Wiadomo, że jeśli można coś zrobić zbyt prosto, to lepiej tego nie robić. W przeciwnym razie mogłoby się okazać, że rozmaici specjaliści od koncepcji nie są aż tak potrzebni, jak im się wydaje.
W zeszły wtorek sądziliśmy, że zadajemy Ministerstwu Sprawiedliwości proste pytanie: jak ocenia pomysł komorników, by do orzeczeń cywilnych wpisywać PESEL lub datę urodzenia dłużnika zobowiązanego do zapłaty. Fanaberia?
Nie dla pani Danuty, i prawdopodobnie wielu analogicznie pokrzywdzonych obywateli, którzy mieli pecha, że mają imię i nazwisko takie samo jak dłużnik.
Opisaliśmy historię emerytki, której z konta zniknęło 26 tys. zł, bo komornik pomylił ją z inną kobietą o tym samym imieniu i nazwisku, w dodatku z tej samej miejscowości. Do oddania pieniędzy nikt się nie kwapi, bo dawno poszły na zasypywanie długów bankrutującego wierzyciela.
Wydawałoby się, że nic prostszego, niż określić, że w wyrokach mogących być podstawą egzekucji sędzia podaje nr PESEL lub datę urodzenia dłużnika. Podnoszą się jednak głosy, że te dane sędziemu podaje wierzyciel, który może się przecież pomylić. No to może, informatyzując wszystko na prawo i lewo, zinformatyzować też sądy, by miały dostęp do bazy PESEL?
To byłoby za proste. Resort do dziś nie wymyślił, co odpowiedzieć na nasze pytanie. Pani Danuta może więc sobie przez internet założyć spółkę, złożyć pozew w e-sądzie, niedługo ponoć będzie mogła przeglądać w sieci księgi wieczyste. Co z tego, skoro wciąż nie będzie umiała udowodnić, że nie jest tym wielbłądem, za którego ją wzięli?