Nałożenie na wszystkie spółki akcyjne obowiązku prowadzenia stron internetowych może przynieść oczekiwany skutek w postaci wzrostu transparentności na rynku kapitałowym. Jest wszakże jeden warunek. Przygotowany w resorcie Zbigniewa Ziobry projekt musi zostać istotnie zmodyfikowany.
Przypomnijmy, w lutym w DGP poinformowaliśmy, że projekt nowelizacji kodeksu spółek handlowych przewiduje nie tylko zmiany dotyczące akcji na okaziciela, lecz także informatyczną rewolucję dla 10 tys. podmiotów. Powód? Projektowany art. 5 par. 5 k.s.h. Zgodnie z nim spółka akcyjna będzie miała obowiązek publikować wymagane przez prawo lub jej statut ogłoszenia pochodzące od spółki także na swojej stronie internetowej w miejscu wydzielonym na komunikację z akcjonariuszami. Co to oznacza? Przede wszystkim to, że w końcu wszystkie będą musiały mieć swoje miejsce w sieci.
Już to budzi kontrowersje. Eksperci zastanawiają się bowiem, po co małemu zakładowi meblarskiemu prowadzonemu w postaci spółki akcyjnej, który jest rodzinnym biznesem, strona internetowa? I czy ma sens nakładanie dotkliwych kar na tych, którzy na bieżąco nie będą aktualizowali witryny? Z projektowanych przepisów wynika, że za nieumieszczenie sprawozdania finansowego w określonym terminie zarządzający będzie mógł usłyszeć nawet wyrok ograniczenia wolności.
– O ile obecnie zgodnie z art. 4023 k.s.h. istnieje obowiązek prowadzenia własnej strony internetowej przez spółkę publiczną, o tyle rozszerzenie go na wszelkie spółki akcyjne może budzić wątpliwości. Przede wszystkim z punktu widzenia pewnej uciążliwości i kosztów – przyznaje dr Szymon Syp, założyciel Korporacyjnie.pl oraz jeden z twórców Antitrust.pl. Mimo wszystko ekspert uważa, że propozycja resortu zasługuje na aprobatę. Raz, że zmiana przyczyni się do zwiększenia transparentności w relacjach spółka-akcjonariusze. A dwa – w przyszłości strona internetowa będzie mogła zastąpić kosztowny obowiązek publikowania ogłoszeń w Monitorze Sądowym i Gospodarczym.
– Który, łagodnie mówiąc, nie spełnia swojej roli – wskazuje dr Syp.
Rzecz w tym, że może się okazać, iż uczciwi przedsiębiorcy będą dwoić się, aby spełnić nowe wymogi. A ci, którzy będą chcieli coś ukryć, bez trudu obejdą regulacje. Jak?
Po pierwsze, projektowany przepis określa, że ogłoszenia mają być publikowane „w miejscu wydzielonym na komunikację z akcjonariuszami”. Bezpłatny dostęp do MSiG ma każdy. Ministerstwo Sprawiedliwości chce, by analogiczna zasada obowiązywała i w odniesieniu do stron internetowych. Ale konstrukcja przepisu umożliwia ograniczenie dostępu do informacji na temat spółki. Przede wszystkim niewykluczone, że część przedsiębiorców weźmie przykład z działalności spółdzielni mieszkaniowych. Wiele z nich dokumenty dotyczące spółdzielni umieszcza co prawda na stronach internetowych, ale aby uzyskać do nich dostęp, trzeba znać hasło. Może być więc tak, że spółka akcyjna przekaże dane dostępowe wyłącznie swym akcjonariuszom. Przez co już np. potencjalny kontrahent nie sprawdzi w wygodny sposób kondycji finansowej podmiotu.
Równie ważne będą kwestie techniczne. Urzędnicy przekonują, że projektowana zmiana ma ograniczyć ryzyko „informowania w taki sposób, aby nie poinformować”. Obecnie odnalezienie ogłoszenia na temat spółki w MSiG – jeśli ktoś nie poświęca na analizę informacji co najmniej godziny dziennie – należy postrzegać w kategoriach przypadku. To za sprawą ogromu informacji tam publikowanych i braku możliwości ustawienia powiadomienia nakierowanego na ogłoszenia wyłącznie tych spółek, których kondycją jesteśmy zainteresowani.
Ale obowiązek informowania za pośrednictwem własnej strony internetowej może wcale sytuacji nie poprawić.
– Niestety, ale zawodność systemów informatycznych prawdopodobnie może znakomicie współgrać z informowaniem w taki sposób, aby nie poinformować – spostrzega radca prawny Katarzyna Ostrowska, partner w kancelarii Ostrowska Legal.
Łatwo wyobrazić sobie sytuację, w której strona spółki akcyjnej nie działa przez dwa tygodnie; akurat przed ważnym walnym zgromadzeniem akcjonariuszy. Bez wątpienia dojdzie wówczas do naruszenia normy wyrażonej w k.s.h. Tyle że aby wyciągnąć konsekwencje wobec spółki lub nią zarządzającego – a w grę wchodzi przecież nawet odpowiedzialność karna – należy udowodnić mu umyślność w wyłączeniu witryny. A jak przyznają eksperci, trudno wyobrazić sobie, aby obarczone już teraz ogromem zadań sądy zaczęły analizować, czy witryna spółki nie działała wskutek celowego działania prezesa zarządu, czy też awarii u dostawcy usług internetowych.
Etap legislacyjny
Projekt w konsultacjach