Do listy nieszczęść towarzyszących rozwodzeniu się niektórzy dopisują też walkę o domowe zwierzęta (prawo opieki nad nimi). Część uzna, że to przejaw choroby cywilizacji zachodniej, a inni dostrzegą w tym upodmiotowienie domowych pupilów. W USA w ostatnich pięciu latach nastąpił 27-procentowy wzrost liczby spraw rozwodowych, w których przedmiotem sporu była opieka nad zwierzęciem (badania American Academy of Matrimonial Lawyers).
Część z tych przypadków niebezpiecznie zbliża się do granicy absurdu, by wspomnieć sprawę Formosy Hsu i jej byłego męża Josepha. W wyniku ugody zawartej przed sądem ich suczka Pupineya miała spędzać pół roku w Kolumbii Brytyjskiej, a pozostałe pół w oddalonym o kilka tysięcy kilometrów stanie Wirginia. Koszty przelotów pieska miał ponosić były małżonek. Debra Hamilton, która jako mediatorka doprowadziła do porozumienia twierdzi, że obecnie dla wielu byłych małżonków „zwierzęta są ważne tak samo, a czasem nawet bardziej, niż ich dzieci”.
Ponieważ również w Polsce z roku na rok wzrasta liczba rozwodzących się, nieuchronnie musi przybywać sporów o opiekę (posiadanie) zwykle czworołapych domowników. Powyższe usprawiedliwia próbę analizy tego zagadnienia z perspektywy
prawa.
Naturalnym punktem wyjścia jest ustawa o ochronie zwierząt (t.j. Dz.U. z 2013 r. poz. 856 – dalej: u.o.z.), która w art. 1 ust. 1 i 2 stanowi: „1. Zwierzę, jako istota żyjąca, zdolna do odczuwania cierpienia, nie jest rzeczą. Człowiek jest mu winien poszanowanie, ochronę i opiekę. 2. W sprawach nieuregulowanych w ustawie do zwierząt stosuje się odpowiednio
przepisy dotyczące rzeczy”. W tym kontekście interesujące wydają się dwie kwestie: po pierwsze, określenie zakresu poszanowania, ochrony i opieki, które winny jest zwierzęciu człowiek oraz, po drugie, konstrukcja prawna wyłączająca zwierzęta z kategorii rzeczy, a jednocześnie nakazująca stosować do nich odpowiednio przepisy dotyczące rzeczy.
W rzeczywistości oba pytania pozostają ze sobą w ścisłym związku. Z jednej strony mamy dereifikację zwierząt i przyznanie im przynajmniej częściowych atrybutów podmiotowości (choć swoistej i bardzo ograniczonej), a z drugiej – niekompletność regulacji dotyczących „braci mniejszych” – posługując się formułą przypisywaną św. Franciszkowi z Asyżu – która wymusza zastosowanie reguł odnoszących się do rzeczy.
Polski prawodawca nakazuje humanitarnie traktować zwierzęta (art. 5 u.o.z.). W doktrynie i orzecznictwie mówi się wręcz o prawie własności zwierzęcia jako odmiennym od najbliższego mu gatunkowo prawa własności rzeczy (wyrok Sądu Apelacyjnego w Krakowie, sygn. akt. I ACa 528/14, czy wyrok
NSA, sygn. akt. II OSK 1628/11). W jakiej relacji pozostają zatem normy wysłowione w u.o.z. i kodeksie rodzinnym i opiekuńczym (k.r.o.)? Jak optymalnie i twórczo z perspektywy u.o.z. odczytać art. 58 par. 3 k.r.o. stanowiący, że na wniosek jednego z małżonków sąd w wyroku orzekającym rozwód może dokonać podziału majątku wspólnego?
Obraz jeszcze bardziej mętnieje, gdy uznamy, że więź małżonków z ich wspólnym zwierzęciem może być chroniona także na podstawie
przepisów tworzących ramy ochrony dóbr osobistych. Naturalnie, o ile ta więź ma charakter wystarczająco ugruntowany i jest nacechowana emocjonalnie.
Podczas podziału
majątku wspólnego należałoby brać pod uwagę postulat „dobrostanu zwierzęcia”, będącego jego składnikiem. Na marginesie odnotujmy, że jeżeli suczka należała do jednego z małżonków przed ślubem, to prawa do niej – jakkolwiek by je opisać – wchodzą do majątku osobistego, ale już jej potomstwo staje się częścią majątku wspólnego.
Nieuwzględnienie przesłanki konieczności zapewnienia dobrostanu zwierzęcia w każdym razie może narażać na zarzut niehumanitarnego traktowania. Przemawiają za tym postulat „odpowiedniego” stosowania przepisów dotyczących rzeczy, w połączeniu z wymogiem humanitarnego traktowania wynikającego wprost z art. 5 u.o.z., a to między innymi z uwagi na zdolność do odczuwania przez zwierzęta cierpienia tak specyficznego jak tęsknota za panią lub panem.
Taka wykładnia przepisów może prowadzić do wniosku, że jednym z dóbr chronionych przez k.r.o. (choć w istocie w niewielkim zakresie) jest dobrostan zwierząt, a to z kolei niebezpiecznie upodabnia przyznanie składnika majątku (np. praw do psa) do określania zakresu władzy „opiekuńczej” ze wszystkimi tego konsekwencjami – np. koniecznością ustalenia częstotliwości odwiedzin przez to z małżonków, któremu zwierzę nie zostało przyznane. Tym samym znaleźliśmy się o centymetry od tyleż precedensowego, co groteskowego przypadku z USA, przywołanego we wstępie.
Negatywnie przychodzi ocenić ewentualną próbę określania zasad opieki nad zwierzęciem w analogii do zasad wykonywania władzy rodzicielskiej. Co innego ustalanie takich zasad na bazie reguł chroniących dobra osobiste byłego małżonka, który nie będzie na stałe zajmować się domowych pupilem, a czuje się z nim mocno związany. Ten rodzaj podejścia nie obraża powagi sądu i nie bazuje na dokonywaniu podziału praw majątkowych (posiadania), z uwagi na szczególną wartość niektórych składników (pretium affectionis), lecz wynika z nakazu takiego dzielenia majątku wspólnego, który nie naruszałby dóbr osobistych żadnego z byłych małżonków.
Naturalnie lepiej, by zasady „opiekowania” się zwierzęciem po rozwodzie określały same strony. Ale kłótliwość w sprawach rozwodowych się pleni, tak jak dążenie do skompromitowania strony przeciwnej. Jeżeli kolejny front batalii rozwodowej miałby dotyczyć opieki nad psem czy kotem, to należałoby baczyć, by nie ryzykować naruszenia systemowej wartości, którą jest zachowanie powagi i szacunku do orzekającego sądu.
Zaznaczmy też, że zupełnie inaczej przedstawia się sytuacja, w której posiadanie zwierzęcia stanowi usprawiedliwioną potrzebę uprawnionego w rozumieniu 135 par. 1 k.r.o. Chodzi tu przede wszystkim o sytuację, w której uprawnieni korzystają np. z psów przewodników osoby niewidomej czy zwierząt używanych w kynoterapii dzieci. Wtedy z oczywistych powodów należy opiekę nad psem powierzyć temu, któremu zostanie przyznana władza rodzicielska, a wysokość alimentów może być podwyższona o koszty utrzymania psa.