Sędzia Waldemar Żurek, sędzia Sądu Okręgowego w Krakowie, członek Krajowej Rady Sądownictwa o wyroku Sądu Najwyższego w sprawie sędziowskich dyscyplinarek: Nie ma nic gorszego dla stron procesu, niż sędzia, którego dopada choroba psychiczna, a który nadal prowadzi sprawy i wydaje w takim stanie wyroki w imieniu Rzeczypospolitej.

Ewa Maria Radlińska: Jak to jest z zabieraniem przez sędziów akt sprawy do domu?

Waldemar Żurek: Jest to wyraźnie określone w Regulaminie urzędowania sądów powszechnych w par. 98. Co do zasady akta spraw sądowych nie powinny być wynoszone poza siedzibę sądu. Są jednak wyjątki. Dotyczą one przesłania akt sprawy lub akt księgi wieczystej m.in. prezydentowi, ministrowi sprawiedliwości, Sądowi Najwyższemu, rzecznikowi praw obywatelskich, rzecznikowi praw dziecka oraz sądowi odwoławczemu.

EMR: Sędzia wyniósł jednak dokumenty z gmachu sądu...

WŻ: Regulamin pozwala także, by przewodniczący wydziału w szczególnych przypadkach, uzasadnionych sprawnością postępowania, mógł zezwolić sędziemu referentowi na wyniesienie akt sądowych poza siedzibę sądu, po uprzednim odnotowaniu tego faktu przez kierownika sekretariatu w repertorium sądowym. Ustawodawca zezwala zatem na wyniesienie akt przez sędziego referenta poza siedzibę sądu. To odejście od zasady, że akta powinny być w sądzie wywołane zostało niewątpliwie tym, że obciążenie pracą sędziów doszło do takiego etapu, że sędziowie, aby sprostać pisaniu uzasadnień w terminie, masowo poświęcali swój wolny czas, pisząc w domu uzasadnienia. Obłożenie pracą powodowało także czasem konieczność pracy w nocy, by przygotować się do wokandy i zapoznać się z wielotomowymi sprawami. Ustawodawca obawiał się zatem, że oderwany od rzeczywistości zakaz, pogorszy jedynie sytuacje wydłużania się procesów lub będzie fikcyjnych zapisem, które w imię wyższych racji będzie notorycznie łamany.

EMR: Co mają robić pełnomocnicy, kiedy okazuje się, że akt w sądzie nie ma, ponieważ są u sędziego w domu?

WŻ: Oczywiście doświadczony pełnomocnik wie, kiedy akta mogą być niedostępne. Ale strona czy jej pełnomocnik mają prawo do korzystania z akt. W takim przypadku jak zwykle konieczny jest zdrowy rozsądek i rozwiązania pragmatyczne. Kolizja w dostępie do akt może być wywołana także tym, że w procesie jest kilka stron i każda z nich w tym samym czasie chce z akt skorzystać. Zwykle dzieje się to tuż przed rozprawą. W przypadku zaś, gdy akta są u sędziego, często sygnalizuje się mu, że któraś ze stron planuje się z nimi zapoznać. Jednak regułą staje w wielu procesach to, że pełnomocnicy, mając swoje pisma procesowe i kopie dowodów, pisma swojego przeciwnika i jego dowody oraz odpisy protokołów, de facto mają kopię całych istotnych elementów akt sądowych. W dobie informatyzacji wykonanie i uzyskanie kopii protokołu czy to z systemu informatycznego, kserokopii, czy fotokopii nie stanowi problemu.

EMR: Ale jak akta sprawy opuszczają budynek sądu, to jest większa szansa, że do niego nie powrócą...

WŻ: Tak zdarza się, że akta zaginą. Przyczyny są jednak bardzo różne. Od sytuacji bardzo prozaicznych, gdy jedne akta wsuną się w drugie, po faktyczne zagubienie akt poza sądem. Przepisy też i takie sytuacje obejmują. Gdy toczy się kilkanaście milionów spraw statystycznie nie do uniknięcia jest bowiem taka sytuacja. Musi ona jednak być absolutnie wyjątkowa, a akta muszą być traktowane z najwyższą starannością.

EMR: Więc co w sytuacji, gdy zaginą?

WŻ: Czasem udaje się odtworzyć je całkowicie, a czasem niestety nie. Największym problemem jest wówczas, gdy ginie jakiś dowód w postaci ważnego dokumentu, a brakuje nam jego kopii. To sytuacja wyjątkowa, ale możliwa. Proces odtwarzania akt z reguły jednak tamuje tok właściwego postępowania. Oczywiście w sytuacji, gdy ustalimy osoby bezpośrednio winne za zaginiecie akt, ponoszą one odpowiedzialność dyscyplinarną. I tu jak zwykle katalog kar jest otwarty i zależy od stopnia naruszenia zasad i skali przewinienia. Można sobie także wyobrazić nawet najsurowsze kary w postaci usunięcia z zawodu, w przypadku rażącego naruszenia zasad postępowania.

EMR: Zainteresował mnie jeszcze inny temat poruszony w wyroku SN. W środowisku sędziowskim częsty jest problem wypalenia zawodowego?

WŻ: Niestety, na kanwie opisywanej sprawy można postawić tezę, że w sądownictwie brakuje zintegrowanego systemu analizy stresu wynikającego z pracy sędziego, a także brakuje wypracowanych metod walki z problemem wypalenia zawodowego.

EMR: Jak z tym walczyć?

WŻ: Pojawiły się „jaskółki” w postaci szkoleń, które mają uczyć radzenia sobie ze stresem. Ale w tym środowisku zbyt często tematem tabu są zaburzenia o podłożu psychologiczno-psychiatrycznym. Długotrwałe depresje, z uwagi na obawę przed utratą pracy są często ukrywane, a ujawniają się już w tak zaawansowanym stadium, gdy choroba bezpośrednio wpływa na niemożność prawidłowego wykonywania pracy. Często wychodzi to dopiero właśnie w postępowaniu dyscyplinarnym, gdzie sąd ma problem odróżnienia, czy jest to autentyczna choroba czy po prostu najłatwiejsza linia obrony. I uderzyć w piersi musimy się wszyscy. Zbyt łatwo lekceważymy bowiem pierwsze symptomy choroby u naszych koleżanek czy kolegów. Zamykamy się na te sygnały, uznając, że to osobiste aspekty w które nie warto wnikać. Jednak sędziowie funkcyjni, przewodniczący wydziałów, czy prezesi powinni takie sygnały wychwytywać i traktować swoją reakcję wręcz jako służbowy obowiązek, który może zapobiec dramatowi danego sędziego w przyszłości. Jako środowisko powinniśmy sięgnąć do wypracowanych już w wielkich korporacjach metod radzenia sobie z tego typu problemami.

EMR: Co stoi na przeszkodzie?

WŻ: Opór jest ogromny, ponieważ jak uzasadnić, że np. szkolenie wyjazdowe nie będzie dotyczyć ostatnich zmian w kodeksach, a będzie dotyczyło radzenia sobie ze stresem, uczenia metod odprężania, poszukiwania umiejętności rozpoznawania u siebie pierwszych symptomów wypalenia zawodowego, czy depresji oraz reakcji na taką sytuację? Należy tłumaczyć społeczeństwu, jak stresująca jest praca sędziego, jak bardzo sędziowie są nią obciążeni, a środowisku, że często samodzielne, zapobiegawcze działania jednostki nie wystarczą, ponieważ konieczny jest system wychwytywania zagrożeń. Nie ma nic gorszego dla stron procesu, niż sędzia, którego dopada choroba psychiczna, a który nadal prowadzi sprawy i wydaje w takim stanie wyroki w imieniu Rzeczypospolitej.

Rozmawiała Ewa Maria Radlińska

Przeczytaj komentowany wyrok Sądu Najwyższego TUTAJ.