Coraz więcej dużych kancelarii prawnych dochodzi do wniosku, że należy przestać faworyzować absolwentów najbardziej renomowanych wydziałów prawa. Próbują to zmienić, wprowadzając nowatorskie praktyki rekrutacyjne lub starają się już bez uprzedzeń podchodzić do młodych prawników z dyplomami uczelni prywatnych.
Mike Ross, genialny dwudziestoparolatek z popularnego amerykańskiego serialu „W garniturach” dzięki niezwykłemu zbiegowi okoliczności zostaje bliskim współpracownikiem partnera w elitarnej nowojorskiej kancelarii – znanej z tego, że zatrudnia wyłącznie absolwentów szkoły prawa na Harvardzie. Nie dość, że przez całą pierwszą serię błyskotliwy oszust musi ukrywać przed pozostałymi partnerami, iż nie skończył nawet college’u, to jeszcze na co dzień musi obserwować, z jaką pogardą odnoszą się oni do prawników, którzy zdobyli dyplom na uniwersytecie Columbia czy Yale.
Preferencyjne traktowanie absolwentów najbardziej elitarnych uczelni jest zwykle nie tyle wyrazem klasowego snobizmu, ile ugruntowaną, choć nie do końca uświadomioną praktyką. Z raportu niezależnej komisji ds. usług prawnych działającej przy brytyjskim Ministerstwie Sprawiedliwości wynika, że dyplomy Oksfordu i Cambridge (tzw. Oksbridge) nawet z gorszymi ocenami zasadniczo dają młodemu adeptowi prawa większe szanse na zapewnienie sobie miejsca na obowiązkowym stażu zawodowym niż nawet najlepsze świadectwa pozostałych uczelni. Co więcej, kandydaci, którzy mają za sobą studia na mniej renomowanych uniwersytetach, muszą składać średnio cztery razy więcej aplikacji, aby w końcu znaleźć firmę gotową przyjąć ich na szkolenie, niż ci wywodzący się z Oksfordu i Cambridge. Takie wnioski potwierdzają jedynie popularne, intuicyjne przekonanie, że wykształcenie zdobyte na najbardziej elitarnych uczelniach jest przepustką do kariery nie tylko w firmach prawniczych z magicznego kręgu (pięć elitarnych kancelarii z siedzibą w Londynie), lecz także w całym wymiarze sprawiedliwości.
Ślepe CV
Aby odeprzeć powtarzane od lat oskarżenia o nieuzasadnione faworyzowanie młodych prawników po Oksbridge oraz blokowanie mobilności społecznej, pod koniec ubiegłego roku Clifford Chance, jedna z największych globalnych kancelarii sieciowych, postanowiła wprowadzić dość odważną zmianę w polityce zatrudnienia. Chcąc udowodnić swoje przywiązanie do różnorodności i niedyskryminacji, rekruterzy z Clifford Chance przestali informować partnerów biorących udział w finałowych rozmowach kwalifikacyjnych, jaką uczelnię skończył dany kandydat do pracy w ich firmie. Zgodnie z polityką ślepego CV pracownicy kancelarii w procesie rekrutacyjnym skoncentrowali się wyłącznie na kompetencjach i merytorycznym przygotowaniu aplikantów, a nie na tym, gdzie zdobyli oni dyplom ukończenia studiów wyższych. Firma zaczęła też przyznawać dodatkowe punkty za doświadczenia zawodowe, np. pracę w handlu, która pomogła danej osobie pokryć koszty czesnego.
W ślad za Clifford Chance poszły niedawno kolejna wielka brytyjska kancelaria Macfarlanes oraz globalna firma prawnicza Mayer Brown, zaś międzynarodowa kancelaria Hogan Lovells w tym miesiącu ogłosiła, że poważnie rozważa wprowadzenie u siebie ślepego CV. W pierwszym roku obowiązywania nowej polityki zatrudnienia Clifford Chance przyjął do pracy 100 absolwentów w sumie z 41 różnych uniwersytetów. Okazało się zatem, iż kandydatom po„Oksbridge” w niczym nie ustępują młodzi prawnicy z tytułami magistra mniej znanych uczelni w Lancaster, Ulster czy Cardiff.
Dobry, bo taki jak ja
Rozwiązania wdrożone przez brytyjskie kancelarie mają zniwelować skutki charakterystycznej dla elitarnych firm z branży prawniczej czy consultingowej skłonności do uprzywilejowania kandydatów, których zaplecze edukacyjne i kulturowe jest zbliżone do norm i wzorców reprezentowanych przez kadrę zarządzającą. Zdaniem Lauren A. Rivery, profesor socjologii z amerykańskiego Uniwersytetu Northwestern, która przeprowadziła 120 obserwacji i wywiadów z uczestnikami rekrutacji na stanowiska w renomowanych kancelariach, bankach inwestycyjnych i firmach consultingowych, przekonanie o wyjątkowych zdolnościach i wybitnym intelekcie absolwentów Oksbridge czy Ivy League wynika przede wszystkim z prestiżu, jaki wiąże się ze studiowaniem na elitarnych uczelniach, nie jest zaś pochodną ich indywidualnych osiągnięć. Rivera przekonuje, że pracodawcy doceniają nie tylko kompetentnych i skutecznych kandydatów, ale też takich, z którymi łączą ich wspólne doświadczenia, podobny sposób spędzania wolnego czasu oraz inne wybory odnoszące się do stylu życia.
Pomysł na siebie
Zarówno specjaliści od rekrutacji prawników, jak i partnerzy w dużych kancelariach sugerują, że na polskim gruncie nie ma jednak potrzeby sprawdzać kadrowych innowacji, takich jak ślepe CV z tego prostego względu, że Uniwersytet Warszawski i Uniwersytet Jagielloński nie cieszą się u nas taką renomą i autorytetem, jaką w Wielkiej Brytanii (i na całym świecie) mają Oksford i Cambridge. Ale już na pytanie, czy tak samo traktują młodych prawników z dyplomami uniwersytetów oraz szkół prywatnych, padają różne odpowiedzi.
– Nadal przywiązujemy wagę do tego, jaką uczelnię skończył kandydat, który aplikuje o pracę w naszej kancelarii, choć dużo mniejszą niż jeszcze kilka lat temu, kiedy z reguły mniej spodziewaliśmy się po prawnikach po szkołach prywatnych. Wprawdzie wciąż zdarza się, że najpierw odruchowo patrzę na aplikacje absolwentów wydziałów prawa uznanych uczelni państwowych, ale coraz częściej jestem też pozytywnie zaskoczona poziomem osób z tytułem magistra niektórych uczelni niepublicznych. Bywa, że tacy kandydaci mają lepsze praktyczne przygotowanie do wykonywania zawodu, bo w okresie studiów więcej czasu spędzali na warsztatach, rozwiązywaniu kazusów i sporządzaniu pism procesowych – wskazuje Agnieszka Szczepek, dyrektor HR w kancelarii Zakrzewski Domański Palinka.
Ponieważ w krótkiej historii rynku usług prawniczych w Polsce chyba nie było jeszcze tak ostrej rywalizacji o pracę w kancelariach jak obecnie, aby poważnie liczyć się w tym wyścigu, trzeba być kimś więcej niż jedynym z 400 absolwentów stacjonarnych studiów magisterskich na Wydziale Prawa UW.
– Uczelnia, z której wywodzi się kandydat, może mieć znaczenie. Jednak z doświadczenia wiem, że nie mniej istotne niż utarta renoma uniwersytetu, w tym uznana kadra profesorska, jest to, czy studenci skorzystali z możliwości, jakie daje im szkoła, np. czy brali udział w wymianie międzynarodowej, odbywali letnie praktyki czy zdobywali ponadprzeciętne kwalifikacje językowe. Takie punkty w CV zawsze przykuwają uwagę, bo pokazują, że ktoś ma na siebie pomysł, nawet jeśli nie skończył renomowanej uczelni – zauważa Krzysztof Wierzbowski, partner zarządzający w kancelarii Wierzbowski Eversheds.
– Nigdy nie odrzucamy aplikacji tylko ze względu na nazwę szkoły, jaka widnieje w CV, ani nie faworyzujemy słabszych kandydatów nawet po najlepszych uczelniach. Poza wiedzą merytoryczną i umiejętnością korzystania z niej zwracam przede wszystkim uwagę, czy potencjalny pracownik pasuje do profilu naszej kancelarii i kultury organizacji. Nawet na najbardziej konkurencyjnym rynku znalezienie takiej osoby nie jest łatwe – przyznaje Sylwia Słotwińska-Karaś, HR manager w kancelarii Sołtysiński Kawecki & Szlęzak.
Wszyscy równie przeciętni
– Nie zwracam dużej uwagi na uczelnie, jakie kończą młodzi prawnicy zainteresowani pracą w naszej kancelarii, ani nie jestem z góry uprzedzony do żadnej z nich. Zakładam, że obecnie wydziały prawa są w stanie przekazać swoim studentom mniej więcej porównywalną wiedzę teoretyczną, stąd poza solidnym warsztatem prawa cywilnego i handlowego wymagamy od kandydatów przede wszystkim samodzielnego myślenia, zapału, umiejętności komunikowania się w grupie oraz innych miękkich kompetencji. Formalna edukacja prawnicza jest dziś w dużym stopniu oderwana od praktyki, nie mówiąc już o tym, że trwa niewspółmiernie długo do końcowych efektów – twierdzi Piotr Dulewicz, partner w kancelarii Dentons kierujący praktykami prawa spółek oraz private equity.
Jednak sądząc po tym, jak niewielu młodych prawników na stanowiskach associate w jego firmie posiada dyplomy nawet tych najwyżej notowanych w rankingach szkół niepublicznych, a jak liczni są wśród nich absolwenci UW (alma mater mec. Dulewicza), nie można oprzeć się wrażeniu, że kancelarie o ugruntowanej marce jednak dość sceptycznie podchodzą do wiedzy i kompetencji młodych aplikantów po uczelniach prywatnych. Chociaż w ostatnich latach ich udział na prawniczym rynku pracy znacząco wzrósł, to nie widać, aby miało to wyraźne przełożenie na zajmowane stanowiska w dużych firmach prawniczych. – Marka uczelni ma dziś mniejsze znaczenie, bo po żadnej szkole młody prawnik nie jest gotowy do wykonywania zawodu. Jednak pomimo większej otwartości na absolwentów prywatnych szkół pewne uprzywilejowywanie prawników z najlepszych uniwersytetów pozostało. Większość naszego zespołu rzeczywiście rekrutuje się z UW – zauważa Michał Fereniec, partner w firmie prawniczej Greenberg Traurig. Jego zdaniem wykształcenie przestało być wyróżniającym kryterium przy selekcji aplikacji o pracę. – Dekadę temu było standardem, że zagraniczne kancelarie zatrudniały absolwentów najbardziej uznanych uczelni, czyli UW i UJ, resztę postrzegano natomiast jako szkoły dające gorszą rękojmię przygotowania do zawodu. Przy obecnej nadpodaży prawników i presji cenowej ze strony klientów selekcji kandydatów dokonujemy spośród osób o podobnych oczekiwaniach finansowych aby wyłowić te, które mają największe doświadczenie zawodowe i najlepiej wpisują się w profil naszej praktyki. Dlatego też często rekrutujemy prawników z doświadczeniem zdobytym w innych kancelariach – dodaje mec. Fereniec.
Dodatkowe atuty
Chociaż kilka niepublicznych placówek zlokalizowanych w dużych miastach już od kilkunastu lat kształci młodych adeptów prawa (m.in. Akademia Leona Koźmińskiego i Uczelnia Łazarskiego), to nawet ich absolwenci nie mogą jeszcze liczyć na takie samo traktowanie na rynku usług prawnych, co osoby wyedukowane na uniwersytetach. Nie mówiąc już o magistrach prawa, jakich wypuszczają słabo znane uczelnie w mniejszych miejscowościach, takie jak Wyższa Szkoła Humanitas w Sosnowcu, Wyższa Szkoła Menedżerska w Legnicy czy Wydział Zamiejscowy w Kutnie Wyższej Szkoły Umiejętności Społecznych w Poznaniu. – Nie ma wątpliwości, że na początku studenci i absolwenci szkół prywatnych mają większe trudności i muszą włożyć więcej wysiłku, aby dostać się na praktyki lub interview w sprawie pracy niż kandydaci z uczelni państwowych. Różnice w podejściu firm powoli się zacierają, choć do tej pory pamiętam, jak jeszcze kilka lat temu musiałam przekonywać niektórych pracodawców, dlaczego powinni dać szansę osobom z uczelni niepublicznych – podkreśla Ewelina Skocz, menedżer z firmy BCSystems specjalizującej się w rekrutacji prawników do kancelarii oraz wewnętrznych działów prawnych przedsiębiorstw.
Wraz ze stażem pracy wykształcenie zaczyna jednak odgrywać coraz mniejszą rolę, co widać przy rekrutacji kandydatów na stanowiska senior associate i wyższe. – Jeśli kandydat o taką pracę ma co najmniej 6–7 lat doświadczenia zawodowego, to w ogóle nie zwracam uwagi na to, jaką uczelnię skończył i nie przypominam sobie, żeby jakiś klient wyraźnie oczekiwał ode mnie takiej informacji. W przypadku „seniorów” ważniejsze jest, jakie mają doświadczenie oraz to, czy poza studiami magisterskimi dodatkowo pogłębiali swoją wiedzę prawniczą. Coraz więcej kandydatów na wyższe stanowiska wyróżnia się tym, że ma na koncie studia podyplomowe, np. w King’s College w Londynie – zapewnia Joanna Sztandur, ekspert doradzająca kancelariom i departamentom prawnym przedsiębiorstw m.in. w dziedzinie zarządzania ludźmi.