Ministerstwo Sprawiedliwości planuje zmniejszyć liczbę etatów urzędniczych w sądach rejonowych. Tak wynika z pisma, które szef resortu skierował do prezesów sądów apelacyjnych. Za zaoszczędzone pieniądze zostaną stworzone dodatkowe etaty asystentów w tych okręgach sądowych, w których pracuje powyżej 300 sędziów i w których są największe zaległości (czytaj: w Warszawie).
Sylwester Ksiądz, sędzia Sądu Rejonowego w Pile
Minister postanowił, że wskaźnik etatów urzędniczych przypadających na etat orzecznika w sądzie rejonowym w latach 2013–2014 będzie wynosił 2,26 natomiast w 2015 r. 2,18. Początkowo zakładano, że w bieżącym roku ów wskaźnik wyniesie 2,45, ostatecznie jednak, jak czytamy w piśmie, „minister sprawiedliwości uznał za bardziej racjonalne zasadność (...) wskaźnika 2,26”. Nie wiadomo, co legło u podstaw decyzji ministra, bo w dokumencie brak informacji czy danych, które pozwoliłyby na weryfikację przyjętych założeń. Można odnieść wrażenie, że zaważyła uznaniowość ministra sprawiedliwości, który po raz kolejny uległ duchowi prawa.
Ministerstwo nie określa wprost, w jaki sposób nastąpi ograniczenie liczby etatów, ale nietrudno wywnioskować, że poprzez zwolnienia, w tym grupowe (w rozumieniu o ustawy z 13 marca 2003 r. o szczególnych zasadach rozwiązywania z pracownikami stosunków pracy z przyczyn niedotyczących pracowników). Lista sądów, w których nastąpią cięcia, już została – wedle informacji resortu – stworzona, dotąd jej jednak nie opublikowano. Wagę problemu pokażę więc na przykładzie mojego macierzystego sądu w Pile, który od 1 stycznia 2013 r. przejął właściwość zlikwidowanego Sądu Rejonowego w Złotowie.
Obecnie są w nim 82,25 etaty urzędnicze i 30 etatów orzeczników, co daje wskaźnik ok. 2,74. Oznacza to, że do 2015 r. trzeba będzie zlikwidować ok. 15 etatów urzędniczych. Zgodnie z art. 1 ust 1 pkt 1 cytowanej wyżej ustawy z 2003 r. będzie się to musiało wiązać ze zwolnieniami grupowymi. A co z zapewnieniami ministra Gowina, że na skutek likwidacji czy też, jak wolał „łączenia” sądów nikt nie straci pracy?
Inną kwestią jest to, w jaki sposób mają działać takie sądy jak pilski po „racjonalizacji wykorzystania etatów” i czy w imię niepewnych efektów wzmacniania niektórych sądów należy poświęcać inne, te dobrze funkcjonujące, w których nie ma strukturalnych zaległości i które zapewniają obywatelom sprawne rozpoznawanie spraw. Czy intencją ministerstwa jest doprowadzenie do sytuacji, w której wszystkie sądy będą działać tak jak stołeczne?
Żeby nie było wątpliwości – rozumiem, iż sądy w Warszawie mogą mieć większe obciążenia i należy je wzmacniać, ale nie powinno się to odbywać kosztem prawidłowego funkcjonowania pozostałych jednostek. Zlikwidowanie wskazanej liczby etatów urzędniczych w Sądzie Rejonowym w Pile i uzyskanie narzuconego wskaźnika spowoduje znaczne wydłużenie czasu rozpoznawania spraw. Jest to nieuniknione, gdyż obecny poziom etatyzacji z trudem wystarcza na zapewnienie każdemu orzecznikowi sekretarza. Nie można zapominać, że etaty urzędnicze w sądzie rozkładają się różnie w zależności od specyfiki wydziału. Inne potrzeby ma np. wydział ksiąg wieczystych, gdzie przy małej liczbie orzeczników potrzeba wielu urzędników, a inna jest specyfika wydziału cywilnego, gdzie urzędnicy są bardziej związani z orzecznikami.
Kolejną kwestią, która zdaje się umknęła uwadze ministerstwa, jest stale rosnąca liczba spraw wpływających do sądów. W 2012 r. w skali kraju było ich o ponad pół miliona więcej niż rok wcześniej, przy czym wzrost był odczuwalny nie tylko w jednostkach, które minister sprawiedliwości chce wzmacniać, lecz także we wszystkich sądach rejonowych. Przykładowo w wydziałach cywilnych i gospodarczym Sądu Rejonowego w Pile od 2009 r. liczba spraw zwiększyła się o ok. 200 proc.
Mogę więc tylko wyrazić nadzieję, że resort przedstawi rzetelne wyliczenia dotyczące etatyzacji sądów w kontekście poziomu wpływu spraw. I odstąpi od uznaniowego ustalania wskaźnika, który ma kolosalny wpływ na prawidłowe funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości.

Sylwester Ksiądz, sędzia Sądu Rejonowego w Pile