- Nadeszła pora refleksji. Nie jesteśmy już w takiej sytuacji, jak w pierwszej połowie ubiegłego dziesięciolecia. Warto zgłaszać Unii protokolarnie odstępstwa i zastrzeżenia, zwłaszcza gdy jest to niekorzystne dla naszej gospodarki - mówi prof. Wojciech Katner.
Profesor Wojciech Katner, kierownik Katedry Prawa Gospodarczego i Handlowego Uniwersytetu Łódzkiego, sędzia Sądu Najwyższego, b. wiceminister gospodarki / Dziennik Gazeta Prawna
Panie profesorze, 50 lat obowiązywania jakiejś ustawy to w naszych warunkach szmat czasu. Czy skoro kodeks cywilny tyle przetrwał, to znaczy, że nadal spełnia wszystkie wymagania stawiane kompleksowo regulującemu prawo prywatne aktowi?
Tak. Uważam, że jest to ciągle dobra ustawa, choć oczywiście co jakiś czas wymaga przeglądu i nawet obszernych, ale przemyślanych i starannie przygotowanych nowelizacji. Nie przypadkowych i od razu budzących wątpliwości. Tak czy owak, obowiązujący kodeks cywilny mimo upływu lat i zmian ustrojowych wciąż jest na tyle funkcjonalny, że nie ma pilnej potrzeby wprowadzania w życie nowego. Powinniśmy być dumni z tego półwiecza i wdzięczni za przenikliwość i mądrość twórców kodeksu z 1964 r. Polska jako jedyny kraj tej części Europy ma z tamtego czasu akt prawny rangi kodeksowej, służący całkiem dobrze przez cały czas obrotowi powszechnemu i gospodarczemu. Powinno się natomiast okresowo, starannie dokonywać koniecznych nowelizacji, skupiając się na całych instytucjach, a nie wyrwanych z systemu przepisach i cząstkowych zmianach, zaraz następnie poprawianych.
Które nowelizacje uważa pan za najważniejsze? Pytam dlatego, że korzystając z przedwojennego jeszcze prawa zobowiązań, na którym zbudowano zręby obecnego k.c., na pewno nie można było przewidzieć wszystkiego, co było konieczne do uregulowania zarówno w starym, jak i w nowym ustroju.
Zależy, jak patrzeć na zmiany, które oczywiście musiały następować. Ma to miejsce w każdym kraju, nawet stabilnym w swoim ustroju społeczno-gospodarczym, jak np. Francja mająca kodeks z 1804 r., zmieniany znacznie ponad dwieście razy. Jednak i tam trzon rozwiązań pozostał, i w Polsce, w której k.c. nowelizowano już kilkadziesiąt razy.
Co do istotnych zmian, to były one nieliczne przed 1990 r., że wymienię kontrowersyjne i stale przysparzające problemów orzecznictwu uwłaszczenie gospodarstw rolnych z 1971 r. i przepisy o dziedziczeniu gruntów rolnych; nowe prawo hipoteczne, „wyjęte” z ogólnej regulacji prawno-rzeczowej (jeszcze z 1946 r.) do odrębnej ustawy z 1982 r., jak również zmiany dotyczące systemu ubezpieczeń i umowy ubezpieczenia.
Transformacja ustrojowa lat 90. przyniosła obfite zmiany. Przykładowo wymienię zniesienie zasady jedności własności państwowej, przywrócenie zasady swobody umów, nowe przepisy o zawieraniu umów i formie czynności prawnych, w tym wykorzystanie elektroniki i internetu, wydłużenie terminu zasiedzenia własności nieruchomości, zmiany w prawie spadkowym, reforma odpowiedzialności za szkodę wyrządzoną przez władzę publiczną, wprowadzenie klauzul niedozwolonych w umowach z konsumentami i samo pojęcie konsumenta, początkowo określone poprawnie, potem, w 2003 r., popsute i wreszcie przywrócone do właściwego rozumienia ustawą z 2014 r.
Czy jest coś, co powinno być uregulowane w kodeksie, choć nie jest?
Sporo, ale tu bardziej chodzi o cały system prawa prywatnego, nie tylko sam k.c. Na przykład w orzecznictwie odczuwa się od lat dotkliwy brak ustawy reprywatyzacyjnej i choć powinna ona stanowić odrębny od kodeksu akt prawny, to ma zakotwiczenie w konstytucyjnie i kodeksowo gwarantowanym prawie własności i uprawnieniach ochronnych właściciela. Nie można jednak wymagać od sądów, by zastępowały ustawodawcę w przywracaniu sprawiedliwości dziejowej. Prowadzi to do rozbieżnych rozstrzygnięć i żerowaniu przez osoby pozbawione skrupułów na brakach legislacyjnych. Jak państwo prawne może tolerować proceder bogacenia się spryciarzy, pozwalając na skupowanie roszczeń reprywatyzacyjnych, gdy widać dziejącą się swoistą grabież pod przykrywką obowiązującego prawa? I to właśnie ze względu na zaniechanie legislacyjne w sferze prawa cywilnego.
To najgłośniejszy przykład, ale jest ich więcej, prawda?
Choćby niedostateczne, ale tym razem całkiem nowe, bo z 2008 r., uregulowanie w k.c. służebności przesyłu. Efekt jest taki, że na drodze procesów sądowych właściciele gruntów, nad lub pod którymi przebiegają linie energetyczne, gazowe, ciepłownicze itp., usiłują uzyskać często pokaźne wynagrodzenie (odszkodowanie), choć przez dziesiątki lat wcale im te linie nie przeszkadzały, a nawet z nich sami korzystają. Z kolei przedsiębiorcy przesyłowi starają się dowieść, że grunty zajęte przez należące do nich urządzenia przesyłowe zasiedzieli, przez co unikną płacenia. Zabrakło zatem w k.c. przepisów przejściowych, regulujących roszczenia zainteresowanych podmiotów w związku z wprowadzeniem służebności przesyłu. Tymczasem nie można zgodzić się z oczekiwaniem, że orzecznictwo sądowe poprawi ustawę. Sądy w naszym systemie prawa mają je stosować, a nie zastępować parlament.
A skoro mówimy o potrzebie doregulowania niektórych instytucji, dotyczy to zwłaszcza obrotu gospodarczego. Przykładem może być potrzeba zawarcia w k.c. chociażby zrębów sprzedaży handlowej, czyli dokonywanej między przedsiębiorcami i przez przedsiębiorcę z innymi kontrahentami. Powinniśmy uwzględnić przy tym liczne obowiązki przedsiębiorcy wynikające z przepisów Unii Europejskiej. To istotny przykład nowelizacji k.c. koniecznej po zmianie ustroju.
A co zrobiono dobrze?
Na przykład to, że od Bożego Narodzenia 2014 r. nareszcie obowiązywać będzie w k.c. w miarę poprawne określenie konsumenta. I to, że przywrócono tą samą, nową ustawą o prawach konsumenta wspólną dla całego obrotu rękojmię za wady i gwarancję przy sprzedaży. Bo przecież – paradoksalnie – od 2002 r. konsument był gorzej chroniony na gruncie przepisów szczególnych niż przedsiębiorca według tradycyjnych reguł k.c. z 1964 r. Co więcej, trudno się dziwić, że ludzie mylili korzystanie z niezgodności z umową według ustawy konsumenckiej z rękojmią i gwarancją znaną im z k.c.
Za udane należy uznać wprowadzenie w kodeksie przepisu o niepełnych (ułomnych) osobach prawnych. Skoro jednak ich zdolność prawna obejmuje tylko zakres przewidziany w ustawie przyznającej jednostce organizacyjnej taki status, to zapewne jeszcze lepiej by się stało, gdyby nie było odesłania i decydowały jedynie przepisy kodeksowe. Przykładem niech będą liczne spory o zakres zdolności prawnej wspólnot mieszkaniowych ze względu na niedostateczną regulację tej kwestii w ustawie o własności lokali.
Za ważny uważam także wprowadzony do k.c. na początku zmian ustrojowych przepis mówiący o należytej staranności dłużnika prowadzącego działalność gospodarczą. Tymczasem teraz słyszę, że to jest niepotrzebne, a przecież staranność zawodowa wyznacza pułap wymagań zarówno przy wykonywaniu umowy, jak i potem, w razie rozstrzygania o odpowiedzialności cywilnej za niewykonanie lub nienależyte wykonanie kontraktu.
Czy jednak nie należałoby w kodeksie właśnie dopowiedzieć, że przedsiębiorca, szczególnie będący osobą fizyczną, mikro- lub mały, powinien odpowiadać inaczej w zakresie swojej działalności, czyli powiedzmy produkcji gwoździ, a inaczej w stosunkach z bankami czy biurami maklerskimi?
Nie upierałbym się, że wymaga to kodeksowego doregulowania, skoro zostało dość dobrze wyjaśnione w orzecznictwie Sądu Najwyższego. Z dorobku judykatury wyraźnie wynika, że przedsiębiorca powinien być uważany za profesjonalistę głównie we własnej dziedzinie. Nie mówię oczywiście o spółkach giełdowych. Chodzi mi o to, że przedsiębiorca, który jest osobą fizyczną i działa w produkcji albo transporcie, niewiele różni się na rynku np. usług finansowych od konsumenta. Dotyczy to oczywiście i sprzedaży instrumentów finansowych, i innych usług, np. bankowych lub ubezpieczeniowych. Dlatego wydaje się, że taki przedsiębiorca powinien mieć na tym polu prawa zbliżone do konsumentów. Niemniej za nieudaną uważam propozycję sprzed pięciu lat wprowadzenia do nowego k.c. pojęcia drobnego przedsiębiorcy. Intencja była słuszna, tyle że prawo europejskie zna mikroprzedsiębiorcę, małego, średniego i dużego. Nie zna przedsiębiorcy drobnego. Po co więc tworzyć zamieszanie?
Więc prawo Unii nas ogranicza?
W jakimś stopniu tak. Podobnie jak w wielu innych sytuacjach wymaga od państw członkowskich uregulowania minimum uprawnień, np. konsumenckich. I wiele krajów Unii rozszerzyło te uprawnienia nawet na małe osoby prawne. Sam nie tylko zrobiłbym to samo, lecz zająłbym się rozszerzeniem katalogu niedozwolonych klauzul umownych na obrót profesjonalny, w którym jest wiele nieuczciwych postanowień w umowach wymuszanych na kontrahentach przez podmioty silniejsze ekonomicznie, np. poprzez wzorce umowne. A skoro zasadą w obrocie jest dbanie o prawa mikro- i małych przedsiębiorców, to ją realizujmy.
Mówi Pan, że prawo Unii w zasadzie nie stanowi hamulca dla dobrej legislacji, ale kiedy od dziesięciu lat z okładem pojawia się jakiś gniot nowelizacyjny, również w dziedzinie prawa prywatnego, zawsze czytamy w uzasadnieniu, że wziął się z licznych dyrektyw.
Nie ganiłbym wielu działań z czasów naszej akcesji. Wtedy wymagano od nas wątpliwych decyzji tylko dlatego, że członkowie Komisji Europejskiej często dość pobieżnie znali nasz system prawny i wkładali do ogólnego worka państw postsocjalistycznych, uważając, że z tego względu musi on zostać gruntownie zreformowany w każdej dziedzinie. Tak było ze wspomnianymi roszczeniami konsumenckimi w umowie sprzedaży.
A teraz? Czy coś się zmieniło?
Mam nadzieję, że nasi legislatorzy obserwują, jak to się odbywa w innych państwach UE. Ostrożniej należałoby bowiem aprobować propozycje poszczególnych rozwiązań. Warto zgłaszać protokolarnie odstępstwa i zastrzeżenia, zwłaszcza gdy jest to niekorzystne dla naszej gospodarki. Nadeszła pora refleksji i stwierdzenia, że nie jesteśmy już w takiej sytuacji jak w pierwszej połowie ubiegłego dziesięciolecia, kiedy musieliśmy bez względu na własny interes dostosowywać się do wielu wątpliwych oczekiwań wspólnotowych urzędników.
Czy wrażenie, że klauzule generalne zawarte w k.c., czyli przepisy odnoszące się do norm pozaprawnych, m.in. moralnych, przeżywają renesans, wydaje się panu uzasadnione?
Owszem. Coraz częściej zaczyna być stosowany przez sądy przepis kodeksu odnoszący się do zasad słuszności, mówiący, że nie można czynić ze swego prawa użytku, który byłby sprzeczny ze społeczno-gospodarczym przeznaczeniem tego prawa lub z zasadami współżycia społecznego. I że takie działanie lub zaniechanie nie korzysta z ochrony. To, że jest to dziś łatwiejsze do zaakceptowania niż jeszcze kilkanaście lat temu, nie bierze się z niedostosowania kodeksu do życia. Wynika stąd, że żadna ustawa nie może przewidzieć wszystkich przejawów pomysłowości uczestników rynku, korzystających ze swobody umów i swoich praw podmiotowych. Poza tym przez wiele ostatnich lat panowało przekonanie, również wśród legislatorów, że skoro należy chronić słabszego, to skupiano się na prawach wierzyciela. Tymczasem życie pokazuje, że nie zawsze on jest słabszą stroną kontraktu. I tu dobra wiara lub zasady uczciwego obrotu, nazywane w k.c. zasadami współżycia społecznego, stanowią dla sądów konieczny wentyl bezpieczeństwa. Jak widać z praktyki, wyjątkowo i bardzo rozumnie wykorzystywany. Dlatego rażą mnie pomysły wyrzucenia z kodeksu niektórych klauzul generalnych. Chociażby z przepisu mówiącego o korzystaniu z rzeczy przez właściciela w granicach społeczno-gospodarczego przeznaczenia prawa. To samo dotyczy kryterium natury stosunku prawnego wyznaczającego granice swobody umów. A opowieści o ideologicznym pochodzeniu przytoczonych pojęć włożyłbym między bajki.
Niepokoi mnie związana właśnie z pozycją słabszej i silniejszej strony umowy zmiana. Nieuchronna, bo procedowana właśnie w Sejmie. Wierzyciel, któremu dłużnik nie odda na czas np. raty kredytowej, wyrażonej w walucie obcej, będzie miał prawo wyboru między kursem z daty wymagalności świadczenia a tym z dnia zapłaty. Czy to nie pogorszy sytuacji klientów banków?
Pogorszy w tym sensie, że tylko jednej stronie umowy ustawodawca chce przyznać uprawnienie decyzyjne. Tymczasem umowa to równorzędny stosunek prawny. A i niezapłacenie raty nie musi być zawinione. Nie musi również wynikać z przyczyny leżącej po stronie dłużnika. Wygra ten, dla kogo kurs wymiany będzie korzystniejszy. Tylko czy to jest sprawiedliwe w stosunkach cywilnoprawnych?
W przyszłym roku może też w k.c. pojawić się nowe pojęcie formy dokumentowej i elektronicznej. Oświadczenia woli będą mogły być wysyłane nawet w formie SMS-a. To chyba dobrze?
Nie znam tego ostatniego pomysłu, ale jak on się ma do istoty oświadczenia woli i tożsamości osoby je składającej?
Zapytam też tak: to po co mamy podpis elektroniczny i jego zabezpieczenia, nad którymi pracowałem, będąc w Ministerstwie Gospodarki kilkanaście lat temu?
Całość rozmowy na Prawnik.pl