Aż 845,5 sprawy rozpoznał średnio w zeszłym roku sędzia orzekający w sądzie rejonowym. A pracy z roku na rok przybywa.
Aż 845,5 sprawy rozpoznał średnio w zeszłym roku sędzia orzekający w sądzie rejonowym. A pracy z roku na rok przybywa.
/>
5 722 020 spraw rozpoznały w 2018 r. tylko sądy rejonowe – wynika tak z odpowiedzi, jakiej na interpelację jednego z posłów udzielił Marcin Romanowski, wiceminister sprawiedliwości.
– Dotarliśmy do granicy. Pracujemy na pełnych obrotach. Nie da się jednak sądzić jeszcze szybciej, aby nie odbiło się to na jakości orzeczeń. Mówię to z pełną świadomością tego, że zaległości cały czas narastają i nic nie wskazuje na to, żeby ten trend miał się odwrócić – podkreśla Małgorzata Stanek, sędzia Sądu Apelacyjnego w Łodzi.
Z danych przedstawionych przez wiceministra wynika, że najwięcej spraw, bo prawie 850, rozpoznają, co oczywiste, sędziowie sądów rejonowych.
– To ogromna liczba. I należy przy tym pamiętać, że mówimy o średniej liczbie spraw przypadającej na jednego sędziego. A przecież na pewno są w Polsce sądy rejonowe, w których ten współczynnik jest jeszcze wyższy – zauważa sędzia Stanek.
Kolejni w tej wyliczance są sędziowie okręgowi. Każdy z nich załatwił w zeszłym roku średnio 334 sprawy. Ogólnie zaś sędziowie tego szczebla załatwili ponad 858 tys. spraw. Najmniej pracy, przynajmniej jeśli chodzi o statystykę, mieli sędziowie sądów apelacyjnych. Średnio jeden z nich załatwił w minionym roku 255,7 sprawy, a ogólnie prawie 113 tys. To zresztą naturalne, gdyż do sądów tych trafia, z racji ich kognicji, najmniej spraw.
Sędziowie nie od dziś narzekają na zbyt duże obciążenie pracą. I przyznają, że ostatnimi czasy jest jej coraz więcej.
– Rzeczywiście zauważyłem wzrost liczby spraw w referacie – potwierdza Bartłomiej Starosta, sędzia Sądu Rejonowego w Sulęcinie, przewodniczący stałego prezydium Forum Współpracy Sędziów. Przyznaje również, że sędziowie najzwyczajniej nie wyrabiają się już z pracą. Na przykład 200 spraw cywilnych jednocześnie można jeszcze jakoś kontrolować, ale nie 500 czy więcej.
Przyczyny takiego stanu rzeczy też są znane od dawna: zbyt szeroka kognicja sądów i za mało rąk do pracy. Druga z tych przyczyn to efekt wstrzymywania przez długi czas przez ministra sprawiedliwości konkursów na stanowiska sędziowskie. W efekcie mamy w sądach kilkaset wolnych miejsc.
– W naszym sądzie od trzech lat nie można obsadzić pięciu wakujących etatów. Działamy więc w warunkach permanentnego braku ok. jednej trzeciej obsady wydziału. Przez ten czas zaległości tak narosły, że trudno będzie to opanować, nawet gdyby doszło nie pięciu, a siedmiu nowych sędziów – podaje przykład łódzka sędzia. Tłumaczy przy tym, że konkurs do Sądu Apelacyjnego w Łodzi był już dwukrotnie skarżony przez jego uczestników do Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego.
– Z jednej strony zdajemy sobie sprawę z tego, że nowi sędziowie są niezbędni. Że bez nich zaległości narastają w zastraszającym tempie. Z drugiej jednak nie można pozwolić, aby w przyszłości dochodziło do podważania orzeczeń, w wydaniu których brały udział osoby nowo powołane – zaznacza sędzia Stanek.
Wątpliwości te mają oczywiście związek z orzeczeniem Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, jakie ma zapaść 19 listopada br. Wówczas dowiemy się, czy obecna Krajowa Rada Sądownictwa jest prawidłowo powołana, a co za tym idzie, czy może wskazywać prezydentowi kandydatów na sędziów.
Jednym z remediów na obecną sytuację mogłoby być powołanie sądów pokoju, gdzie w drobniejszych sprawach orzekaliby sędziowie pokoju. Jak pisaliśmy w zeszłym tygodniu w DGP, pomysł ten ma swoich zwolenników zarówno w obozie rządzącym, jak i w opozycyjnym.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama