Trzeba przyznać, że tegoroczna rocznica Konstytucji 3 maja nie tylko była zauważalna, lecz także miała bardzo atrakcyjną formę. Dużo było o niej w mediach i to nie tylko w hagiograficznym stylu, choć tego rodzaju uroczystości nie są przecież okazją do pogłębionych analiz.
W istocie jednak Ustawa Rządowa z 3 maja, bo pod takim tytułem ją uchwalono, była – jak nieco złośliwie, aczkolwiek trafnie nazywają ją Francuzi – konstytucją bez jutra. Nie przetrwała próby czasu, nawet król, który przysięgał dochować jej wierności za cenę życia, szybko o tym zapomniał, a po 1992 r. była już tylko w naszym przekonaniu dowodem na to, że chcieliśmy dobrze...
Nie uważam, żeby miało jakikolwiek sens gdybanie w historii i zastanawianie się, co by było, gdyby nie została w ogóle uchwalona, ale warto przynajmniej wiedzieć, co było przedtem, a właściwie – co chciała przezwyciężyć. Z jej treści wynika wprost, że największego zła w poprzednim ustroju Rzeczypospolitej Konstytucja 3 maja upatrywała w elekcyjności tronu viritim, w liberum veto, w wojsku w istocie prywatnym w rękach hetmanów oraz w prawie do zawiązywania konfederacji (związku) przeciwko królowi.
O elekcyjności tronu przesądziły artykuły henrykowskie przyjęte na Sejmie w Kamionku pod Warszawą (dziś Grochów) 13 maja 1573 r., a według niektórych autorów 20 maja, które tworzyły podstawy ustrojowe dawnej Rzeczypospolitej.
Łatwo wyliczyć, że obowiązywały bez przerwy aż 218 lat. Ponad dwieście lat bez zmian – to nie są żarty... Nawet konstytucja amerykańska uchwalona w 1787 r. była uzupełniana poprawkami. A artykuły henrykowskie obowiązywały aż do Konstytucji 3 maja.
To z pewnością było też ich słabością, bo przecież nic nie trwa wiecznie, ale musi przynajmniej zastanowić ów fenomen niezmienności.
Uważna lektura artykułów henrykowskich dostarcza badaczowi konstytucjonalizmu niezwykłych wrażeń. W 21 punktach (artykułach) precyzyjnie określono, że następny władca może być wybrany dopiero po śmierci poprzedniego i to przez ogół obywateli (szlachty), że Sejm będzie zbierał się raz na dwa lata na sześć tygodni, że bez jego zgody nie wolno nałożyć nowych podatków i ceł czy ustanawiać nowych monopoli, wypowiadać wojny, zwoływać pospolitego ruszenia.
Senatorowie mieli wybrać spośród siebie radę 16, których zadaniem było stałe rezydowanie na dworze w czteroosobowych zespołach i doradzanie królowi we wszystkich sprawach publicznych. W praktyce oznaczało to stałą kontrolę poczynań władcy przez Senat. Postanawiano w artykułach o wielu nawet bardzo szczegółowych kwestiach proceduralnych dotyczących tak dworu, jak i Sejmu.

Rzeczpospolita wkroczyła w 1573 r. na drogę demokracji, silnego parlamentu i niezależnego sądownictwa, wyprzedzając Europę o całe epoki

Przewidziano już wtedy odrębne, niezależne od króla sądownictwo dla szlachty, wprowadzone dopiero w czasach Batorego (1576 r.). Podporządkowano miasta graniczne, sądowe i główne królowi, nie ograniczając praw samorządowych mieszczan.
Artykuły inkorporowały w całości ustalenia konfederacji warszawskiej z 28 stycznia tegoż roku, gwarantującej tolerancję religijną oraz deklarującej pokój pomiędzy innowiercami. Kończyły się zaś punktem, który warto zacytować w całości: „A jeśliby (czego Boże uchowaj) co przeciw prawom, wolnościom, artykułom, kondycjom wykroczyli albo czego nie wypełnili, tedy obywatele koronni obojga narodów od posłuszeństwa i wiary nam powinne wolne czynimy i panowania”.
Tak rozumiano wówczas zasadę opozycyjności, która jest przecież solą demokracji. Pamiętajmy, że to jest dopiero początek naszego państwa prawa (lex est rex), nie umiano sobie jeszcze wówczas wyobrazić, że władza pierwszego obywatela (króla elekcyjnego, a nie dziedzicznego) może być kadencyjna. Tak stanie się dopiero 200 lat później za oceanem.
Trudno się dziwić, że Henryk Walezy zorientowawszy się na miejscu, że ten dokument to żaden pic na wodę, ale realne granice władzy, nie zaprzysiągł ich ostatecznie po koronacji, co dla niektórych jest wystarczającym powodem wykreślenia go z pocztu królów polskich. I słusznie.
Jeśli bowiem popatrzymy na artykuły jako na ustrojowo-prawną podstawę funkcjonowania państwa, to elekt, który odmawia zaprzysiężenia konstytucji, musi być uznany za kogoś, kto tym samym zrzeka się stanowiska. I tak się stało. Niebawem ogłoszono, że tron został opróżniony, a nowy władca Stefan Batory już takich problemów nie czynił.
Mało tego – wprowadził w życie także postanowienie artykułów dotyczące ustanowienia niezależnego od siebie sądu dla szlachty (Trybunału Koronnego), czyli niby jeszcze bardziej osłabił swoją władzę, ale nie przeszkodziło mu to być przez historię uznanym za jednego z najwybitniejszych władców w naszych dziejach. To bardzo ciekawy przyczynek do rozumienia istoty władzy publicznej.
Rzeczpospolita wkroczyła w maju 1573 r. na całkiem własną drogę (by użyć tu określenia Adama Zamoyskiego) – na drogę demokracji, silnego parlamentu, niezależnego sądownictwa – wyprzedając ówczesną Europę (poza Wenecją) o całe epoki. Można wręcz powiedzieć, że artykuły henrykowskie były w istocie naszą pierwszą i to pisaną „konstytucją z jutrem” – i to jutrem długim. Nie wiadomo tylko, dlaczego my sami nie potrafimy tego dostrzec we właściwych proporcjach i uczynić powodem do narodowej dumy.
Ale u nas prawdziwym bohaterstwem jest przecie skończyć żywot... skokiem na koniu do rzeki.