Dla jednych nadzieja na naprawienie niegodziwości, które działy się przez lata. Dla innych niekonstytucyjny twór, który służy jedynie politycznym celom. Tak podzielone zdania są o komisji weryfikacyjnej ds. reprywatyzacji. A ja stoję pośrodku.
Zanim jeszcze powstała, bardzo krytykowałem pomysł. Uważałem, że politycy nie powinni zastępować urzędników i sądów. Potem zacząłem zmieniać zdanie. Wielu członków nowego organu działa merytorycznie. Wydane decyzje rzeczywiście przywracają odrobinę sprawiedliwości. No i te komentarze Hanny Gronkiewicz-Waltz...
Parafrazując prof. Ryszarda Bugaja – gdy zaczynam wątpić w komisję, czytam lub oglądam wypowiedzi prezydent Warszawy. I natychmiast mi przechodzi.
Niestety, komisja właśnie udowodniła, że zależy jej przede wszystkim na medialnym show. Dowód? Jej członkowie z lubością informowali opinię publiczną, za ile zostały nabyte roszczenia do nieruchomości przy ul. Twardej. Rzeczywiście za grosze, co samo w sobie zasmuca. Bo na reprywatyzacyjnym procederze zyskiwali ci, którzy nigdy nic nie stracili wskutek wywłaszczeń, a jedynie skupowali prawa od zmęczonych urzędniczą indolencją rzeczywiście uprawnionych.
I wtedy, gdy członkowie komisji o tym mówili, wystąpiłem do organu o podanie analogicznej informacji dotyczącej kolejnej sprawy. Mówiąc prościej, zapytałem, za ile roszczenia do nieruchomości przy dawnej Chmielnej 70 – którą od dziś zajmować się będzie organ – nabyli użytkownicy wieczyści. Komisja nie była wpierw skora do odpowiedzi, przekroczyła ustawowy termin 14 dni. Po przypomnieniu, że o ile wiem, ją też prawo obowiązuje, dowiedziałem się, że „wnioskowana informacja nie jest informacją publiczną, ponieważ dotyczy umowy zawartej pomiędzy podmiotami prywatnymi”.
I tu należy sobie zadać pytanie: dlaczego w przypadku Twardej wartość transakcji była informacją publiczną, którą wręcz wykrzykiwali członkowie komisji, a w przypadku Chmielnej już nie jest? Czyżby chodziło o to, że w pierwszym przypadku kwota na umowie jest niska i pasowało to do koncepcji nabywania roszczeń za grosze, a w drugim idzie o znacznie większe pieniądze?
Druga uwaga: skoro podanie informacji narażałoby prywatność podmiotów prywatnych, to jak mniemam, w toku przeprowadzanych rozpraw żaden z członków komisji nie ujawni wartości transakcji. Przecież nikt z nich na pewno nie chciałby uderzyć w prawo do prywatności stron umowy...
I wreszcie trzecia: zgodnie z art. 5 ust. 2 ustawy o dostępie do informacji publicznej prawo do jej uzyskania może podlegać ograniczeniu ze względu na prywatność osoby fizycznej. W resorcie sprawiedliwości (ten obsługuje komisję; odpowiedzi udzielił mi naczelnik jednego z wydziałów MS) jednak najwidoczniej przepis ten jest kiepsko znany. Bo jest duża różnica pomiędzy nieprzekazaniem informacji a tym, że coś nią w ogóle nie jest. Udzielający odpowiedzi Witold Cieśla zaś pomieszał jedno z drugim – i ze spostrzeżenia, że odpowiedź mogłaby zasmucić strony umowy, wywiódł błędny wniosek, że nie ma więc mowy o informacji publicznej.
Pozostaje jedynie wierzyć, że w toku prac nad przywracaniem sprawiedliwości członkowie komisji oraz pomagający im urzędnicy są dokładniejsi niż przy odpowiadaniu na zapytania dziennikarzy. A ja wracam do śledzenia aktywności Hanny Gronkiewicz-Waltz.