie, na antenie radia lub telewizji, polityk polityka, polityk redakcję i odwrotnie, skarżą dyrektorzy i prezesi, nawet licealiści skarżą profesorów.
Popularną i wysoko cenioną praktyką jest również żądanie wpłaty zadośćuczynienia na cele charytatywne lub instytucję publiczną. Co prawda nie zasądzono jeszcze nawiązki w maksymalnym wymiarze 100 000 zł, bo procesy różnie trwają, ale furorę zrobiły ostatnio przeprosiny na billboardach.
Różne sprawy różnie trwają, ale najszybciej działają sądy w tzw. procesach wyborczych. Tu wyrok musi zapaść w ciągu 24 godzin. Nic bardziej mylnego w przekonaniu, że to rozwiązanie sprawy, ponieważ i na to zdolni politycy znaleźli metodę. Po prostu obrażają lub pomawiają konkurenta na kilka godzin przed ciszą wyborczą.
Z mojego doświadczenia wynika, że wyroki szybciej zapadają w sądach karnych.
Dla przykładu prowadzimy cywilną sprawę o ochronę dóbr osobistych, w której zaskarżony czyn miał miejsce w pierwszej połowie 2009 r., a sprawa jest nadal w I instancji.
W sprawach karnych średni czas oczekiwania na prawomocny wyrok to 1,5 roku, choć oczywiście nie ma tutaj reguły – podsumowuje mec. Monika Brzozowska.