Rozmowa o komisji ds. pedofilii z Marcinem Wolnym adwokatem, prawnikiem Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
Z pominięciem konsultacji społecznych rząd przyjął, a potem skierował do Sejmu projekt ustawy o komisji ds. pedofilii. Czy powołanie nowego specorganu jest niezbędne?
Problem jest społecznie ważki, a sam temat bardzo nośny. Po filmie braci Sekielskich ujawniającym przypadki wykorzystywania dzieci przez duchownych wiele środowisk postulowało powołanie takiej komisji. Przykłady działalności komisji w innych państwach, chociażby Australii, mogą wskazywać, że instytucja ta może, co do zasady, okazać się potrzebna. Działalność takiego ciała może przynieść pozytywny efekt, w szczególności pod kątem stworzenia rekomendacji na temat tego, jak podobnych zdarzeń unikać w przyszłości. Może też dać ofiarom szansę zabrania głosu i przedstawienia swojej historii. To szczególnie ważne w przypadku tych osób, którym, z uwagi na przedawnienie karalności czynu, nie dana była możliwość doprowadzenia do ukarania sprawcy. Aby komisja mogła spełnić te zadania, jej przedmiot zainteresowania musi być ściśle wyznaczony i w miarę wąski. Prace powinny się skupić raczej na braku reakcji instytucji państwa na określone zjawiska, a także określeniu mechanizmów działania instytucji pozapaństwowych, które sprzyjały niezawiadamianiu o przestępstwie czy wręcz jego tuszowaniu.
Tymczasem w wersji zaproponowanej przez KPRM to ma być tylko jeden z obszarów pracy organu. Komisja ma kierować zawiadomienia do prokuratury, monitorować toczące się postępowania, prowadzić własne postępowania, tworzyć coroczne raporty na temat zaniedbań i jeszcze prowadzić działalność edukacyjną.
Dlatego moim zdaniem komisja powinna skupić się na wyjaśnianiu tych spraw, które miały miejsce w przeszłości, natomiast reagowaniem na bieżące wydarzenia powinny zająć się inne organy państwa, w szczególności te, do których należy ściganie przestępstw. W końcu od tego jest prokuratura i nie bardzo widzę sens quasi-nadzorczej roli komisji. Poza tym moje bardzo poważne wątpliwości budzi przyznane w projekcie prawo wpisywania osób do jawnego rejestru sprawców przestępstw na tle seksualnym. Jest to de facto orzeczenie o winie, co powoduje, że komisja staje się sądem specjalnym. Poza tym komisja ma prowadzić postępowania, które mogą zakończyć się wpisem do rejestru w odniesieniu do osób, wobec których prokuratura lub sąd umorzyły postępowanie z powodu przedawnienia karalności. Co prawda jest kontrola sądowa, ale pozorna. Takiej osobie będzie przysługiwać prawo odwołania do sądu, ale w procedurze cywilnej w ramach regulacji dotyczącej dóbr osobistych. Ta regulacja może stworzyć sporo wątpliwości interpretacyjnych. W istocie spowoduje, że komisja wykazać będzie musiała jedynie, że jej działanie nie było bezprawne. Takie zadanie nie będzie należało do trudnych, jeśli zauważy się, że omawiany projekt nie zawiera żadnych przesłanek niezbędnych do dokonania przez komisję wpisu do rejestru, pozwalając jej na całkowicie uznaniowe działanie. W końcu nie sposób nie zauważyć, że w całym postępowaniu przed komisją, a także w postępowaniu odwoławczym od jej decyzji nie będzie miała zastosowania zasada domniemania niewinności czy rozstrzygania wątpliwości na korzyść osoby, wobec której kierowane są podejrzenia.
Z jednej strony komisja powinna skupić się na rozliczaniu grzechów przeszłości, a z drugiej nie może tego robić, nie łamiąc przepisów o przedawnieniu.
Nie musimy nazywać nikogo przestępcą seksualnym, żeby stwierdzić, że doszło do zaniedbania polegającego na tym, że ktoś nie powiadomił organów ścigania pomimo istnienia przesłanek. Wystarczy wskazanie o niewykonaniu społecznego obowiązku zawiadomienia o przestępstwie czy ustalenie próby jego tuszowania. Największą korzyścią z działalności komisji byłoby piętnowanie pewnych mechanizmów działania czy zaniechania. Od komisji oczekiwałbym bardziej rzetelnego ustalenia skali zjawiska, wskazania zaniedbań o charakterze systemowym, kreowania zaleceń, wytycznych, polityk, które pozwolą uniknąć tego rodzaju zdarzeń w przyszłości.
Marcin Wolny adwokat, prawnik Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka / DGP