W 1997 r. polskie sądy orzekły taką karę blisko 4 tys. razy. W 2010 r. zastosowały ją w zaledwie 15 przypadkach, a 4 lata później w 12. Eksperci przyznają, że mamy do czynienia z martwą instytucją.
Zgodnie z kodeksem karnym pozbawienie praw publicznych jest najistotniejszym środkiem karnym. A pytani przez nas prawnicy choć rozumieją, dlaczego nie jest on stosowany, to uważają, że jest nadal potrzebny.
Brak dolegliwości
Zgodnie z art. 40 par. 1 kodeksu karnego pozbawienie praw publicznych obejmuje między innymi utratę czynnego i biernego prawa wyborczego, niemożność pełnienia wysokich funkcji w administracji, utratę posiadanego stopnia wojskowego i orderów.
– Sędziowie nie orzekają o pozbawieniu praw publicznych, gdyż wiedzą, że jest to dla przeciętnego człowieka środek karny zupełnie niedolegliwy – tłumaczy Maciej Strączyński, prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”.
– Dla osoby, która nie jest pułkownikiem odznaczonym wieloma medalami, konsekwencje orzeczenia o pozbawieniu praw publicznych są w zasadzie żadne – dodaje.
Rzeczywiście dla osób cywilnych, które nie pełnią istotnych funkcji w administracji publicznej i nie planują startować w żadnych wyborach, ewentualna dolegliwość wynikająca z pozbawienia praw publicznych jest nieznaczna. Tyle że – co wielu prawników podkreśla – ten środek karny jest wyjątkowy i nie należy go postrzegać wyłącznie przez pryzmat ograniczeń nakładanych na obywatela. Znacznie ważniejszy jest symbol, napiętnowanie przestępcy.
„Orzeczenie pozbawienia praw publicznych przekreśla wszystkie dotychczasowe osiągnięcia i sukcesy skazanego, podważa jego autorytet, prestiż, dorobek naukowy i osiągnięcia na polu społecznym i politycznym” – pisze Damian Szeleszczuk w opracowaniu „Środek karny pozbawienia praw publicznych w polskim prawie karnym”.
Środek ten – jak podkreśla Szeleszczuk – wiąże się z napiętnowaniem sprawcy i moralną dezaprobatą społeczną. Tyle że, co zaznaczają niektórzy eksperci, czasy honoru dawno minęły. Tak więc i sędziowie już po orzeczenie tego środka nie sięgają.
Powrót do przeszłości
Jest jednak także inne uzasadnienie tego, dlaczego obecnie infamia kojarzy nam się jedynie z zamierzchłą historią. Otóż art. 40 par. 2 kodeksu karnego stanowi, że sąd może orzec pozbawienie praw publicznych w razie skazania na karę pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 3 (chodzi o faktycznie wymierzoną sprawcy karę, a nie o granicę zagrożenia) za przestępstwo popełnione w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie. Regulacje poprzedniej ustawy karnej z 1969 r. były zupełnie inne. Wówczas w przypadku skazania za zbrodnię orzekano o pozbawieniu praw publicznych obligatoryjnie. Stąd też istotna różnica pomiędzy danymi z 1997 r., a statystykami współczesnymi.
Pojawia się jednak pytanie: czy jest sens utrzymywania w porządku prawnym przepisu, z którego sędziowie w zasadzie nie korzystają.
I eksperci są co do tego zgodni: infamia w kodeksie powinna pozostać.
– Nawet jeśli sędziowie rzadko korzystają z tej możliwości, wyobrażam sobie sytuacje, w których byłoby to wskazane, np. w odniesieniu do wysokich rangą funkcjonariuszy publicznych łamiących prawo – wskazuje prezes Maciej Strączyński. Dla nich bowiem konsekwencje orzeczenia byłyby dotkliwe, z utratą stanowiska włącznie.
Delikatna korekta
Fachowcy podkreślają zarazem, że instytucję należałoby usprawnić. Jeżeli bowiem sędziowie sami z siebie nie orzekają o pozbawieniu praw publicznych, można by im pomóc.
– Być może warto powrócić do niektórych rozwiązań kodeksu karnego z 1932 r., który obligatoryjność orzekania kary dodatkowej utraty praw wiązał m.in. z surowością kary – uważa dr Magdalena Budyn-Kulik, autorka opracowania dla Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości.
Podkreśla ona, że w sytuacji gdy ustawodawca przewiduje kary najsurowszego rodzaju, a sąd orzeka karę w górnej granicy, trudno mówić o pochopności. W takich sytuacjach z reguły społeczna szkodliwość czynu jest bardzo wysoka, a sprawca nie rokuje pozytywnie na przyszłość.
W efekcie – w ocenie dr Budyn-Kulik – zasadne byłoby wykluczenie go poza nawias społeczeństwa nie tylko fizycznie, lecz także w zakresie możliwości wpływu na funkcjonowanie tegoż społeczeństwa.
Podobnie uważa prof. Piotr Kruszyński, adwokat i karnista z Uniwersytetu Warszawskiego.
Jego zdaniem trzeba jednocześnie zachować ostrożność przy ewentualnych zmianach regulacji.
– Jeśli jakaś korekta miałaby zostać przeprowadzona, zastanowiłbym się co najwyżej nad tym, czy ten środek karny nie powinien być obligatoryjnie orzekany przy najpoważniejszych zbrodniach – mówi prof. Kruszyński.
Większe poprawki
Magdalena Budyn-Kulik w opracowaniu stworzonym dla IWS dostrzega również inne problemy. Przede wszystkim obecne sformułowanie, że czyn musi być popełniony w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie, stwarza ogromny kłopot dla sędziów orzekających. Motywacja jest bowiem pojęciem z dziedziny psychologii, a nie prawa. I jej odtworzenie jest niezwykle trudne. Stąd też sądy albo uznają, że lepiej pominąć wątek pozbawienia praw publicznych, albo niewystarczająco takie orzeczenie uzasadniają.
Dlatego też dr Budyn-Kulik uważa, że właściwsze byłoby skreślenie w przepisie, iż „czyn sprawcy zasługuje na szczególne potępienie”. Wówczas nie byłoby potrzeby szczegółowo analizować motywacji sprawcy. Wystarczyłoby zwrócić uwagę na takie kwestie jak np. to, czy można mówić o wysokiej społecznej szkodliwości czynu bądź szczególnym okrucieństwie.
Inną rzeczą, którą również można by poprawić, jest okres, na który orzeka się o infamii. Obecne regulacje przewidują, że można kogoś pozbawić praw publicznych na czas od 1 roku do 10 lat. W ocenie dr Budyn-Kulik zaś logiczne by było, aby długość obowiązywania restrykcji była odpowiednia do czasu trwania kary. Jeśli więc ktoś trafia do więzienia na 25 lat, pozbawienie takiej osoby praw publicznych zaledwie na lat 10 świadczy o braku spójności przepisów.
– Warto byłoby także rozważyć możliwość wprowadzenia dożywotniego pozbawienia praw publicznych, na przykład w przypadku ponownego orzeczenia tego środka – konkluduje ekspertka IWS.