Nie boi się wyzwań, ceni zdrowy rozsądek wolny od dogmatyzmu. Profesor Michał Romanowski stanął na czele podkomisji ds. prawa spółek w Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Cywilnego
Michał Romanowski / Dziennik Gazeta Prawna
Zamiłowania do prawa z mlekiem matki nie wyssał, ponieważ była chemiczką. Ojciec – fizykiem ciała stałego. On sam, Michał Romanowski, jeszcze w szkole został laureatem olimpiady matematycznej. Od czystej teorii wolał jednak świat ludzi.
– Czułem, że prawo może być sztuką, a nie prostą instrukcją obsługi – mówi prof. Romanowski.
Dlatego w trzy lata po skończeniu studiów zrobił doktorat na macierzystym Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego – co niespotykane – z wolnej stopy, a mając 34 lata, w ten sam sposób się habilitował. Karierę akademicką zaczął więc od szczebla profesora nadzwyczajnego (profesorem zwyczajnym jest od roku).
– Długo będzie też pamiętana opracowana przez niego konstytucja holdingowa jednej z największych grup kapitałowych (chodzi o Tauron – red.) – przyznaje jeden z kolegów po fachu. – Ta praca zapoczątkowała przyjmowanie analogicznych rozwiązań w innych wielkich zgrupowaniach spółek – dodaje.
Nowy szef zespołu ds. prawa spółek oddawał się jednak nie tylko budowaniu teorii. Radcą prawnym został krótko po studiach. Wszak prawo to nauka stosowana, a niezależność finansowa zwiększa sferę wolności wyboru. Założył więc kancelarię z dwoma braćmi, którzy prawnikami z pierwszego wyboru nie byli (Grzegorz Romanowski najpierw został lekarzem, potem amerykanistą, aż wreszcie radcą prawnym). Razem stworzyli zespół wyspecjalizowanego doradztwa prawnego i strategicznego.
– W kancelarii nauczyłem się, że nie wystarczy mówić do rzeczy, że trzeba mówić do ludzi. Czego ciągle nie rozumiem? Tak silnie lansowanej dziś koncepcji kupowania na aukcjach cenowych wyrafinowanej usługi prawniczej, niczym kartofli na targu – odpowiada profesor na pytanie o zalety i wady praktyki rynkowej.
Do Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Cywilnego prof. Romanowski trafił w 2006 r., choć nie ubiegał się o to.
– Zadzwonił do mnie profesor Zbigniew Radwański, wówczas przewodniczący tego gremium. Zapytał: „Kolego, chciałbym pana zaprosić do prac w KKPC, czy wyrazi pan zgodę?” – opowiada. Miał wówczas 36 lat i nie śmiał odmówić.
Rzucony na głęboką wodę, w ciągu dwóch pierwszych lat był odpowiedzialny za europejską reformę prawa spółek. Ogromnie zaangażował się też w prace nad częścią ogólną nowego kodeksu cywilnego, a także w regulowanie rynków finansowych. – Zawsze chciałem wpłynąć na większe otwarcie polskiego prawa spółek na rozwiązania europejskie i amerykańskie – mówi prof. Romanowski. – Bardzo wysoko cenię polski dorobek, ale świat wokół się zmienia. Podziwiam więc system common law za to, że jest oparty na najważniejszych dla mnie filarach: na zdrowym rozsądku wolnym od dogmatyzmu i od stosowania zasad słuszności (equity) – podkreśla nowy przewodniczący podkomisji ds. spółek.
– W komisji zawsze był do granic zdrowego rozsądku samodzielny. Na początku nie liczył się z opinią innych, ale dojrzał. I niezależnie od tego, że na wielu zakrętach ostro krzyżowaliśmy szpady, uważam go za odważnego człowieka i znakomitego prawnika należącego do czołówki znawców prawa handlowego – mówi prof. Stanisław Sołtysiński, po którym prof. Romanowski przejął ostatnio funkcję w KKPC.
– To wyjątkowo utalentowany teoretyk prawa prywatnego i succesful praktyk – uważa prof. Tomasz Siemiątkowski, również członek KKPC.
Dwóch innych profesorów, niezależnie od siebie, przypomina jednak, że to właśnie prof. Romanowski doprowadził w 2008 r. (poza KKPC, powołując się jednak na nią) do wprowadzenia do kodeksu spółek handlowych obniżki minimalnego kapitału zakładowego w spółce z o.o. z 50 tys. zł do 5 tys. zł bez żadnych dodatkowych zabezpieczeń dla wierzycieli. Teoretycy, a zarazem praktycy z wielu uczelni w kraju nie mogą mu też darować uporu przy tworzeniu projektu nowelizacji kodeksu spółek handlowych, która miała wprowadzić spółki z o.o. z udziałami beznominałowymi.
– Zawsze kieruję się myślą Cycerona, który twierdził, że argumenty należy ważyć, nie liczyć. A ponieważ jestem z temperamentu matematykiem, to nie przekonuje mnie dowód z „dominującego poglądu doktryny”. Metoda ilościowa w argumentacji prawnej wypiera bowiem najczęściej jej jakość – odpowiada adwersarzom prof. Romanowski.
– To bardzo inteligentny prawnik, ale zbyt często sięga po argumenty czysto demagogiczne. I za nic ma tradycję, logikę i dowody z praktyki wzięte, jeżeli nie odpowiadają jego aktualnym priorytetom – ocenia kolegę prof. Andrzej Kidyba z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej.
– Rzecznicy wolności różnią się od pozostałych tym, że uznają niewiedzę własną, jak i niewiedzę najmądrzejszych – ciągnie prof. Romanowski, cytując Friedricha Augusta von Hayeka.
Czyli po prostu nieprzejednany liberał? Nie mówi tego o sobie wprost, ale zapytany o mistrza odpowiada, że nie ma jednego. Żeby jednak nikt nie pomyślał, że ani jednego, dodaje, że ceni metodę eklektyzmu (od każdego bierzemy to, co dobre lub wygodne). Poza tym uważa, że jego poglądy na prawo, ekonomię i społeczeństwo są bardzo bliskie myśli Hayeka właśnie. Kiedy więc chodzi o zasady legislacji, to nie mamy do czynienia w wypadku prof. Romanowskiego z jakąś tam kontynentalną starzyzną (mimo że Hayek pochodził z Austrii i urodził się w końcu XIX w.), lecz z nowoczesnym zapatrzeniem w common law (Hayek w latach dwudziestych ubiegłego wieku pracował na Uniwersytecie Nowojorskim, w latach trzydziestych w London School of Economics, a Margaret Thatcher w latach osiemdziesiątych traktowała jego „Konstytucję wolności” jak biblię).
Profesor Romanowski podkreśla, że z nie mniejszy wpływ wywiera na niego św. Tomasz z Akwinu, którego myśl przydaje się zarówno w pracy legislatora jak i nauczyciela akademickiego. Bo czyż dla człowieka – bytu z ducha i ciała – może być wiele więcej dowodów na istnienie rozumu, dystansu wobec siebie i poczucia humoru niż modlitwa uwieczniona na tuluskim grobie wielkiego scholastyka?
Żeby więc nie ulegać tak częstemu wśród prawników grzechowi pychy, trzeba umieć – zdaniem profesora – prosić: „Panie, zachowaj mnie od zgubnego mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. [...]. Użycz mi chwalebnego poczucia, że czasem mogę się mylić. Zachowaj mnie miłym dla ludzi, choć z niektórymi z nich doprawdy trudno wytrzymać”. ©?
Zawsze kieruję się myślą Cycerona, który twierdził, że argumenty należy ważyć, nie liczyć. A ponieważ jestem z temperamentu matematykiem, to nie przekonuje mnie dowód z „dominującego poglądu doktryny”