Gdybym mógł zmienić jeden przepis, byłby to art. 67j ustawy z 6 listopada 2008 r. o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta, choć zmiana, którą mam na myśli, musiałaby objąć co najmniej cały rozdział 13a wymienionego aktu.
Przepisy ustawy stanowią przykład sytuacji, w której teoretycznie dobre rozwiązania zagraniczne i słuszne intencje ustawodawcy nie sprawdziły się – przynajmniej na razie – w praktyce. Narastającym realnym problemem funkcjonowania wojewódzkich komisji ds. orzekania o zdarzeniach medycznych jest m.in. brak możliwości wydania orzeczenia co do wysokości ewentualnego odszkodowania lub zadośćuczynienia albo rozmiaru szkody. Komisja orzeka bowiem jedynie w zakresie odpowiedzi na pytanie czy w sprawie pacjenta wnioskodawcy miało miejsce „zdarzenie medyczne” (błąd medyczny).
Zamysłem ustawodawcy było, aby wojewódzkie komisje stanowiły uproszczoną, niemal polubowną formę załatwiania najbardziej typowych spraw o błędy medyczne bez potrzeby kierowania sprawy do sądu cywilnego. Postępowanie miało być szybkie, ponieważ komisja, w przeciwieństwie do sądu, skupia się jedynie na obiektywnej odpowiedzialności szpitala za zgodność świadczenia medycznego z aktualną wiedzą medyczną. W przypadku wygranej sprawy przez pacjenta ubezpieczyciel, z którym to szpital zawarł umowę ubezpieczenia od zdarzeń medycznych na rzecz pacjentów, proponuje wysokość odszkodowania i zadośćuczynienia. Przyjęcie propozycji przez pacjenta łączy się de facto z zawarciem ugody. Rozwiązanie to zasadza się na optymistycznym założeniu, że po pierwsze szpital posiada takie ubezpieczenie, po drugie ubezpieczyciel bądź szpital widzą interes zarówno swój, jak i pacjenta w polubownym zakończeniu sprawy, zwykle wypłacając odszkodowanie czy zadośćuczynienie w ramach ustawowego maksimum, które jest niższe niż kwota, jaką mogliby by przegrać w procesie sądowym.
Niestety, po ponad dwóch i pół roku działania komisji (orzekają od 1 stycznia 2012 r.) bardzo dobrze widać, że wiele z założeń ustawy, wzorowanej m.in. na najlepszych rozwiązaniach skandynawskich, nie sprawdza się w polskich warunkach. W przytłaczającej większości spraw przed komisjami nie biorą udziału ubezpieczyciele, ponieważ mało który szpital zawarł taką kosztowną umowę. W efekcie kwoty proponowane pacjentom przez jakże często zadłużone szpitale są niejednokrotnie bardzo niskie i nie mają wiele wspólnego z metodyką ustalania odszkodowań zaproponowaną przez ministra zdrowia w rozporządzeniu wykonawczym wydanym do ustawy. Powoduje to frustrację i rozgoryczenie nowym systemem dochodzenia roszczeń po stronie pacjentów.
Abstrahując od kwestii finansowania służby zdrowia, należałoby przemyśleć model funkcjonowania systemu w zakresie możliwości ustalania przez komisję w orzeczeniu kwoty minimalnej należnego wnioskodawcy zadośćuczynienia i odszkodowania albo też określenia rozmiaru uszczerbku na zdrowiu. Na obecnym etapie wydaje się bowiem, że w naszej rzeczywistości społeczno-gospodarczej i przy obecnych problemach nie jesteśmy jeszcze gotowi na tak daleko idący, koncyliacyjny model załatwiania roszczeń z tytułu błędów lekarskich, jaki optymistycznie założył ustawodawca. Nie jest to w każdym razie możliwe bez szerokiego udziału w systemie ubezpieczycieli.