Obawiam się, że wejście w życie nowych przepisów procedury karnej może się okazać, jak mawiał Grek Zorba, jakże wspaniałą katastrofą- pisze prof. Lech Gardocki.
Powiedzenie „jak na amerykańskim filmie” przychodzi mi często do głowy, gdy czytam w gazecie lub słyszę w telewizji o policyjnym pościgu za kierowcą, który nie zatrzymał się do kontroli. Media przeważnie nie informują o pościgu zakończonym happy endem, chyba że uciekającym był znany aktor, polityk albo biskup. Najczęściej jednak są to informacje o pościgach, które zakończyły się tragicznie, to jest wypadkiem, w którym osoba ścigana, policjant lub osoba postronna poniosła śmierć lub doznała poważnych obrażeń ciała. Zawsze wtedy się zastanawiam, czy pościg był rzeczywiście konieczny i jak odróżniać akcje uzasadnione, zgodne z prawem, od tych, które są przejawem zbytniej brawury policjantów.
Skojarzenie z amerykańskim filmem wynika z tego, że Amerykanie takie pościgi włączają do filmów akcji chętnie i często i są chyba mistrzami w ich uwiecznianiu. Do klasyki kina należy np. „Bullitt” ze Steve'em McQueenem w roli policjanta ścigającego przestępców na pofałdowanych ulicach San Francisco. Ale to tylko film. W realnym życiu musimy takie sportowe zapędy policji dla własnego bezpieczeństwa ograniczać i określać prawne ramy dopuszczalności bezpośredniego pościgu. Jasne, że ogólną podstawę prawną stanowi tu obowiązek ścigania sprawców przestępstw i wykroczeń. Bardziej konkretnie formułują to przepisy wykonawcze, np. par. 19 zarządzenia nr 609 komendanta głównego policji z 25 czerwca 2007 r. w sprawie sposobu pełnienia służby na drogach przez policjantów: „W razie niezatrzymania się pojazdu do kontroli policjant natychmiast przekazuje dyżurnemu jednostki informacje o pojeździe i znajdujących się w nim osobach oraz, w miarę możliwości, podejmuje pościg”. Z kolei w par. 10 zarządzenia nr 1355 komendanta głównego z 20 grudnia 2007 r. w sprawie metod i form organizowania i prowadzenia przez policję pościgów stwierdza się, że: „Policjant odstępuje od podjęcia pościgu krajowego, a podjęty przerywa w przypadku bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia osób trzecich”.
Przepis ten ma ograniczać możliwości podejmowania lub kontynuowania niebezpiecznych pościgów. Ale jest bardzo ogólny, a poza tym chyba stawia zbyt duże wymagania co do warunków, które muszą być spełnione, by pościg policyjny stał się niedopuszczalny. Chodzi mi o ten fragment, w którym wymaga się, by niebezpieczeństwo dla osób trzecich było bezpośrednie. Zilustrujmy ten problem kazusem, który był podstawą wyroku Sądu Najwyższego z 4 listopada 2011 r. (V KK 164/11). Fakty były następujące: prowadząca z nadmierną prędkością pojazd Opel Omega nie zatrzymała się na wezwanie aspiranta sztabowego Ryszarda P., dowodzącego dwuosobowym patrolem zmotoryzowanym, w skład którego wchodził również aspirant sztabowy Dariusz M. Na rozkaz dowódcy patrolu Dariusz M. podjął oznakowanym radiowozem policyjnym marki Ford Mondeo pościg za oplem. W czasie pościgu Ryszard P. cały czas był pochylony, próbując włączyć sygnalizację świetlną i dźwiękową właściwą dla pojazdu uprzywilejowanego oraz połączyć się z oficerem dyżurnym. Dariusz M. ścigał uciekający samochód, prowadząc radiowóz z prędkością 100 km/h, przy dopuszczalnej administracyjnie prędkości 40 km/h. Prędkość ta przekraczała jednocześnie poziom prędkości bezpiecznej, co w rezultacie doprowadziło do tragicznego finału. Doszło mianowicie do zderzenia radiowozu z wyjeżdżającym z drogi podporządkowanej Oplem Astra, kierowanym przez Zofię R. Doznała ona uszkodzeń ciała, które spowodowały jej zgon, natomiast pasażerka tego samochodu, a także dowódca patrolu Ryszard P. doznali obrażeń ciała, które spowodowały naruszenie czynności organizmu na okres powyżej 7 dni.
Oskarżonym w tej sprawie był policjant Dariusz M. Bronił się on argumentem, że działał w wykonaniu rozkazu. Sąd Najwyższy w postępowaniu kasacyjnym tej argumentacji nie podzielił. Ale to jest odrębny problem. Najważniejsze w uzasadnieniu relacjonowanego tu wyroku SN są przedstawione w nim poglądy na temat granic legalnego, a więc dopuszczalnego pościgu. Sąd Najwyższy stwierdził, że oskarżony kierował radiowozem wprawdzie oznakowanym, ale niemającym w krytycznym czasie statusu pojazdu uprzywilejowanego, gdyż w samochodzie tym nie były włączone sygnały świetlne i dźwiękowe.
To fakt bardzo istotny w związku z brzmieniem art. 53 ust. 2 prawa o ruchu drogowym, według którego „kierujący pojazdem uprzywilejowanym może, pod warunkiem zachowania szczególnej ostrożności, nie stosować się do przepisów o ruchu pojazdów, zatrzymaniu i postoju oraz do znaków i sygnałów drogowych tylko w razie, gdy uczestniczy w akcji związanej z ratowaniem życia, zdrowia ludzkiego lub mienia albo zapewnienia bezpieczeństwa lub porządku publicznego (...)”. Ale Sąd Najwyższy podkreśla jednocześnie, że nawet fakt uprzywilejowania pojazdu w żadnym wypadku nie zwalnia kierowcy od obowiązku przestrzegania zasady zachowania szczególnej ostrożności. Trudno się nie zgodzić z tym poglądem, ale kłopot polega na tym, że aspiranci sztabowi policji, jak sądzę, orzecznictwa Sądu Najwyższego nie czytają. Potrzebny jest wyraźny przepis zabraniający wszczynania lub kontynuowania pościgu z prędkością nie tylko w konkretnych warunkach niebezpieczną, lecz również z prędkością przekraczającą granice prędkości administracyjnie dozwolonej w terenie zabudowanym. Krótko mówiąc, życie to nie amerykański film. Dlatego, jeżeli wychodząc z domu, nie chcemy zginąć w trakcie efektownego pościgu, podejmowanego dla naszego bezpieczeństwa, to musimy pogodzić się z tym, że nie wszyscy naruszający przepisy kierowcy zostaną ujęci i ukarani.
Powiedzonko „jak na amerykańskim filmie” przypomina mi się też, gdy czytam wypowiedzi prawników na temat gruntownej przebudowy modelu procesu karnego w Polsce. Przebudowa ta ma nastąpić z dniem 1 lipca 2015 r., kiedy wejdzie w życie ustawa z 27 września 2013 r. (Dz.U. z 2013 r. poz. 1282) o zmianie kodeksu postępowania karnego i, jak pisze jeden z głównych twórców tej reformy (w artykule: „Wielka reforma Kodeksu postępowania karnego”, „Forum Prawnicze”, nr 4/2013) prof. Piotr Hofmański, „Obudzimy się w nowej rzeczywistości procesowej”. Według niego najważniejszą zmianą będzie uczynienie postępowania sądowego bardziej kontradyktoryjnym. Zapewni to nowe brzmienie art. 167 k.p.k., według którego zgłaszać wnioski o przeprowadzenie dowodu i przeprowadzać dowody przed sądem będą wyłącznie strony, co zmusi je do aktywności w postępowaniu sądowym. Z drugiej zaś strony sąd stanie się sądem „prawdziwie obiektywnym”. Sędzia będzie bezstronnym arbitrem, który na końcu rozstrzygnie, czy twierdzenia oskarżyciela zostały przez niego udowodnione i należy wydać wyrok skazujący, czy też „walkę przed sądem” wygrał oskarżony i, ewentualnie, jego obrońca, jeśli występował w sprawie.
Tu warto przypomnieć, że według nowych przepisów każdy oskarżony, niezależnie od swojej zamożności, będzie miał zagwarantowane prawo do korzystania z pomocy obrońcy, bo jeśli nie ma obrońcy z wyboru – sąd na jego wniosek wyznaczy mu obrońcę z urzędu. Oskarżony może jednak nie składać takiego wniosku, jeżeli np. uważa, że obroni się sam, albo obawia się, że sąd skorzysta z możliwości obciążenia go kosztami obrony z urzędu. Od czysto kontradyktoryjnego postępowania różni model obecnie w Polsce wprowadzany to, że jednak sędzia będzie mógł „w wyjątkowych sytuacjach, uzasadnionych szczególnymi okolicznościami” dopuścić dowód z urzędu. Ten wyjątek, zauważa prof. Hofmański, „może stać się antidotum na dyskomfort sądu, który zmuszony byłby rozstrzygnąć sprawę ze świadomością, że to, co ujawnia się w świetle dowodów wnioskowanych przez strony, w sposób oczywisty nie odpowiada prawdzie”.
Nie jest to jednak chyba aprobata takiego traktowania wyjątkowego uprawnienia sądu, skoro w dalszym tekście autor wyraża obawę, że: „Jeżeli konstrukcja ta rzeczywiście zostanie odczytana przez praktykę jako droga do realizacji postulatu wszechstronnego wyjaśnienia sprawy, to założenia reformy legną w gruzach”. Inni autorzy (P. Kruszyński, M. Zbrojewska, „Nowy model postępowania karnego ukształtowany nowelą do k.p.k. z 27 września 2013 r.”, „Palestra” nr 1–2/2014), wyraźnie aprobujący kierunek reformy, wskazują jednak sposób powstrzymywania sędziów od nadmiernego wtrącania się w postępowanie dowodowe, proponując, by w takich przypadkach pociągać sędziów do odpowiedzialności dyscyplinarnej.
Czy ta reforma procedury karnej się uda i jakie przyniesie to rezultaty? Prof. Hofmański jest optymistą. Jeżeli, pisze, sędziowie, prokuratorzy, adwokaci i radcowie prawni „odrobią lekcje” przed 1 lipca 2015 r., to polski proces karny „stanie się nie tylko bardziej efektywny, ale także – co pewnie najważniejsze – bardziej sprawiedliwy”.
Chciałbym być także optymistą w tej sprawie, ale nie pozwala mi na to doświadczenie i zdrowy rozsądek. Odradzam twórcom reformy trzymanie się tezy, że proces stanie się bardziej efektywny, bo jest bardzo prawdopodobne, że opinia publiczna może po 1 lipca 2015 r. poczuć się oszukana. Sam prof. Hofmański przyznaje, że procesy karne toczące się według nowego modelu będą trwały dłużej, ale statystycznie sprawność sądów się polepszy, bo 80 proc. spraw karnych będzie załatwianych w trybie konsensualnym, bez rozprawy. Niestety, jest to liczba wzięta z sufitu. Poza tym nie jestem pewien, czy byłoby dobrze, gdyby ta prognoza się ziściła, bo tryb konsensualny, zwłaszcza na taką skalę i w dodatku w bardzo poważnych sprawach, ma swoje wynaturzenia. Skoro już jesteśmy przy amerykańskich filmach, to w kwestii tych wynaturzeń polecam film „Wariatka” z Barbrą Streisand w roli głównej.
A czy proces karny toczący się według nowego modelu będzie bardziej sprawiedliwy? Bardzo wątpię. Można mieć poważne obawy, że raczej zwiększy się liczba wyroków niesprawiedliwych, głównie w wyniku nierównej aktywności stron, która może być wynikiem przypadku, ale też może być skutkiem ograniczonych możliwości finansowych po stronie oskarżonego. Oczywiście wszyscy wiemy, że w każdej sytuacji życiowej lepiej jest być bogatym niż biednym, ale przy proponowanym modelu procesu, gdy tak dużo zależy od działania stron i ich prawników przed, jak się zakłada, biernym sądem, jest to ważne szczególnie. Obawiam się więc, że wbrew oczekiwaniom twórców nowych przepisów procedury karnej ich wejście w życie może się okazać, jak mawiał Grek Zorba, jakże wspaniałą katastrofą.
Ale nie jest jeszcze za późno. Do 1 lipca 2015 r. jest jeszcze sporo czasu i z wielu nietrafionych rozwiązań zawartych w nowym modelu procesu karnego można się jeszcze wycofać.