Gdyby polityka była kierunkiem w malarstwie, to byłaby dadaizmem. Czyli sztuką, niezłą samą w sobie, wywodzącą się z bełkotu.
Hannah Höch „Wycinanka dada nożem kuchennym” / Dziennik Gazeta Prawna
Przypadkowo wysłane SMS-y mogą zacząć ciekawą wymianę myśli. Zachwycałam się analizą statystyczną, która mnie wciąga, choć matematyka nie wabiła. I podzieliłam nadzieją, że korzyści ze śmierci będą takie, że będzie można uczyć się wszystkiego równolegle. Potem omówiłam najnowsze wyczyny „mojego cudownego, małego kota”, jednocześnie rozważając alternatywne życiorysy, np. zostanie pisarzem maratończykiem, jak Murakami. I jeszcze dodałam coś o wyższości pieczonej wołowiny na winie i śliwkach nad pieczoną dziczyzną. Przypomniał mi się skecz Pazury na temat pieczenia kurczaka w koniaku, więc się nim podzieliłam, odsyłając na You-Tube’a. A że pisałam bez okularów, wysłałam to diabli wiedzą gdzie. A konkretnie do kogoś, kogo mam podobnie jak rzeczywistą adresatkę zapisanego w telefonie. Ten nieadresat to poważny człowiek i nie dzielę się z nim zwykle wybrykami kotków, rozważaniami o korzyściach ze śmierci i urokami wołowiny w winie. Dlatego struchlałam, kiedy zobaczyłam zwrotny SMS od niego. Odpowiedział, zapewne stosownie do tego, co akurat uprawiał, a więc rozdyskutowanie polityczne na jakimś forum społecznościowym lub politycznościowym:
– To kształcące, taka świadomość, że ludzie jeszcze o czymś innym poza polityką rozmawiają.
Roześmiałam się SMS-em:
– Niektórzy rozmawiają WYŁĄCZNIE „jeszcze o czymś innym”. Choć domyślam się, że polityka wciąga i jak ktoś ma smykałkę, to może być niezwykle ciekawą grą.
– Niektórzy mówią, że to partia szachów, ale to trochę bardziej brutalny sport.
– Jak boks czy na przykład polo? A może brutalizm wynika stąd, że przeciwko golfistom grają szachiści, a hokeiści przeciwko siatkarzom?
– Często niestety z braku zasad...
– Moralnych? Bo nie zgodziłabym się, że żadnych zasad nie ma. Są, nawet stabilne: zamiast kategorii „Przyjaciele” (względnie niezmienni), używa się kategorii „Sojusznicy” (zmienni); zamiast moralności skuteczność; zamiast stoicyzmu cynizm itd. Dla człowieka moralnego polityka to rosyjska ruletka. Chociaż idealistycznie wierzę, że można być politykiem, godząc wszystkie te kategorie, bez uszczerbku dla psyche. Tylko trzeba być niezłym... szachistą.
– Czyli strategia przetrwania.
– Zabrzmiało niemal oskarżycielsko... Nie sądzę, żeby polityka, (a w szczególności szachy), były oparte na strategii przetrwania. Z mojego punktu widzenia są oparte na strategii ofensywy. A gra na przetrwanie to w nich najwyżej tymczasowa taktyka.
– To zależy, co się ma na szachownicy.
– Na to nie mam riposty: trafne. Komentując polityków, komentujesz różne szachownice.
– Staram się zdystansować. Żeby mieć trzeźwe spojrzenie. Nie zawsze się udaje. Ale gierki polityczne chłodzą mnie zupełnie.
– Twój wybór padł na stoicyzm? Byłby z Ciebie unikat: stoik w polityce.
Gdyby polityka była sztuką malarską, to byłaby dadaizmem. Czyli sztuką, niezłą samą w sobie, wywodzącą się z bełkotu. Podobno nazwa pochodzi od francuskiego „dada”, wybranego losowo i jednocześnie przypominającego gaworzenie niemowlaka, a w innej wersji została wybrana, bo nic nie znaczy. Narzędzia tej sztuki i jej wyniki to absurdalne teksty, łączenie technik, fotomontaże i fonetyczne wiersze. Ponadto dadaiści nie wytworzyli jednolitego stylu czy programu, twierdząc, że dadaizm jest stanem umysłu. Hugo Ball był autorem fonetycznego wiersza, brzmiącego: gadji beri bimba glandridi... itd., który odczytał podczas jednego z wieczorów w Galerie Dada.
Gdyby ktoś nie wiedział, że mowa o dadaizmie, mógłby sądzić, że to encyklopedyczny opis hasła „polityka”: łączenie technik, absurdalne teksty, blabling niemowlaka, brak stylu i programu, a jedynie szczególny stan umysłu i: gadji beri bimba glandridi...
Od porównywania polityki z malarstwem jeszcze ciekawsze jest filozoficzne badanie jej związków z moralnością. W teorii nie ma sprzeczności między moralnością a polityką, jak przekonywał bodajże Immanuel Kant, z naciskiem na słowa „w teorii”. Bo, jak skonstatował z kolei bodaj Churchill, „by osiągnąć sukces w polityce, trzeba nieraz postępować wbrew wszelkim zasadom”. Paradoks polega na tym, że mimo wszystko zasady są: Polityka podlega prawom tak koniecznym, jak ruch gwiazd (André Maurois, pisarz, w „Kuchnia polityczna”, Poznań 2001, zebrane i opracowane Joachim Glensk, Wiesław Stradomski, s. 12; pozostałe użyte w felietonie cytaty z polityków i dziennikarzy pochodzą z tej samej książki). No to teraz, dla rozrywki, pobawię się w teoretyka zasad politycznych. Wezmę siedem. Z punktu widzenia człowieka moralnego to jak siedem grzechów głównych.
Brak zasad jest zasadą
„Polityka jest walką interesów upozorowaną na walkę o zasady” – powiedział Ambrose Bierce (może nie być bez znaczenia, że uchodzi on za jednego z twórców powieści grozy). To rozwiązuje problem relacji między polityką a moralnością. Nie rozwiązuje natomiast problemu ze sobą człowieka będącego politykiem. Chyba że potrafi być osobno sobą-sobą i sobą-politykiem. Takie rozdwojenie jaźni jako działalność profesjonalną akceptuje się bez mrugnięcia okiem tylko u aktorów. Ta tolerancja rzadziej dotyczy działalności zawodowej polityków. A jeśli nawet, to z jakimś takim skrzywieniem, lekkim niesmakiem i raczej skazaniem na sytuację niż jej aprobatą. Dlatego, jak stwierdził Georges Clemenceau, „zajmując się polityką, należy być w każdej chwili gotowym do zerwania z przyjaciółmi”. Biorąc pod uwagę, że powiedział to polityk, któremu bezwzględność w realizowaniu planów politycznych i brutalność wobec przeciwników zyskały przydomek „Tygrys”, należy uznać, że rada jest wiarygodna, oparta na doświadczeniu.
Polityka umie tańczyć słowami
W tym robota polityka przypomina pracę copyrightera tworzącego jądro reklamy. Słowo, a właściwie jego mniej szlachetni bracia i kuzyni „hasło” i „slogan” są sprzymierzeńcami polityków, którzy potrafią tańczyć, żonglować, uprawiać akrobatykę artystyczną – wszystko to w dziedzinie słowa. Dzięki nim są w polityce hasła, które żyją życiem niezależnym od swoich twórców, a nawet od kontekstu, w którym powstały. Weźmy „Balcerowicz musi odejść”, hasło polityczne autorstwa Władysława Serafina z 1991 roku. Fraza ta zrosła się na stałe z powtarzającym ją Andrzejem Lepperem. Umieszczał ją w tak różnych kontekstach, że nie pozwalał się nim znudzić. Podobnie jak Marek Porcjusz Kato, który większość swoich mów kończył słowami „Caeterum censeo Cartagina delendam esse” („A poza tym sądzę, że Kartaginę należy zniszczyć”). Można mniemać, że na siłę głównych tez aktualnie głoszonej mowy wpływało to negatywnie, ale wzmacniało powtarzany komunikat (por. Jerzy Bralczyk, „500 zdań polskich”, Warszawa 2015, s. 25).
Slogan polityczny jest bardzo wygodny, tak samo zresztą jak reklamowy. Jego znaczenie i kształt gramatyczny mają wiele wspólnego z aforyzmem, a jednocześnie niczego nie orzeka o świecie, bo jest nieweryfikowalny. Na dodatek ma niezwykłą zdolność nadawania imion zjawiskom, a jego zwięzłość ma radykalizować jego wymowę: im krótszy i bardziej lapidarny, tym bardziej sugestywny i kategoryczny (zob. Jerzy Bralczyk, „Język na sprzedaż”, Gdańsk 2004, s. 124–126).
Do całego systemu sztuki słowa, którą powinien opanować każdy polityk – choć nie każdy dochodzi do tej samej sprawności – może dodać jeszcze szermierkę. Jak to zrobić, żeby będąc pytanym o coś, na co się nie chce odpowiadać, odpowiedzieć czymś, co się chce przekazać. I żeby nikt nie chwycił (prócz dziennikarza), że to sztuczka jak u Copperfielda. Copperfield „znikał” żyrafy czy słonie, copperfieldowski polityk „znika tematy”.
Nie chcę wywoływać do tablicy polityków z nazwiska, więc posłużę się przykładem człowieka, o którym nie wiem, kim był, ale omawianą sztukę opanował do perfekcji: miał powiedzenie „to mi przypomina całkiem coś innego”. Wtedy, w dowolnym momencie mógł powiedzieć, co chciał (por. Jerzy Bralczyk, „500 zdań polskich”, Warszawa 2015, s. 25). Przydatne dla polityków. I dla studentów podczas egzaminów ustnych.
Tworzenie swojej rzeczywistości
Polityka kreuje własną rzeczywistość, zmienia fakty, nie potrzebuje prawa ani określonego trybu działania. Lech Wałęsa napisał 1 czerwca 1990 r. do Henryka Wujca – wybranego przez Komitet Obywatelski przy Wałęsie jako przewodniczącym NSZZ „Solidarność” na stanowisko sekretarza, że go odwołuje. Faksem. Wujec faksem odpisał, że wobec wspomnianego trybu powołania takie odwołanie jest niemożliwe. Na to Wałęsa lakonicznie, nadal faksem: „Czuj się odwołany”.
„Zdarza się, że mamy mocne podstawy, by się za kogoś mieć, by się kimś czuć. Czasem te podstawy są nawet prawne. Ale nawet i wtedy nie musimy tym kimś naprawdę być” (por. Jerzy Bralczyk, „500 zdań polskich”, Warszawa 2015, s. 95).
Polityczna zasada niezgadzania się z rzeczywistością znowu zahacza o dadaizm. Jedną z kluczowych jego sztuk był kolaż. Max Ernst wykonuje swój pierwszy w 1919 roku. Zrobiony jest z katalogów sprzedaży wysyłkowej, encyklopedii, gazet, fotografii i rycin. Według Ernsta „kolaż opiera się na przypadkowym spotkaniu dwóch różnych rzeczywistości na nieprzystającym planie” („Wielcy malarze, ich życie, inspiracje i dzieło. Dadaizm”, red. nacz. Ewa Dołowska, nr 103, s. 21). Lautréamont to zobrazował: „Piękny jak przypadkowe spotkanie maszyny do szycia z parasolem na stole do sekcji”. Czyż nie przypomina polityki?
Polityka musi być przewrotna. Co najmniej
Przewrotność odwraca relacje. Formułka: „sługa, sługa uniżony”, wbrew uniżonej dosłowności brzmi ironicznie, szyderczo, a nawet zdradza wyraźne lekceważenie (Mirosław Karwat, „O perfidii”, Warszawa 2001, s. 16). Takie kręcenie bączkiem jest koniecznie, skoro – jak powiedział Louis Dumur, francuski dziennikarz i dramaturg pochodzenia szwajcarskiego – „polityka to sztuka posługiwania się ludźmi, wmawiając im zarazem, że się im służy”. Co ciekawe, ci najefektowniej przewrotni nie muszą mieć już żadnych innych cech, takich jak wiedza, profesjonalizm czy honor. Doskonałość w przewrotności wystarcza do bycia świetnym politykiem. W polityce – jak w matematyce: nawet zera są wartościowe, jeśli umieszczone są na właściwym miejscu. O czym wspomniał Malcolm Muggeridge, angielski dziennikarz i satyryk, który podczas II wojny światowej pracował dla brytyjskiego rządu jako żołnierz i szpieg.
Każde zachowanie przewrotne – wypowiedź, gest, mina – oparte jest na schemacie odwrócenia i zaprzeczenia. Polega na tym, że pewne zjawisko, za pośrednictwem porównania go do drugiego zjawiska, przekształca się w trzecie. A to pierwsze, tak szczególnie przetłumaczone, nabiera zupełnie odmiennego sensu. Czyli jest stan wyjściowy, następnie pośredni, który jest dwuznaczny, i wreszcie końcowy – zaprzeczający wyjściowemu. Nie byłaby to przewrotność, gdyby nie zamierzona dwuznaczność i dbałość o zachowanie wrażenia, że nie ma różnicy między początkiem a końcem wypowiedzi czy działania. Ten, kto się wypowiada lub działa przewrotnie, zyskuje przewagę nad drugą stroną właśnie dzięki zaskoczeniu, które wynika z nieoczekiwanego obrotu sytuacji. Rozmówca, czytelnik czy wspólnik jest zaskoczony, ponieważ, podobnie jak uczestnik gry w trzy karty, wszystko widział, a nic mu się nie zgadza. Zwrot o 180 st. wygląda jak bezruch lub pełny obrót, do początkowej pozycji (zob. Mirosław Karwat, „O perfidii”, Warszawa 2001, s. 15–19).
Jednocześnie odważna i milcząca. Albo odwrotnie
Polityka ma ciekawe relacje z odwagą. Polityk powinien być odważny, żeby rozpychać się łokciami i hałasować. Niektórzy robią to metaforycznie, inni dosłownie. Jednocześnie nie powinien wypowiadać swoich poglądów zbyt jasno. Przynajmniej nie na tyle, by każdy partyjniak go zrozumiał. Raczej tak ciemno, by każdy partyjniak, a zwłaszcza szef partii, rozumiał go na swoją modłę. Bo inaczej za jasność i przejrzystość można wylecieć ze swojego obozu. Zwłaszcza gdy pogląd własny kłóci się z twarzą oficjalną, wkładaną do pracy w parlamencie.
Polityk powinien więc być jednocześnie odważny i milczący. Choć zdarza się, że wyrazisty polityk nie ma odwagi, a wrzeszczy. Brak odwagi jeszcze da się zakamuflować. Najgorszy w polityce jest lęk, dlatego że „to, co w polityce zaczyna się od lęku, kończy się szaleństwem”. Powiedział to, co ciekawe, Samuel Taylor Coleridge, angielski współojciec romantyzmu i jeden z tzw. poetów jezior.
Demencja w polityce nie jest chorobą
Cechą polityki jest brak czegokolwiek stałego prócz zmienności: „W polityce nie ma odpoczynku. Żadne zagadnienie nie jest załatwione ostatecznie. Słowo ad acta w polityce nie istnieje” (Jerzy Drobnik, dziennikarz i polityk, zmarł w 1974 roku). Dlatego istotną cechą polityka jest krótka pamięć. Jeśli ktoś nie potrafi ściągnąć jej cugli, bo nie da się „odzobaczyć” widzianego, „odsłyszeć” usłyszanego, a w szczególności „odwymówić” wypowiedzianego, to pozostaje stoicyzm. Całkowity dystans do wszystkiego. Wewnętrzny, bo zewnętrznie polityk przecież musi rozpychać się łokciami i hałasować. Jak to pogodzić? Był taki dowcip. Przychodzą dwie myszy do najmądrzejszego w lesie: puchacza. I skarżą się, że wszyscy im dokuczają, wszyscy na nie czyhają i czy mógłby im coś poradzić. Na to puchacz:
– Najlepiej, żebyście miały odstraszające kolce. Zamieńcie się w jeże.
– Aha – odpowiedziały myszy i zadowolone odeszły. Ale w domu zaczęły się zastanawiać, jak to zrobić? Jak zamienić się w jeże? I wróciły do puchacza z tym pytaniem. Na co on zdenerwował się:
– Co wy mi tu z takimi szczegółami przychodzicie!? Ja tu jestem od strategii, a nie detali.
To co się stanie z takim pobrudzonym polityką stoikiem? Sztaudynger na to odpowiedział:
„Mistyk
wystygł.
Wynik?
Cynik”.
Polityka to sztuka, a politycy są jej aktorami
Wyobraźmy sobie dwóch polityków kandydujących na jakieś stanowisko. Jeden ma znacznie mniej pieniędzy niż drugi, więc korzysta z opcji bezpłatnych: daje się zapraszać do różnych programów. W tym takich, gdzie konwencją jest agresywne dziennikarstwo i ofensywny dziennikarz. Kamery chwytają obraz tak, aby był ciekawy, a więc nie zawsze korzystny dla polityka, kiedy drapie się po głowie albo pod stołem wyciera but o spodnie. Jego przeciwnik, mając pieniądze, nie musi występować w programach tego rodzaju. Wydaje pieniądze na udział w tych montowanych, a nie na żywo. I ma własnego charakteryzatora. Ten hipotetyczny przykład jest przybliżeniem tego, co zdarzyło się w wyborach prezydenckich w USA w 1968 r. W książce odsłaniającej kulisy kampanii wyborczej Richarda Nixona dziennikarz Joe McGinnis opisuje, jak doradcy Nixona zręcznie kształtowali jego obraz ukazywany na ekranie. Jeden z członków sztabu Nixona: „To jest początek całej nowej koncepcji. Odtąd już zawsze będą oni wybierani w ten sposób. Następni będą musieli być artystami” (zob. Elliot Aronson, „Człowiek istota społeczna”, Warszawa 2000, s. 68–69). Czyli jednak aktorstwo... A jeśli sport, to slalom narciarski. A jeśli szachy, to takie ze zmiennym zestawem bierek na szachownicy.
Na podsumowanie dekalog polityka (lubię dekalogi). Mógłby być na przykład taki: 1. Dbaj o interesy, pozorując dbałość o zasady; 2. Żongluj językiem; 3. Porzuć fakty, twórz rzeczywistości; 4. Bądź przewrotny; 5. Bądź odważny i milczący jednocześnie; 6. Skróć pamięć; 7. Ale pamiętaj, że talia kart stale się zmienia; 8. Zrezygnuj z przyjaciół; 9. Zadbaj o sojuszników; 10. Graj. Dużo graj.
A po drugiej stronie stoją ci, co śpiewają:
Nie wierzę politykom, nie
Nie wierzę politykom
Nie wierzę politykom
To oni wytyczyli granice
To oni zbudowali mur
To oni podzielili nas
To oni patrzą na nas z góry
To oni mają swoje sprawy
O których my nic nie wiemy
To oni wywołują wojny
Na których to my giniemy
Nie wierzę politykom... (Tilt „Nie wierzę politykom”, 1981, tekst i muzyka Tomasz Lipiński).
Warto wysłuchać tej piosenki w całości.