Etymologicznie słowo „korporacja” pochodzi z języka łacińskiego i w przełożeniu na polski oznacza „wynikający z połączenia części związek”. Gdyby posługiwać się zapożyczeniem z innych języków, chociażby niemieckiego, można by związki nazywać gildiami.
Powstające w Polsce w średniowieczu, na wzór gildii niemieckich, związki kupców i rzemieślników po polsku nazwano cechami. Gildie (początkowo po spolszczeniu: gieldy), a później – zupełnie po naszemu – cechy, miały za cel ochronę interesów poszczególnych grup zawodowych. Bardziej solidarne wewnętrznie cechy postronni określali jako współbractwa. Gdyby posługiwać się zapożyczeniem z łaciny, współbractwo nazwalibyśmy konfraternią. Nieprzypadkowo zatoczyłem takie lingwistyczne koło, by ostatecznie postawić kilka pytań. Czy pojęcie samorządu jest bliższe związkowi w znaczeniu korporacji, czy bardziej konfraterni? Czy któreś z tych określeń jest dla samorządu pejoratywne? Może zaś któreś z nich nobilitujące? Czy lepiej po prostu mówić po polsku i nazywać rzecz po imieniu?
Zgadzam się z przeważająca częścią wywodów tych, którzy upatrują w nazywaniu samorządów zawodowych korporacjami brzydkich intencji. Jakież to jednak mogą być te złe intencje i do czego konkretnego mogłyby zmierzać w przypadku samorządów prawniczych, chociażby radcowskiego czy adwokackiego? Mniemam, że większość posługujących się słowami obcojęzycznymi analizy ich znaczenia nie dokonuje, po prostu tak mówi, bo taka moda lub tak kazali...
Pejoratywizując – przynajmniej w ich zamyśle – samorządność zawodową, nie zdają sobie sprawy, że w ten sposób mogą przyczyniać się do niszczenia idei społeczeństwa obywatelskiego. Takie zaś – w ramach tworzonych przez ustawodawcę – potrafi samodzielnie się organizować w celu rozwiązywania specyficznych i niełatwych często problemów poszczególnych środowisk. Takie też społeczeństwo staje się mocnym partnerem państwa, wyręczając je niejednokrotnie, bez sięgania do kasy państwowego budżetu, w realizacji wielu funkcji właśnie państwu przypisanych. Dlatego też – pomimo wypowiedzi niektórych prominentnych przedstawicieli obecnej legislatywy i egzekutywy – mam nadzieję, że w ramach „dobrej zmiany” władze nie planują i nie wykonają zamachu na prawniczą samorządność zawodową ani na żadną konstytucyjnie wpisaną w nasz ustrój samorządność.
Nadzieje te opieram na dwóch przesłankach. Pierwsza to pragmatyzm władzy. Ma ona już i tak bardzo szerokie spektrum zadeklarowanych publicznie reform i racjonalizm nie wskazywałby na celowość jego rozszerzania, kosztem efektywności realizacyjnej, a jedynie dla efektowności zapowiedzi. Dlatego nie zaliczam się – mam nadzieję, że nie naiwnie – do grona tych co głoszą, że nieuchronnie i wkrótce władza zabierze się i do nas (czytaj: samorządy prawnicze), nie wskazując jednak, na czym to zabranie się miałoby polegać. Pomijam w tym miejscu sygnalizowaną już przez Ministerstwo Sprawiedliwości pod obecnym kierownictwem obniżkę dopiero co zwaloryzowanych stawek wynagrodzeń z tytułu kosztów zastępstwa procesowego. To niewątpliwie sprawa dla środowiska bardzo ważna z punktu widzenia ekonomicznego, ale niemająca charakteru ustrojowego. Szanuję więc obawy o stabilność samorządów, ale rewolucyjna wyobraźnia, której mnie w tym zakresie być może brakuje, może okazać się wywoływaniem, a nawet drażnieniem wilka.
Podobnie rzecz się może mieć z nawoływaniem do budowania barykad przeciwko – nie do końca zidentyfikowanym – nieprzyjaciołom. W mojej opinii ma to służyć przede wszystkim zaspokojeniu celebryckich ambicji nawołujących. Zachowań rozważnych, którym osobiście hołduję, nie należy natomiast utożsamiać z biernością i kapitulanctwem. Czynienie pod adresem kierownictwa samorządu takich zarzutów (nawet enigmatycznie) jest oparte jedynie na umyślnym – a może tylko nieumyślnym – ignorowaniu faktów.
Druga przesłanka mojej nadziei to pragmatyzm wspólnot, jakie tworzą samorządy adwokatów i radców prawnych. Na ten składać się muszą – a jestem przekonany, że w zdecydowanej większości się składają – zachowania członków ustawowych organów tych wspólnot, tak na szczeblach lokalnych, jak i krajowym, wybieranych właśnie na kolejną kadencję. W zachowaniach tych nie powinny dominować emocje. Odwrotnie: mają to być spokój oraz umiejętność mnożenia zdobyczy i umacniania społecznego autorytetu zawodów. Takie zachowania są w interesie całych samorządowych wspólnot, a nie tylko osób aspirujących do sprawowania w nich funkcji reprezentacyjno-władczych. Wtedy wspólnoty prawnicze nie tylko będą skutecznie chronić siebie, ale także jeszcze lepiej realizować misję, jaką jest świadczenie pomocy innym, działanie w interesie publicznym.
Wracam na koniec do otwierającej ten felieton gry lingwistycznej. Z obcojęzycznych określeń tam przytoczonych, za najbardziej adekwatne dla samorządu zawodowego uważam słowo „konfraternia” – po polsku współbractwo. Ktoś zapyta dlaczego? Przyjaciół się wybiera, braci niekoniecznie; ale lepiej się żyje w dobrej rodzinie, szczególnie jeśli jest ona liczna i wielopokoleniowa, jak choćby samorząd radcowski. Sąsiedzi takiej rodziny wskazują ją jako wzór, a o dobry wizerunek „korporantów” (przepraszam za brzydkie słowo) współbraci wszak chodzi.