Dane sprawców brutalnych przestępstw pedofilskich są usuwane z rejestru w momencie zatarcia skazania. Osoby, które dopuściły się „nadużyć seksualnych”, będą tam wpisywane nawet bez wyroku.
DGP
Takie mogą być konsekwencje uchwalenia ustawy powołującej komisję ds. pedofilii, która ma badać przypadki wszelkich „nadużyć seksualnych” przeciwko małoletnim poniżej lat 15. Pojęcie nie zostało zdefiniowane, ale wydaje się być szersze niż przestępstwa przeciwko wolności seksualnej i obyczajności z rozdziału XXV kodeksu karnego. Każdy będzie mógł zgłosić do komisji zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia nadużycia seksualnego wobec dziecka albo fakt ukrywania takich czynów. Komisja zaś, jeśli uzna zawiadomienie za zasadne, będzie miała obowiązek poinformować organy ściągania. Kłopoty pojawiają się w przypadku ewentualnego umorzenia postępowania (czy to przez prokuratora, czy na etapie sądowym) z powodu przedawnienia karalności.

Karanie czy prewencja

Zgodnie z art. 26 projektu odmowa wszczęcia albo umorzenie postępowania z powodu przedawnienia powoduje konieczność przekazania akt sprawy komisji, a ta przeprowadza swoje postępowanie, które może się zakończyć wpisem danych sprawcy do publicznej części prowadzonego przez Ministerstwo Sprawiedliwości Rejestru Sprawców Przestępstw na Tle Seksualnym. O ile jednak obecnie do rejestru trafiają personalia osób skazanych przez sąd, o tyle po zmianie prawa w bazie będą mogły się znaleźć informacje o ludziach, którzy nigdy nie usłyszeli wyroku.
– Podstawowy problem polega na tym, że ustawa prowadzi do stosowania sankcji po przedawnieniu, czyli w sytuacji gdy prawo karne zakazuje stosowania środków represyjnych. Z tego punktu widzenia budzi to wątpliwości konstytucyjne – zwraca uwagę dr Mikołaj Małecki z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Bo choć z przepisów wynika, że postępowanie zmierzające do wydania postanowienia o wpisie do publicznej części rejestru pedofilów przeprowadza się „w celu zapobiegania czynom nadużyć seksualnych w przyszłości”, a sam wpis zgodnie z uzasadnieniem „nie jest wymierzeniem kary ani środka karnego” i „spełnia jedynie funkcje prewencji ogólnej”, to sprawa nie jest taka prosta. Nawet jeśli przyjmiemy, że upublicznienie danych osoby uznanej przez komisję za winną nadużyć seksualnych nie jest karą, to jednocześnie trudno zakwalifikować to jako środek zabezpieczający.
– Charakterystyczną cechą takich środków jest to, że są one reakcją na niebezpieczeństwo, które musi być realne w czasie ich stosowania. W przypadku sprawców czynów, które zostały popełnione tak dawno, że zdążyły się przedawnić, nie wiadomo, czy to zagrożenie rzeczywiście wciąż istnieje. Natomiast projekt nie przewiduje żadnych mechanizmów weryfikacji niebezpieczeństwa w momencie dokonywania wpisu. Komisja będzie mogła umieścić czyjeś dane w rejestrze niezależnie od tego, czy stwarza on niebezpieczeństwo, czy nie – zwraca uwagę dr Małgorzata Pyrcak-Górowska z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Piętno do śmierci

W przypadku środków zabezpieczających co jakiś czas sprawdza się, czy ich dalsze stosowanie jest nadal celowe. Tymczasem w projekcie nie ma żadnych mechanizmów, które po cyklicznej weryfikacji pozwalałyby na wykreślenie sprawcy z rejestru.
– Jeśli decyzji o wpisie nie zakwestionuje sąd, to dane sprawcy będą mogły zostać wykreślone dopiero po jego śmierci, podczas gdy dane pozostałych osób skazanych za przestępstwa pedofilskie, które na mocy obowiązujących przepisów są umieszczane w rejestrze, są z niego usuwane w momencie zatarcia skazania – wskazuje prawniczka.
Poza tym środki zabezpieczające stosuje się najczęściej wobec osób, które przejawiają różnego rodzaju zaburzenia psychiczne. – Tutaj przesłanką wpisu nie jest kondycja psychiczna, lecz dokonanie jakiegokolwiek nadużycia seksualnego wobec małoletniego. Wreszcie, sam tylko wpis do rejestru absolutnie nikogo nie powstrzyma przed popełnieniem przestępstwa. On może mieć wyłącznie charakter pomocniczy do stosowanej terapii. Wygląda to jak ukryta forma represji stosowana na zasadzie: skoro nie udało nam się kogoś skazać, to chociaż go napiętnujmy. Zresztą, jeśli wpis do jawnej części rejestru miałby być skutecznym środkiem zabezpieczającym, to dlaczego nie wpisuje się do niej wszystkich skazanych za pedofilię? – pyta retorycznie dr Pyrcak-Górowska.
Obecnie w jawnej części Rejestru Sprawców Przestępstw na Tle Seksualnym umieszcza się tylko dane osób, które dopuściły się gwałtów na dzieciach i gwałtów ze szczególnym okrucieństwem.

Domniemanie niewinności

Podobnie uważa prof. Marek Kulik z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej. – To raczej środek quasi-penalny. Moim zdaniem jest to zarazem próba zastąpienia regulacji prawno-karnych regulacjami administracyjnymi orzekanymi przez organ zastępujący sąd. Można się też zastanawiać, czy takie rozwiązanie nie przełamuje domniemania niewinności. Bo zgodnie z konstytucją dopóty uznajemy jakąś osobę za niewinną, dopóki jej wina nie zostanie stwierdzona prawomocnym wyrokiem sądu – przypomina prof. Kulik.
Doktor Mikołaj Małecki zwraca z kolei uwagę, że o umieszczeniu danych w rejestrze sprawców mogą decydować osoby bez wykształcenia prawniczego. – Może się przecież zdarzyć i tak, że skład komisji zostanie ukształtowany np. z samych lekarzy czy psychologów. Pytanie jaka będzie ich rola, skoro komisja nie ma kompetencji, by ustalać aktualny stan niebezpieczeństwa sprawcy. W dodatku, członkowie komisji nie mają gwarancji niezawisłości jak sędziowie, a będą podejmować decyzje w oparciu o niesprecyzowane kryteria. Będzie więc to swoisty sąd poza sądem, czyli de facto samosąd – mówi ekspert.

Bez konsultacji

Jednocześnie osoba, która nie została skazana na skutek przedawnienia, ale zostanie przez komisję uznana za winną, może po umieszczeniu jej danych w rejestrze… odwołać się do sądu cywilnego, chroniąc swoje dobra osobiste. – I będziemy mieć sytuację, w której to sąd cywilny będzie badał, czy upublicznienie danych w rejestrze doprowadziło do naruszenia jej dóbr osobistych. A to przecież wymaga stwierdzenia sprawstwa czynu pedofilskiego, ustalenia jego znamion i winy. W takim przypadku rodzi się pytanie, po co było to postępowanie prowadzone przez komisję, skoro mógł to robić sąd, a to z kolei pokazuje, że chodzi o represję z obejściem przepisów o przedawnieniu czynu. – pyta dr Małecki.
Być może pytań byłoby mniej, gdyby projekt przed przyjęciem przez Radę Ministrów został poddany konsultacjom publicznym. Centrum Informacyjne Rządu nie odpowiedziało nam na pytania, dlaczego ten etap pominięto.
– Rozumiem dobre intencje twórców projektu, ale chcąc rozwiązać problem nieujawnionych przestępstw pedofilskich, nie możemy tracić z pola widzenia standardów. Wiem, że młyny sprawiedliwości mielą wolno i wiele nierozliczonych przestępstw się wymyka. Jednak przeciwdziałanie temu nie może się odbywać poprzez wychodzenie poza system prawa i powoływanie speckomisji. To ten system należy doskonalić – puentuje prof. Kulik.
Etap legislacyjny
Po I czytaniu w Sejmie