Opinia: Pokornie milczałem i miałem nadzieję, że z tej szansy uda mi się skorzystać do końca. Milczałem, gdy pretendenci do urzędu prokuratora generalnego pisali listy motywacyjne pełne śmiałych projektów reform prokuratury, często będących zbiorem pobożnych życzeń albo wyważaniem otwartych drzwi. Milczałem, gdy odważnie i bezkompromisowo prezentowali swe krytyczne oceny prokuratury przed organami, które miały przedstawić prezydentowi kandydatów na prokuratora generalnego, a potem puszyli się, że ich odwaga została doceniona przez szerokie kręgi prokuratorów. Rozumiem i szanuję polemiczną formułę tych wyścigów, w których należało zaprezentować się w zbroi reformatora; tego, który chce zmieniać rzeczywistość, zatem – w istocie – być postrzeganym jako oponent obecnego prokuratora generalnego.
Ale nie mogę milczeć, gdy w tej swoistej kampanii wyborczej głoszono oczywiste nieprawdy, usiłowano przekonać decyzyjne gremia, a przy tym opinię publiczną, że prokuratura jest na kolanach, pracuje wyłącznie dla statystyki, za nic mając pokrzywdzonego i sprawiedliwość, albo że trwoni pieniądze na niedziałającą infrastrukturę informatyczną.
Biorę zatem głęboki oddech i mówię: mam dość prymitywnego, trwającego na oczach publiczności – nierozumiejącej na ogół sedna sprawy – okładania się prostymi jak cepy diagnozami, mającymi stwierdzać przypadłości prokuratury. Przez niemal 6 lat znosiłem krytyczne oceny mojego kierowania tą instytucją. Płynęły one z wielu stron, były motywowane różnymi intencjami, najczęściej interesami politycznymi, grupowymi, korporacyjnymi, indywidualnymi etc. Byłem z prokuratorami, gdy odsądzano ich od czci i wiary, zarzucając im publicznie historyczne zaprzaństwo. Chroniłem niezależność prokuratorów i prowadzonych przez nich śledztw przed ingerencją polityków pragnących mieć wpływ na ich przebieg.
Broniłem trudnych i czasem kontrowersyjnych decyzji niezależnych prokuratorów przed Sejmem, politykami, mediami, opinią publiczną, nie licząc na niczyje wsparcie, bo uważałem to po prostu za swój obowiązek. Kwestionowano wówczas nie tylko legalność tych postąpień prokuratury, lecz wiarygodność całej instytucji. Prokuratura potrafiła udowodnić swą niezależność, nie bacząc na to, czyje interesy narusza, a sądy potwierdziły zgodność z prawem jej działań. Z pozycji klęczącej trudno byłoby tak postępować.
A oto teraz dowiaduję się, że śmiertelną chorobą, która toczy prokuraturę, nie są owe oczekiwania nieprzyjaznego otoczenia ustrojowo-politycznego, nierzadko dążącego do przetrącenia prokuraturze niezależnego kręgosłupa; nie są też ciągle pojawiające się decyzje procesowe krytycznie oceniane przez sądy; lecz jest nią statystyka. Kandydat wyłoniony przez Krajową Radę Sądownictwa powiada wprost: prokuratura to „nieudolny urząd statystyczny”.
Tak, mam dość tego, że chce się wmówić społeczeństwu, że prokuratura lekceważy prawa pokrzywdzonych i zwykłą sprawiedliwość, przedkładając ponad te wartości bezduszne statystyki; i że to jest sedno jej działań pod moim przewodnictwem. Łatwiej zniósłbym, gdyby tę diagnozę sformułowano z zewnątrz. Boleję, że pochodzi z wnętrza prokuratury, bo w istocie są to strzały samobójcze, spełniające zapotrzebowanie wszystkich nieprzyjaznych prokuraturze obserwatorów. Oto dostają oni gotowe argumenty – prokuratura to instytucja nic niewarta, marnotrawiąca środki finansowe, pracująca nie dla dobra obywateli i państwa, lecz w imię wyimaginowanych i bezużytecznych celów. Jeżeli niektórzy kandydaci nie zakładali świadomie, że taki efekt ich wystąpienia przyniosą, niech nie liczą na łatwe usprawiedliwienie. Nie przyczynili się do tego, by prokuraturę wzmocnić. Raczej dali szansę tym, którzy chcieliby ją widzieć jako bardziej wykwalifikowaną policję; nie jest to koncepcja, która ma wyłącznie historyczne konotacje.
Jeśli tym narzędziem posługują się niektórzy związkowcy i przedstawiciele niektórych stowarzyszeń prokuratorskich, łatwo strojący się w szaty rzekomo gnębionych statystykami prokuratorów „liniowych” – Bóg z nimi. Mieści się to w formule ich funkcjonowania. Gdy jednak w tę narrację dają się wpisywać kandydaci na prokuratora generalnego, szczególnie kandydat wybrany przez KRS, rzecz jest niepomiernie większej wagi. Zasadne jest więc pytanie – skąd mają wiedzę, że prokuratura pracuje tylko „pod statystykę”? Czy potrafią wskazać choćby jedno polecenie prokuratora generalnego, by statystykę traktować jako bezwzględne i wyłączne kryterium pracy prokuratorów i jednostek prokuratury? Czy ktoś z nich słyszał o tym, by prokurator generalny domagał się odwołania szefa jakiejkolwiek jednostki prokuratury za niewłaściwe wyniki statystyczne? Czy kandydat – notabene członek Krajowej Rady Prokuratury, organu rekomendującego prokuratorów do awansu na wyższe stanowiska – potrafi wskazać, którzy z nich zostali wynagrodzeni w ten sposób albo – przeciwnie – pominięci w awansach tylko ze względu na statystyczny obraz ich pracy? Czy ów kandydat nie dostrzega powalającego klimatu demagogii swej wypowiedzi – że oto dbanie o sprawność postępowania ma być zarazem zaprzeczeniem troski o sprawiedliwość i prawa pokrzywdzonego – i że nie są to wartości przeciwstawne?
Doprawdy odczuwam zażenowanie, gdy muszę tę sprawę tłumaczyć. Być może kandydaci zechcą sobie przypomnieć, że zaraz na początku kadencji zrezygnowałem z rankingu jednostek prokuratury z najlepszymi wynikami statystycznymi po to właśnie, by uniknąć możliwej presji na prokuratorów. Nie jest odkryciem pretendentów, że prokuratorzy zbyt często pracują nierytmicznie, szczególnie koncentrując swe wysiłki w końcówkach okresów statystycznych. Od lat domagam się od kierowników jednostek takiej organizacji pracy, by tego uniknąć. To jest problem nękający nie tylko prokuraturę, lecz i sądy. Wiem, co mówię, ze względu na swoje przeszłe zawodowe doświadczenia. I wiem, że wiele czynności można było podjąć jeszcze w trakcie tych okresów statystycznych, bez czekania na czerwiec czy grudzień.
W wywiadzie opublikowanym w Dzienniku Gazecie Prawnej 20 października 2015 r. („Statystyczna presja sprzyja asekurantom” – DGP 204/2015) wybrany przez KRS kandydat dzieli się z prowadzącą rozmowę uczuciem przerażenia po odkryciu, że oto prokuratura jest „nieudolnym urzędem statystycznym”, a prawa pokrzywdzonych i zwykła sprawiedliwość się nie liczą. Gdyby to była prawda, wszyscy powinniśmy być przerażeni. Prawda to jednak nie jest, ja zaś odczuwam obawę z innego powodu. Cóż bowiem te wywody oznaczają? Czy ewentualny przyszły prokurator generalny nie będzie oczekiwał informacji statystycznych wskazujących, w jakim tempie toczą się postępowania przygotowawcze w kraju? A jeżeli mimo wszystko takie dane zostaną mu dostarczone, to czy zbagatelizuje je nawet wtedy, gdy stwierdzi, że wzrasta ilość spraw, które toczą się ponad 5 lat, albo że ślimaczą się postępowania w sprawach, w których stosuje się długotrwałe tymczasowe aresztowanie bądź też sąd uwzględnił skargę na przewlekłość śledztwa? Albo uzna, że lepiej milczeć, by broń Boże nie wywrzeć presji na prokuratorach, choć wymowa liczb wskaże, że szef jednostki za nic ma potrzeby sprawnego postępowania?
W tym wywiadzie pani redaktor udaje przerażenie w odpowiedzi na diagnozę kandydata, że prokuratura jest nieudolnym urzędem statystycznym (chyba jednak udolnym, skoro statystykę tak hołubi). Udaje, bo w istocie tylko prowokuje rozmówcę, by to potwierdził.
Rozmówca usiłuje zidentyfikować przyczynę rozpoznanej choroby w osobie prokuratora generalnego, z trudem to ukrywając. Jego prawo. Tyle że w istocie lekceważy, a nawet obraża pracę tysięcy prokuratorów, którzy mają świadomość, że ofiarna służba w tej instytucji może pogodzić trafne decyzje końcowe z terminem ich podjęcia. Tak oto poddaliśmy się dyktatowi przekazu, który dostrzega zasadnicze zło funkcjonowania prokuratury w tym, że w tej instytucji istnieją oczekiwania, by sprawy kończyć w możliwie krótkim i rozsądnym terminie, i że kierownictwo prokuratury dąży do tego, by ten efekt osiągnąć. Swoją drogą nigdy nie przypuszczałem, że będę musiał polemizować z czymś tak oczywistym, i że możliwy szef tej instytucji – o ogólnokrajowym przecież zasięgu, finansowanej ze środków budżetowych i spełniającej niezwykle ważne dla państwa i obywateli zadania – okaże desinteressement wobec kryteriów, które mogą pomóc mu w ocenie efektywności pracy swoich podwładnych.
Wreszcie kwestia informatyzacji. Nie wiem, jakie źródła dostarczyły wiedzy jednemu z kandydatów, by wypowiadać kategoryczne sądy o milionach zmarnowanych na sieć transmisji danych „IP VPN Prokuratura”. W najbliższym czasie dyrektor biura informatyzacji i analiz PG publicznie przedstawi stan rzeczywisty i rozmaite uwarunkowania w tym przedmiocie. Tu powiem tylko, że za kilka tygodni sieć VPN obejmie wszystkie jednostki prokuratury w kraju. Wystarczyło spytać odpowiednie osoby, zanim publicznie sformułuje się zarzut. Ale być może to zbyt daleko idące oczekiwanie.
Wszyscy pretendenci chcą (chcieli) poprawić wizerunek prokuratury, prezentując różne na to recepty. Niektórzy sami sobie to zadanie wyolbrzymili. Jeżeli w ich ocenie prokuratura jest tylko nieudolnym urzędem statystycznym, na dodatek znajdującym się na kolanach (cóż za niewygodna pozycja dla tej buchalterii), to nie mogą nie wiedzieć, że taka diagnoza szybko przełoży się na społeczny odbiór prokuratury, zatem na ów wizerunek właśnie. Nie chodzi o to, by lukrować rzeczywistość albo unikać ocen krytycznych. Rzecz w tym, że formułując nieprawdziwe oceny tej instytucji, dzieląc prokuratorów na gnębionych „liniowych” i bezdusznych szefów egzekwujących tylko statystyczne wyniki, kreuje się fałszywy obraz organu państwa, który codziennie i z najlepszą wolą i wiedzą – choć niewolny od uchybień właściwych każdej ludzkiej działalności – służy obywatelom najlepiej, jak potrafi. Wiele jest do poprawy, ale nic nie upoważnia nikogo – a już najmniej prokuratorów pracujących od lat w tej instytucji – by na jakikolwiek użytek przekonywać opinię publiczną, że prokuratura jest upokorzona, nieudolna, marnotrawiąca środki publiczne.
Taka ocena nie uderza tylko we mnie, ona lekceważy i obraża rzesze prokuratorów. Rozumiem, że kandydaci nie muszą mieć szczegółowej wiedzy na temat zarządzania tak wielką strukturą; jeden z nich przyznał uczciwie, że wiele zagadnień związanych z kierowaniem tak ważnym organem ujawni się dopiero, gdy pozna je z pozycji kierującego tą instytucją. Tej pokory, której i ja się wiele lat uczyłem, nie widzę w pełnych rewolucyjnego zapału deklaracjach kandydatów wybranych przez ustawowe gremia.
Biorę głęboki oddech i mówię: mam dość prymitywnego okładania się prostymi jak cepy diagnozami