Czy to dobrze, że reformujemy reformę kodeksu postępowania karnego, czyli zmieniamy przepisy, które choć uchwalone nie weszły jeszcze w życie? Racjonalny ten nasz ustawodawca?
To chyba nie najlepszy przykład braku racjonalności ustawodawcy.
Ale dość symptomatyczny…
Lepiej jest zreformować nowe przepisy przed, niż po ich wejściu w życie. Powoduje to z pewnością mniej zamieszania. Konieczność zmian w k.p.k. wynika nie tylko z dostrzeżonych niedoskonałości i niekompletności nowych rozwiązań, ale także z tego, że rozpoczynają się prace nad gruntowną reformą prawa karnego. Zmiany w kodeksie karnym wymuszają korektę rozwiązań proceduralnych, co dotyczy także przepisów znowelizowanych we wrześniu ubiegłego roku. Wrażenie, że ustawodawca nie może się zdecydować na takie lub inne rozwiązania, jest zatem trochę złudne.
Czeka nas rewolucja. Od lipca 2015 r. proces sądowy stanie się kontradyktoryjny. Dlaczego nie powstał z tego powodu nowy k.p.k., tylko łatany jest stary, oparty na zupełnie innej, sowieckiej filozofii?
Ta kwestia budziła kontrowersje w toku prac Komisji Kodyfikacyjnej. Oczywiście, rozważano ewentualność zaprojektowania całkowicie nowego kodeksu. Jeżeli tego nie uczyniono, to stało się tak przede wszystkim dlatego, że zdecydowano się na wieloetapową reformę prawa procesowego, przy czym przyjęta przez parlament zmiana modelu postępowania sądowego to zaledwie pierwszy jej etap. Czeka nas jeszcze z pewnością porządne uregulowanie zagadnień związanych z wykorzystaniem w procesie karnym informacji zebranych operacyjnie, uporządkowanie działu k.p.k. dotyczącego międzynarodowej współpracy w sprawach karnych oraz wiele innych równie ważnych zadań. Źle by się stało, gdyby nowy kodeks od razu wymagał nowelizacji. Z kolei zwlekanie do czasu zaprojektowania całościowego ujęcia znacznie opóźniłoby wprowadzenie zmian, które uznano za najpilniejsze. Jest także inny argument: zachowanie obowiązującego kodeksu, nawet z daleko idącymi zmianami, pozwala „uratować” wartościowy dorobek piśmiennictwa i judykatury w takiej części, w jakiej zmian nie dokonano.
Czy to dobry pomysł, aby zmieniać procedurę karną, bez odpowiednich zmian w policji i prokuraturze?
Błąd tkwi w założeniu tego pytania. Jest dla mnie jasne, że nowy model postępowania wymusi zmiany w funkcjonowaniu prokuratury i policji. Konieczność wprowadzenia takich zmian była zresztą zasadniczym powodem, dla którego odwleczono w czasie wejście w życie noweli k.p.k. Wierzę, że kompetentne organy zdążą zrealizować to zadanie.
Wierzy pan w to, że zmiany w k.p.k. spowodują, że inne będzie podejście prokuratorów i śledczych? Zmienią mentalność i przyzwyczajenia?
To jest coś, co stanowi „piętę achillesową” całej reformy. Wierzę, ze wszyscy uczestnicy „gry procesowej” zachowają się odpowiedzialnie. W końcu usprawnienie procesu to nasz wspólny cel, nawet jeżeli niekiedy pojawiają się różnice co do środków, którymi można go osiągnąć.
Skoro tak, to po co domykana jest zasada kontradyktoryjności przez bardzo wyraźne ograniczenie inicjatywy dowodowej sądu? Ustawodawca nie wierzy, że sędziowie przezwyciężą przyzwyczajenia?
Źle postawione pytanie! Inicjatywa dowodowa sądu „rozleniwia” oskarżenie i obronę, przez co proces staje się nieefektywny. Ponadto – o czym często się zapomina – sąd inicjujący wprowadzenie dowodów do procesu zawsze sprzeniewierza się nakazowi bezstronności. Każdy dowód jest bowiem albo na korzyść albo na niekorzyść oskarżonego – nawet jeśli nie intencjonalnie, to takim się zawsze okazuje. W rezultacie sąd inicjujący dowody działa na korzyść, albo na niekorzyść podsądnego, co jest trudne do zaakceptowania.
Skoro Jjednak skoro tak mocno ograniczamy sąd, to czy utrzymywanie w kodeksie zasady prawdy materialnej nie będzie czystą fikcją? Przecież tak naprawdę będziemy mieć prawdę stron, a nie prawdę ustaloną przez sąd biorący pod uwagę wszelkie okoliczności sprawy…
Nowy model w sposób oczywisty wzmacnia zasadę prawdy materialnej, albowiem nie ma lepszego sposobu dotarcia do prawdy, niż umożliwienie kontradyktoryjnego sporu pomiędzy stronami, które mają interes w doprowadzeniu do ustaleń o określonej treści. Zmiana dotyczy zatem sposobu ustalania prawdy, ale w żadnym wypadku nie oznacza rezygnacji z niej jako podstawy procesowych rozstrzygnięć.
Czy sąd powinien mieć dostęp do akt postępowania przygotowawczego? W czystym modelu kontradyktoryjnym się od tego ucieka. U nas nie. W rezultacie sędzia pozna jedną wersję zdarzeń. Czy to nie zabije jego bezstronności?
Uważna lektura nowych przepisów prowadzi z pewnością do wniosku, że w sposób istotny zostanie ograniczony przepływ dowodów z postępowania przygotowawczego do sądowego. Temu służą nowe rozwiązania dotyczące granic dopuszczalności wykorzystania przed sądem protokołu przesłuchania świadka. Najważniejsze jest jednak to, że nowy model zakłada, że dowody będą przeprowadzane przez strony - w swojej lwiej części – dopiero przed sądem, a nie przed wniesieniem aktu oskarżenia, co w znacznej części dezaktualizuje wspomniane obawy.
Gruntownie zmienia się postępowanie sądowe, natomiast zmiany w postępowaniu przygotowawczym są kosmetyczne. To mit czy prawda?
To chyba brak zrozumienia istoty reformy. Jest oczywiste, że nowy model postępowania sądowego siłą rzeczy wymusza zasadniczo odmienne podejście do celu i zakresu fazy przedsądowej. Przy właściwym rozłożeniu akcentów, odpowiedniej reorganizacji policji i prokuratury oraz racjonalnym wykorzystaniu sił, nie powinno być problemów. Prokuratorzy będą musieli przede wszystkim oskarżać, przy czym pod pojęciem tym trzeba rozumieć coś zupełnie innego niż to, co widzimy obecnie na sali sądowej.
Czy tryb zapiskowy nie niesie ryzyka składania przez rozpytywanych fałszywych oświadczeń bez obawy o odpowiedzialność karną i czy nie spowoduje nakłaniania przed zeznaniami do zmiany stanowisk?
To jest problem, z którym nasz wymiar sprawiedliwości boryka się także i teraz. Wydaje się, że nie wykorzystujemy w praktyce wszystkich narzędzi, które mogłyby przeciwdziałać opisanym zjawiskom. Sama reforma niewiele chyba w tym zakresie może zmienić.
Prokuratorzy mówią, że się nie rozdwoją. Coś będzie kulało. Albo postępowanie sądowe, albo przygotowawcze. Podziela pan te obawy? Czy prokuratorzy przesadzają.
Moim zdaniem przesadzają. Boją się nowego. Wysłuchajmy ich opinii, gdy z nowym modelem już się trochę oswoją.
Czy jest pan zwolennikiem prokuratury sądowej? Pod hasłem: prokuratorzy do sądów, policja do śledztw i dochodzeń?
Hasło jest mi bliskie, aczkolwiek przyjęcie rozwiązań, które mogłyby konsekwentnie zrealizować ideę, która za nim stoi, może okazać się z różnych powodów trudne.
Czy sprawa powinna być powiązana z prokuratorem od początku do końca? Powinna „iść za nim”, jak pieniądze za pacjentem?
Niekoniecznie. Z jednej strony można założyć, że prokurator, który prowadził czynności przygotowawcze albo je nadzorował, lepiej zna sprawę i w związku z tym łatwiej będzie mu realizować oskarżenie na rozprawie. Z drugiej jednak - ewentualny powrót do koncepcji „prokuratury sądowej”, czyli do organizacyjnego powiązania prokuratury z sądownictwem i zreformowania zadań prokuratury poprzez skoncentrowanie ich na oskarżaniu, raczej sugerowanego przez panią rezultatu nie pomogłoby osiągnąć.
Czy prokurator będzie musiał przesłuchiwać w śledztwach wszystkich świadków?
Prokurator ma przesłuchiwać świadków przed sądem, a nie w toku śledztwa. Wszak podstawowy cel reformy polega na ograniczeniu dublowania czynności dowodowych w obu fazach procesu. W toku postępowania przygotowawczego mają być zbierane informacje o dowodach, dzięki którym możliwe będzie skonstruowanie odpowiednich wniosków dowodowych i przeprowadzenie dowodów na rozprawie. Przesłuchanie prokuratorskie powinno należeć do zupełnych wyjątków.
Skoro tak, to jak pan ocenia propozycję Prokuratora Generalnego, aby dodać art. 177a o treści: „Od przesłuchania pokrzywdzonego w charakterze świadka można odstąpić, jeżeli czynność ta nie jest niezbędna dla poczynienia ustaleń faktycznych. Pokrzywdzony, który nie był przesłuchany w charakterze świadka, powinien zostać przesłuchany w tym charakterze, jeżeli tego żąda – o czym należy go pouczyć”? Jest konieczność jej wprowadzenia?
Moim zdaniem nie. Zakres czynności, które są konieczne w każdym postępowaniu, wyznacza cel tego postępowania. Skoro celem postępowania przygotowawczego jest zbudowanie przekonania o istnieniu podstawy do oskarżenia, to jest oczywiste, że nie może być obowiązkiem organu procesowego dokonywanie czynności, które osiągnięciu tego celu nie służą. W tej propozycji tkwi zresztą sprzeczność. Zakłada ona albowiem uchwalenie przepisu zdejmującego z organu procesowego obowiązek wykonania czynności, która „nie jest niezbędna dla poczynienia ustaleń faktycznych”. Z „niczego” wszak nie może wynikać obowiązek dokonywania czynności, które są z punktu widzenia celu procesu zbędne.
Ile spraw będzie się kończyć w trybach konsensualnych? Skąd bierze się wiara w rozszerzenie tego sposobu załatwiania spraw?
Zakładam, że udział spraw kończonych konsensualnie zwiększy się dzięki rozszerzeniu przedmiotowego zakresu dopuszczalności stosowania takich trybów, a także dzięki uproszczeniom proceduralnym, zwielokrotnieniu „zachęt”, które powinny skłaniać do negocjowania. Musimy jednak pamiętać, że sporo będzie zależało także od tego, jakie ostatecznie zmiany dotyczące prawa materialnego zostaną przeforsowane w parlamencie.
Reforma procedury ma poprawić obecną sytuację. Ma być szybciej i taniej. Będzie?
Musimy wierzyć, że będzie. Alternatywą byłoby „nic nierobienie”, co mogłoby gwarantować niepogorszenie się sytuacji, ale też dawałoby mizerne widoki na jej poprawienie.
Prokuratorzy oceniają, że będzie wolniej i drożej.
Uwielbiam taką „konstruktywną” polemikę. Przecież przyjęte rozwiązania są rezultatem wielowątkowych konsultacji środowiskowych, w których uczestniczyli także prokuratorzy. Nie zaproponowano nic lepszego…
A czy będzie sprawiedliwiej?
Moim zdaniem, tak. Właśnie dzięki gwarancjom sędziowskiej bezstronności, a także dzięki widocznemu wyrównaniu procesowych szans oskarżenia i obrony.
Czy to będzie sprawiedliwość dla bogatych? Jeśli dobrze zainwestują w obrońców, w biegłych, to ich szanse na uniewinnienie będą nieporównywalnie większe niż obecnie
To częsty zarzut. Pragnę jednak zwrócić uwagę, że także i dzisiaj w lepszej pozycji procesowej jest ten, kto ma więcej środków, dzięki którym stać go na zaangażowanie obrońców „ z najwyższej półki”. Nowe rozwiązania jedynie rozszerzają możliwości pozyskiwania dowodów prywatnych - przyznaję, że czasem kosztownych - ale żadnych obecnie przysługujących obronie uprawnień nie ograniczają.
Czy dopuszczenie opinii prywatnych nie stawia w uprzywilejowanej pozycji stron, które dysponują dużymi środkami finansowymi?
W pewnym sensie zapewne tak. Niemniej, pragnę zwrócić uwagę po pierwsze na to, że alternatywą wobec pozyskiwania „własnej” opinii biegłego zawsze jest zwrócenie się do organu prowadzącego postępowanie z odpowiednim wnioskiem dowodowym. Po wtóre, oskarżony uniewinniony będzie miał prawo domagania się od państwa zwrotu wydatków poniesionych na obronę.
Jak ma na to odpowiedzieć państwo, które cały czas oszczędza i ma ograniczone środki na przeprowadzanie takich dowodów?
Nie ma na to pytanie sensownej odpowiedzi. Państwo musi realizować swoje podstawowe zadania, do których należy także walka z przestępczością. Jest też jasne, że – po pierwsze – realizacja tego zadania kosztuje, zaś po drugie, że ryzyko związane z decyzjami, które ostatecznie okazały się nieuzasadnione, musi ponosić państwo. To także jest koszt walki z przestępczością. Alternatywą wobec ponoszenia kosztów na walkę z przestępczością byłoby jej zaniechanie. Tyle tylko, że to kosztowałoby nas wszystkich o wiele więcej.
Dziś mamy 1,58 proc. uniewinnień. Jak będzie po wprowadzeniu procesu kontradyktoryjnego? Dziesięć razy więcej?
Nie podejmuję się wyliczenia tego w procentach. Jednak nowy model zakłada wnoszenie aktów oskarżenia przy mniejszym niż obecnie poziomie udowodnienia okoliczności zdarzenia. Skoro dowody – co do zasady – mają być prowadzone dopiero przed sądem, to w sposób oczywisty zwiększa to ryzyko „nietrafionych” oskarżeń. Z jednej strony oznacza to – moim zdaniem - zerwanie ze stereotypem, dzisiaj bardzo powszechnym, że wyrok uniewinniający oznacza porażkę prokuratora. Z drugiej strony wniesienie oskarżenia przeciwko w znacznie mniejszym niż dzisiaj stopniu będzie stygmatyzować oskarżonych. Wiele spraw, które dzisiaj skończyłyby się umorzeniem śledztwa lub dochodzenia z powodu braku faktycznych podstaw do wniesienia oskarżenia, skończy się po 1 lipca 2015 r. wyrokiem uniewinniającym, co wszak stanowi dla oskarżonego rehabilitację pełniejszą, niż postanowienie o umorzeniu z braku dowodów. Tak więc wzrost ilości uniewinnień wpisany jest w istotę reformy. Mam tylko nadzieję, że nie zwiększy go dodatkowo pasywność prokuratorów na rozprawach sądowych.