Były szef stowarzyszenia Miasto jest Nasze, obecny lider Wolnego Miasta Warszawa oraz czołowy stołeczny aktywista usłyszał wczoraj niekorzystny dla siebie wyrok. Sprawę wytoczył mu warszawski polityk PO Wojciech Bartelski, który poczuł się dotknięty powiązaniem go z aferą reprywatyzacyjną. Śpiewak – na razie nieprawomocnie – ma Bartelskiego przeprosić.
Były szef stowarzyszenia Miasto jest Nasze, obecny lider Wolnego Miasta Warszawa oraz czołowy stołeczny aktywista usłyszał wczoraj niekorzystny dla siebie wyrok. Sprawę wytoczył mu warszawski polityk PO Wojciech Bartelski, który poczuł się dotknięty powiązaniem go z aferą reprywatyzacyjną. Śpiewak – na razie nieprawomocnie – ma Bartelskiego przeprosić.
A zatem Jan Śpiewak – ten sam, który mówił o reprywatyzacyjnych machlojkach, gdy jeszcze większość mediów się tym nie interesowała, a politycy nie odróżniali reprywatyzacji od rekonwalescencji – został pierwszym politykiem, który usłyszał wyrok w związku z aferą reprywatyzacyjną. Absurd.
Młody działacz społeczny lubi mówić mocno. O byłym burmistrzu Śródmieścia Wojciechu Bartelskim (który obecnie jest prezesem Tramwajów Warszawskich) też wypowiadał się ostro. Sugerował, że polityk PO był elementem reprywatyzacyjnego układu. W jednym zdaniu pojawiało się nazwisko Bartelskiego oraz słowa o mafii reprywatyzacyjnej. Wielokrotnie Śpiewak wypominał, że Bartelski jako burmistrz Śródmieścia spisał gimnazjum przy ul. Twardej na straty, zanim jeszcze ktokolwiek zreprywatyzował nieruchomość (to fakt wynikający wprost z dokumentów, nie opinia Śpiewaka). Sam burmistrz Śródmieścia w tej ostatniej sprawie przyznał zresztą, że „być może się pomylił”. Młody socjolog używa języka, który nie każdemu odpowiada. Typowego zresztą języka dla ludowego trybuna. Sam czasem uważam, że idzie zbyt ostro i zbyt daleko.
Ośmielę się jednak stwierdzić, że gdyby nie donośny krzyk Jana Śpiewaka, kilku innych lokalnych aktywistów oraz tytaniczna wręcz praca dziennikarzy „Gazety Wyborczej” (głównie „Stołecznej”), to o aferze reprywatyzacyjnej byśmy nie usłyszeli do dziś. Ci, którzy robili przekręty, robiliby je nadal.
Przyznałem się już publicznie do tego, że cztery lata temu uważałem Jana Śpiewaka za nawiedzonego. Widziałem w nim kogoś, kto robi burzę w szklance wody. Bądź co bądź widziałem młodego faceta, który wykrzykiwał nośne hasła, mając w tle stare rudery. Tymczasem prokuratura umarzała jedną sprawę za drugą, a sądy wydawały nieruchomości w imponującym tempie. A gdy już jakimś cudem trafił do nich akt oskarżenia w sprawie reprywatyzacji – kończyło się na szybkim uniewinnieniu.
Rację miał Jan Śpiewak. Ja się myliłem. Jego wołanie zostało wreszcie usłyszane. Przestał być traktowany jak oszołom. Czy z tego powodu wszystko mu wolno? Oczywiście nie. Ale sytuacja, w której to właśnie Śpiewak jest już od lat ciągany po sądach i staje się jedyną polityczną ofiarą afery reprywatyzacyjnej, zakrawa na tragifarsę. Lokalni kacykowie partyjni, którzy za swoimi pazurami mają krzywdę tysięcy lokatorów, zmieniają tylko stanowiska. Ćwiczą przed lustrami frazy „nie pamiętam” i „nie wiedziałem”, które stanowią najlepszą wymówkę. A konsekwencje dalej ponosi jedynie ten oszołom – Jan Śpiewak.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama