Posłowie TR deklarują, że chodzi im o to, aby kierowcy mieli rzetelnie sprecyzowane, gdzie są granice ich wolności co do korzystania z przetworów konopi i mogli odpowiedzialnie podejmować decyzje ws. poruszania się po drogach publicznych, a jednocześnie mieli zagwarantowane w przepisach, że ich prawo do poruszania się po drogach będzie respektowane, o ile nie będą prowadzić pojazdów w stanie powodującym zagrożenie. Jak napisano w uzasadnieniu, posłom zależy też na tym, żeby przepisy "rzeczywiście odpowiadały zagrożeniom stwarzanym przez oddziaływanie różnych substancji na organizm kierowcy w ruchu drogowym, a nie służyły do wymuszania określonych postaw światopoglądowych".
Autorzy powołują się na doświadczenia amerykańskich stanów Waszyngton i Kolorado, w których na mocy referendów posiadanie, uprawa i handel marihuaną do celów rekreacyjnych nie podlega karze. Sugerują też ustalenie poziomu 5ng/ml jako odpowiadającego przyjętemu w Polsce dopuszczalnemu limitowi 0,2 promila alkoholu, różnicującego sankcję między wykroczeniem a przestępstwem.
"Poziom 5ng/ml znajduje potwierdzenie w literaturze fachowej i jako taki powinien stanowić podstawę egzekwowania prawa również w Polsce" - czytamy w uzasadnieniu projektu. Autorzy nie określają w projekcie granicy dopuszczalnych stężeń innych substancji, bo - co sami przyznają - nie sposób stworzyć kompletną listę tych specyfików, wśród których są i tzw. dopalacze. "Poza konopiami w praktyce znikoma ilość substancji narkotycznych ma status legalnego użytku w innych państwach UE" - napisali.
Wykrycie w organizmie kierowcy metabolitów konopi stanowi najczęstszy (poza alkoholem) przypadek naruszenia przepisu Kodeksu wykroczeń mówiącego: "Kto, znajdując się w stanie po użyciu alkoholu lub podobnie działającego środka, prowadzi pojazd mechaniczny w ruchu lądowym, wodnym lub powietrznym, podlega karze aresztu albo grzywny nie niższej niż 50 zł", albo Kodeksu karnego przewidującego karę do 2 lat więzienia za prowadzenie pojazdu w stanie nietrzeźwości lub "pod wpływem środka odurzającego".
"Brak ustawowego określenia tych terminów może powodować niezamierzone skutki nadgorliwego stosowania przepisów wbrew intencji ustawodawcy" - uznali autorzy projektu. Zasadniczy problem w tej sprawie to rozbieżność między wykrywalnością substancji w organizmie (standardowo kilka dni po zażyciu), a okresem jej działania i wpływu na zdolności psychomotoryczne (w przypadku marihuany szacuje się, że wpływa ona na organizm od 2 do 4 godzin).
Według posłów TR, celem kodeksowych zapisów jest wyeliminowanie z dróg publicznych kierowców stwarzających zagrożenie. Podkreślili oni, że sama konsumpcja środków odurzających nie stanowi w Polsce przestępstwa oraz że są osoby leczące się legalnymi preparatami na bazie konopi.
"Piętnowanie osób, które nieraz zgodnie z przepisami poza granicami kraju zażyły środki odurzające uznane w Polsce za nielegalne, godzi w podstawowe prawa obywateli. Nagminnym zjawiskiem stają się wzmożone kontrole kierowców wracających z Holandii i Czech, gdzie posiadanie marihuany na własny użytek nie stanowi przestępstwa. Karanie tych osób na podstawie przepisów zakazujących jazdy +pod wpływem+ lub +po spożyciu+ środków odurzających jest zaprzeczeniem celu ustawy, dotyka bowiem osób, które choć mają w organizmie śladowe ilości środków odurzających, nie znajdują się pod ich wpływem, a ich zdolności psychomotoryczne nie są zaburzone" - napisano w uzasadnieniu.
Grupa posłów uznała, że nadinterpretacja przepisów i brak dolnego limitu ich obowiązywania powoduje, że milion obywateli mających kontakt z marihuaną jest narażony na wejście w konflikt z prawem pomimo stosowania się do zasad bezpiecznej jazdy. "Nieprecyzyjność przepisów prowadzi do sytuacji, w których dochodzi do skazania osób, które nie wyczerpują znamion czynu zabronionego, gdyż nie pozostają pod wpływem środka odurzającego" - napisali.