Chodzi o art. 4 uchwalonego właśnie projektu ustawy o szczególnych zasadach przeprowadzania wyborów powszechnych na Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej zarządzonych w 2020 r., zgodnie z którym dopisanie się do spisu wyborców następuje na wniosek wyborcy wniesiony do urzędu gminy najpóźniej w dniu wejścia w życie ustawy .
Oznacza to, że na obywatela nakłada się obowiązek, który w terminie ziszczenia się uprawnienia jeszcze nie obowiązuje. Konstytucjonaliści wskazują, że to niespotykane połączenie retroaktywności normy prawnej z totalnym brakiem możliwości wykonania obowiązku przez adresatów.
- Nie ma wątpliwości, że propozycja ta nie spełnia standardu prawidłowej legislacji. Nakłada ona na obywatela wykonanie czynności, a zarazem zakłada, że ma być ona wykonana przed wejściem w życie samej ustawy. W momencie wejścia w życie przepisu, zawarte w nim prawo będzie niemożliwe do zrealizowania. Nie można przyznawać praw, z których nie można skorzystać w czasie obowiązywania regulacji – komentuje przepis dr hab. Jacek Zaleśny, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego.
Zgodnie z obowiązującymi przepisami, do spisu wyborców aktualnie dopisywać można się na podstawie art. 28 kodeksu wyborczego. Z jego treści wynika, że wyborca na pisemny wniosek wniesiony do urzędu gminy najpóźniej w 5. dniu przed dniem wyborów, jest dopisywany do spisu wyborców w wybranym przez siebie obwodzie głosowania na obszarze gminy właściwej ze względu na miejsce jego stałego zamieszkania lub w której czasowo przebywa.
- Obecnie stosujemy przepisy kodeksu wyborczego, do czasu aż one nie będą one uchylone. Nagle jednak może pojawić się moment, że przepisy zostaną zmienione, a jednocześnie nie ma już możliwości dopisania do spisu wyborców, ponieważ nie ma już ku temu podstawy prawnej – ocenia Zaleśny.
Na przykładzie tego przepisu widać dokładnie, że ustawa wprowadzająca głosowanie korespondencyjne w wyborach prezydenckich została skrojona pod konkretny legislacyjny scenariusz. W momencie bowiem, gdyby przepisy zostały przyjęte w ekspresowym tempie i podpisane przez prezydenta, obywatele straciliby szanse na dopisanie się do spisu wyborców - a będąc precyzyjnym – mieliby na to jeden dzień. Biorąc jednak pod uwagę aktualną sytuację związaną epidemią koronawirusa i ograniczenia w funkcjonowania urzędów, dla większości Polaków byłoby to praktycznie niewykonalne.
- Przepis ten to swego rodzaju pułapka na wyborców. Aktualnie z prawa możemy korzystać, natomiast w każdej chwili prawo to może być odebrane. Jest to naruszenie standardów przewidywalności regulacji prawnych. Obywatel ma mieć gwarancje wykonania wszystkich czynności, które planuje wykonać w sposób zgodny z prawem. Tym bardziej, że dotyczą one jego praw politycznych, czyli tych najbardziej istotnych z punktu widzenia ustroju państwa – wskazuje konstytucjonalista.
Ekspert zwraca uwagę na jeszcze jeden wątek w kontekście głosowania korespondencyjnego, który jego zdaniem stanowi jawną dyskryminację Polaków mieszkających poza granicami ojczyzny. Chodzi tu konkretnie o art. 7 przyjętej wczoraj przez Sejm ustawy. Zgodnie z jego treścią, wyborcy przebywający za granicą, muszą wyrazić zamiar głosowania korespondencyjnego na 14 dni przed dniem wyborów.
- Obywatele mieszkający w Polsce pakiet do głosowania otrzymują z urzędu, natomiast ci sami Polacy mieszkający za granicą są już inaczej traktowani, gdyż muszą wcześniej o pakiet ten wystąpić. Jest to nieuprawnione różnicowanie osób mających tę samą wspólną cechę – bycia Polakiem, wyborcą. Przepis ten dyskryminuje wszystkich Polaków mieszkających za granicą, a miejmy na uwadze, że jest ich około 18 milionów, z czego znaczna część posiada obywatelstwo polskie – dodaje Zaleśny.
Ustawa wprowadzająca głosowanie korespondencyjne zawiera jeszcze inne budzące obawy konstytucjonalistów przepisy. Chodzi między innymi o przyznanie uprawnienia marszałek Sejmu do zarządzenia zmiany termin wyborów w trakcie trwającej już procedury wyborczej, czy ogólnie, zapewnienie możliwości głosowania korespondencyjnego wszystkim obywatelom.
Etap legislacyjny
Projekt trafił do Senatu