Parę dni temu sąd w Australii wydał wyrok w sprawie konfliktu, który zaistniał pomiędzy dwiema pracownicami. W orzeczeniu uznano, że usunięcie współpracownika z grona znajomych na portalu społecznościowym można traktować jako zastraszenie.

Sprawa dotyczyła sporu zawodowego, dlatego kompetentnym do jego rozstrzygnięcia był trybunał do spraw relacji w pracy. Panie poróżniło wskazanie odpowiedzialności za spadek sprzedaży. Jak informuje dailymail.co.uk, jedna z kobiet – Pani Bird poczuła się urażona do tego stopnia, że przestała odpowiadać na zwyczajowe „dzień dobry” oraz usunęła koleżankę z Facebooka. Niestety poinformowanie o całym zajściu przełożonego nie pomogło, ponieważ był on mężem rywalki.

Pani Roberts, która nie znalazła zrozumienia w firmie postanowiła poszukać sprawiedliwości przed trybunałem. Zdaniem sędziego zachowanie żony szefa wskazuje na brak dojrzałości emocjonalnej oraz było przejawem nieracjonalnego zachowania.

Zgodnie z oceną Trybunału usunięcie z grona znajomych - stwarza ryzyko dla zdrowia i bezpieczeństwa drugiego pracownika. Skutkiem nerwowej sytuacji była depresja, jaką zdiagnozowano u poszkodowanej oraz leki, które musiały być zwalczane terapią i absencją w pracy.

Rozstrzygnięcie jest bardzo zaskakujące i niebezpieczne, pokazuje jak życie realne miesza się z tym wirtualnym. To, że zapadło na gruncie innego systemu prawnego nie oznacza, że w Polsce nie doczekamy się wyroków w takich sprawach. Patrząc na popularność portalu Facebook oraz ilość negatywnych emocji i komentarzy, jakie w sobie zawiera można wysnuć przypuszczenie, że za parę lat sądy będą oceniały nasze wirtualne działania np. to z kim się wirtualnie „przyjaźnimy” lub nie.

Zdaniem dr Mariusza Bidzińskiego, radcy prawnego, wspólnika w Kancelarii Radcowskiej Chmaj i Wspólnicy rozstrzygnięcie jest zarazem interesujące, jak i budzi wiele obaw.

- Powinno ono dać społeczeństwu impuls do przemyśleń na temat aktywnego uczestnictwa w różnych portalach społecznościowych, w tym także tworzenia grona i grup znajomych – przestrzega prawnik.

Jego zdaniem „niebezpieczeństwo płynące ze stanowiska zajętego przez Trybunał przejawia się w kilku obszarach”.

- Pierwszym jest bezrefleksyjne zrównanie aktywności wirtualnej z prawdziwym życiem, a więc postawienie na tej samej szali dwóch kompletnie różnych wartości. Fakt bycia znajomym, kolegą, współpracownikiem czy też rodziną nie obliguje nikogo do umieszczenia takiej informacji na portalach społecznościowych. Analizując orzeczenie, można by wysnuć wniosek, że poszkodowanymi są nie tylko osoby, które usuniemy z grona znajomych, ale także te, których jeszcze wśród nich nie umieściliśmy. Sytuacja taka prowadziłby do zupełnego absurdu, a dokładnie rzecz ujmując kreowała by po stronie społeczeństwa obowiązek informowania wszystkich o gronie kolegów, pracowników, przyjaciół etc – wyjaśnia prawnik.

Po drugie, zdaniem eksperta trybunał dokonał niedozwolonej ingerencji w sferę prywatności.

- Nie wyobrażam sobie sytuacji, gdy przepisy prawa nakładają na nas obowiązek dobrowolnego – a w zasadzie przymuszonego – ujawniania wszelkich danych o znajomych, o tym czy pozostajemy z nimi dobrych relacjach czy też o ewentualnych zdarzeniach, jakie nas spotkały. Póki co, wszelka aktywność podejmowana przez uczestników portali społecznościowych jest dobrowolna i warto tą zasadę (wartość) pielęgnować – podkreśla.

Jak zwraca uwagę mecenas Bidziński, obecnie polskie przepisy nie przewidują sankcji za dodanie czy usunięcie kogoś ze znajomych, polubienie postów, skomentowanie (w graniach zasad współżycia społecznego) zdjęć lub innych opublikowanych przez daną osobę wydarzeń.

- W mojej ocenie aktywność taka nie powinna być przedmiotem rozstrzygnięcia sądu. Kognicja w tym zakresie stanowiłaby zbyt daleko posuniętą ingerencję w konstytucyjną sferę praw i wolności człowieka. Racjonalnie rzecz ujmując trudno sobie wyobrazić sytuację, w której zgodnie z wyrokiem sądu mamy obowiązek lub zakaz kolegować się czy przyjaźnić z daną osobą. Na całe szczęście polski system prawny różni się w tym aspekcie od australijskiego – wyjaśnia.

- Gdyby było inaczej, moglibyśmy mieć duże obawy, czy nie zostaniemy pozwani przez naszego wirtualnego znajomego lub fan club wyimaginowanych postaci lub rzeczy? – zastanawia się ekspert.