Sędzia, prezes Izby Karnej Sądu Najwyższego, profesor. Do kompletu Lechowi Paprzyckiemu brakuje jedynie stanowiska I prezesa SN.
Na I prezesa Sadu Najwyższego startuje po raz drugi. W 2010 r. przegrał ze Stanisławem Dąbrowskim, którego śmierć w styczniu tego roku skutkowała koniecznością przeprowadzenia obecnych wyborów.
– Jeżeli i tym razem prezydent wybierze kontrkandydata, to już więcej nie będę kandydował na I prezesa SN – zapowiada. To z jego strony nie kokieteria, ale zdrowy osąd sytuacji. Bo choć jest w świetnej formie, to jednak zaznacza, że zna swoje możliwości.
– Nikt z nas przecież nie jest coraz młodszy. Sił z czasem ubywa, a pełnienie tej zaszczytnej funkcji to przecież nie tylko przywileje, ale przede wszystkim ciężka praca – mówi prezes Paprzycki.
Dlaczego wybrał prawo? Z rozbrajającą szarością przyznaje, że... nie pamięta. – To było już tak dawno, że mam do tego prawo – śmieje się. Przyparty do muru wskazuje jednak, że wpływ na tę decyzję mógł mieć fakt, że przed podjęciem studiów ukończył Państwowe Studium Stenotypii i Języków Obcych, gdzie wykładano przedmiot „prawo”. – Był on prowadzony przez pana Hoyera, emerytowanego adwokata. I to mogło, choć nie musiało, skłonić mnie do obrania takiego, a nie innego kierunku studiów – mówi prezes Paprzycki.
Zaznacza jednak, że wpływu na jego decyzję z całą pewnością nie miały wybory poprzednich pokoleń. To bowiem dopiero on zapoczątkował w rodzinie tradycje prawnicze – w jego ślady poszedł syn, a obecnie o karierze prawniczej marzy również wnuk.
Choć wybór studiów był więc raczej kwestią przypadku niż wynikiem głęboko przemyślanej decyzji, to szybko okazał się nadzwyczaj trafny.
– Do dziś wspominam wspaniałych profesorów, z którymi miałem wówczas do czynienia. To oni ukształtowali mnie jako prawnika, zawsze będę już tym, który o prawie karnym materialnym myśli Makarewiczem – wspomina prezes Paprzycki.
Po ukończeniu studiów przeszedł całą ścieżkę kariery sędziowskiej. Jako asesor trafił do Sądu Powiatowego w Grodzisku Mazowieckim (dziś sąd rejonowy). I choć musiał orzekać we wszystkich kategoriach spraw, to jednak prawo karne było zawsze tym, które pociągało go najbardziej.
– Niemal całe swoje życie zawodowe poświęciłem właśnie prawu karnemu materialnemu i procedurze karnej – przyznaje prezes Paprzycki.
Zaznacza jednak, że od czasu do czasu sięga do problematyki wiążącej się z prawem cywilnym. Jest autorem artykułu na temat ubezwłasnowolnienia, który jest przywoływany w wielu komentarzach oraz podręcznikach. Jest to bowiem jedyne opracowanie dotyczące opiniowania psychiatryczno-psychologicznego w postępowaniu o ubezwłasnowolnienie. Oprócz tego Lech Paprzycki ma na swoim koncie kilkadziesiąt innych cenionych publikacji z zakresu problematyki psychiatrycznej i psychologicznej w prawie i postępowaniu karnym. – To zainteresowanie przyszło z czasem. Kiedy zacząłem orzekać w Sądzie Wojewódzkim w Warszawie, miałem przyjemność nawiązać kontakt z wybitnymi psychiatrami, pracownikami Szpitala Psychiatrycznego w Tworkach oraz Instytutu Psychiatrii Sądowej na czele z wyśmienitym panem doktorem Rutkowskim – opowiada prezes Paprzycki.
Jednak mimo całego zacięcia psychologiczno-psychiatrycznego z całą stanowczością stwierdza, że nigdy nie przyszedł mu do głowy pomysł, aby zamiast ludzi sądzić – leczyć ich dusze. – Przy całym moim dobrym samopoczuciu mam jeszcze na tyle krytycyzmu, żeby wiedzieć, że studiów medycznych nie udałoby mi się ukończyć – śmieje się prezes Paprzycki. Ma bowiem umysł typowo humanistyczny.
I bardzo dobrze. W przeciwnym bowiem razie wymiar sprawiedliwości straciłby bardzo wiele. O tym, jak wybitnym sędzią jest Lech Paprzycki, świadczy już choćby to, że delegację do Sądu Najwyższego otrzymał w wieku zaledwie 36 lat. Tam doceniono również jego zdolności organizatorskie i powierzono mu kierowanie Izbą Karną. Funkcję tę pełni nieprzerwanie od 15 lat. To jego niezaprzeczalny atut w wyborach na I prezesa SN.
– Świadczy to także o tym, jak duże umiejętności organizatorskie posiada prezes Paprzycki. Kierowanie zespołem ludzi, w skład którego wchodzą sędziowie Sądu Najwyższego i pracownicy administracyjni, to przecież nie lada sztuka – zauważa Teresa Romer, sędzia SN w stanie spoczynku, która od lat wspólnie z prezesem Paprzyckim działa w Polskiej Sekcji Międzynarodowego Stowarzyszenia Prawników.
Równolegle z karierą sędziowską rozwijała się kariera naukowa Lecha Paprzyckiego. W 1984 r. uzyskał stopień doktora nauk prawnych na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, a w 2007 r. – stopień doktora habilitowanego na Uniwersytecie Szczecińskim. W tym samym roku został powołany na stanowisko profesora nadzwyczajnego w Wyższej Szkole Przedsiębiorczości i Zarządzania im. Leona Koźmińskiego (obecnie Akademia Leona Koźmińskiego). W trakcie jest również procedura nadania mu – na wniosek Uniwersytetu w Białymstoku – tytułu profesora belwederskiego. Zasiada również w wielu gremiach naukowych, takich jak np. Rada Naukowa Instytutu Ekspertyz Sądowych, gdzie pełni funkcję przewodniczącego. Był również wiceprzewodniczącym Rady Naukowej Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości.
A jaki prywatnie jest prezes Paprzycki?
– To człowiek skromny, bezpośredni i odważny. Niejednokrotnie udowodnił to czasach PRL, kiedy to zawsze postępował w sposób słuszny i nigdy nie uchybił godności urzędu sędziego – wskazuje sędzia Romer.
Prezes Paprzycki sam siebie nazywa niepoprawnym optymistą.
– Przyszedłem na świat w czasach, kiedy Józef Stalin rządził połową świata, a tu proszę, jakich czasów dożyłem! I jak tu nie być optymistą? Po prostu się nie da! – żartuje.
I choć podkreśla, że zarówno orzekanie, jak i kierowanie izbą to duże obciążenie, to daleko mu do narzekactwa.
– Pamiętam, że w czasie aplikacji opiekun naszej grupy powtarzał nam, że wcale nie musimy zostać sędziami; równie dobrze możemy wykonywać inną pracę, ot choćby sprzedawać pietruszkę. I tego do dziś się trzymam – mówi prezes Paprzycki.